Popularna wśród liberałów maksyma mówi o tym, że kapitał nie ma narodowości. Tłumaczy się to tym, iż kapitaliści, prowadząc działalność gospodarczą, kierują się przede wszystkim chęcią zysku, nie zważając na interesy państw, których są obywatelami. Nie jest to do końca prawda, gdyż często zdarza się tak, że państwa angażują sektor prywatny do swoich operacji finansowo – politycznych, nie pozostawiając przedsiębiorcom wielkiego wyboru. Wówczas robią oni to, do czego nie byliby za bardzo skłonni bez państwowej „zachęty”, nierzadko notując przy tym spore przychody. Zdarzają się też przypadki, gdy biznesmeni z własnej woli poświęcają doraźny zysk na rzecz interesu kraju.
Widać to doskonale na przykładzie zdominowanego przez zagraniczny kapitał rynku medialnego w III RP. Tytuły prasowe znajdujące się w posiadaniu niemieckich przedsiębiorców rozpowszechniają w kraju narrację propagandową kolejnych rządów RFN mówiącą o tym, że Niemcy nie są żadnymi spadkobiercami nazistów, którzy „opanowali” ich kraj i wymordowali kilka milionów ludzi. Dlatego nie należy mówić o żadnych niemieckich obozach śmierci tylko nazistowskich, a stąd już tylko jeden krok do sławetnych „polskich obozów koncentracyjnych”. Choć owa narracja ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, przecież sam Hitler nie mówił o tysiącletniej nazistowskiej tylko niemieckiej Rzeszy, jest sukcesywnie powtarzana przez agendy państwowe RFN oraz media należące do Niemców z powodów propagandowo-gospodarczych. We współczesnym dyskursie demoliberalnym synonimem zła absolutnego jest Hitler i zbrodnie III Rzeszy. Jeśli ktoś w debacie publicznej chce zdezawuować przeciwnika, odebrać mu moralne postawy egzystencji, przyrównuje go do niesławnych nazistów. Nic więc dziwnego w tym, iż Niemcy, w końcu państwo wciąż jeszcze poważne, pomimo nieudanego eksperymentu multi-kulti, nie chcą być utożsamiane ze swoimi zbrodniczymi przodkami. Któż chciałby przyjeżdżać na wakacje do bawarskich kurortów alpejskich, gdyby reklamowane były przez dawnych hitlerowskich wczasowiczów w mundurach od Hugo Bossa, chodzić w markowej odzieży ze swastykami albo kupować farmaceutyki od firmy chwalącej się przeprowadzaniem eksperymentów na więźniach obozów koncentracyjnych? Znacznie trudniej byłoby niemieckim podmiotom konkurować na rynkach światowych, gdyby nie wspomniana narracja o nich jako „pierwszych ofiarach nazistowskiej ekspansji”. Co gorsza owe brednie zostały przyswojone przez obywateli, podmioty gospodarcze, media i rządy w innych krajach. Mieliśmy nieprzyjemność obserwować skutki owej kłamliwej narracji przy okazji 72 rocznicy sowieckiego „wyzwolenia” niemieckiego obozu Auschwitz – Birkenau.
W Polsce owa zależność biznesu informacyjnego od polityki jest widoczna również przy okazji kampanii, którą media, będące własnością obywateli państw zachodnich przy pomocy „opozycji totalnej”, rozpętały przeciwko obecnemu rządowi pod hasłami rzekomej obrony demokracji. Niemcy, będące kierownikiem politycznym UE, wprowadziły całą wspólnotę na minę, lekkomyślnie zapraszając do siebie tzw. „uchodźców”. Owa roszczeniowo nastawiona islamska awangarda nie generuje żadnych zysków. Powoduje natomiast gigantyczne, miliardowe koszty, obciążając tym samym budżety państw, które zdecydowały się ich przyjąć. Nic dziwnego w tym, że nasi zachodni sąsiedzi chcieliby zmniejszyć swoje wydatki na utrzymanie i odpowiednie zabezpieczenie kontrwywiadowczo-antyterrorystyczne, rozsyłając owych nachodźców po innych krajach członkowskich. Ich postulat solidarnego rozdysponowania „uchodźców” popierała poprzednia ekipa rządząca, deklarując chęć przejęcia, na początek, kilku tysięcy przybyszów. „Dobra zmiana” prezentowała zmienne podejście do tej kwestii, jednak jeszcze nie przyjęła arabskich „uchodźców”. Nie odpowiada to zupełnie interesom niemieckim, co skutkuje poparciem Berlina i prasy będącej w teutońskich rękach dla „opozycji totalnej” oraz KOD-u. Dobitnym przykładem niemieckiej ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski jest działalność licznych fundacji mniej lub bardziej powiązanych finansowo z rządem RFN, które dotują rozmaitych polityków i ekspertów reprezentujących w Polsce interesy niemieckie. Ilustracją tego niech będzie sponsorowanie przez Fundację Adenauera jubileuszu skonfliktowanego z ekipą „dobrej zmiany” Trybunału Konstytucyjnego w Gdańsku. Proszę sobie wyobrazić, aby niemiecki odpowiednik tej instytucji organizował jakąś uroczystość za pieniądze pochodzące od fundacji dotowanej przez rząd obcego państwa. Zapewne skończyłoby się to interwencją policji, prokuratury i kontrwywiadu…
Kolejne rządy po 1989 roku nie dostrzegały lub ignorowały zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego i ekonomicznego płynące z dominacji zagranicznych koncernów na krajowym rynku medialnym. Żaden inny kraj w Europie do tego stopnia co III RP nie pozwolił na penetrację własnej przestrzeni informacyjnej przez podmioty zagraniczne mogące kształtować poglądy odbiorców zgodnie z oczekiwaniami własnych rządów mających na celu realizację swoich, sprzecznych z polskimi interesów. Obecny rząd deklaruje chęć repolonizacji sektora medialnego. Pojawiają się doniesienia o tym, że owa inicjatywa ma się rozpocząć od wykupu udziałów w prasie lokalnej. Zapewne kontrolę nad owymi gazetami przejęliby ludzie powiązani z zapleczem medialnym „dobrej zmiany”. Biorąc pod uwagę poziom rzetelności i obiektywizmu owych redaktorów i redaktorek mam poważne obawy i co do tego, czy owa zmiana poprawi jakość prasy lokalnej. Wątpię czy „niepokorni” wyciągną wnioski z ostatnich medialnych wtop i na łamach prasy regionalnej nie będziemy zmuszeni czytać relacji o tym, jak za poprzedniej władzy biedne dzieci musiały się żywić upolowanymi psami. Myślę, że zamiast repolonizacji za pomocą wykupu akcji przez podmioty kontrolowane przez rząd, lepszym rozwiązaniem byłoby zmuszenie zagranicznego kapitału do sprzedaży swoich udziałów w polskich mediach za pomocą wprowadzenia restrykcji prawnych.