26 maja odbędą się nad Wisłą wybory do parlamentu UE. Biorąc pod uwagę przebieg kampanii wyborczej i sondaże, możemy być świadkami ciekawych wydarzeń.
Europejska elekcja nie jest najważniejsza. W gruncie rzeczy to tylko walka o horrendalne konfitury i profity emerytalne, których beneficjenci niewiele będą musieli zrobić, by je otrzymać. Pokaże jednak, jak w chwili obecnej rozkładają się nastroje społeczne, w jakiej kondycji są elektoraty i ich pastuchy oraz zbuduje napięcie przed jesiennymi wyborami do Sejmu.
W kampanii wyborczej wybrzmiały dwie przeciwstawne tendencje. Obie partie wywodzące się z Solidarności starały się konserwować funkcjonujący od dawna bipolarny podział sceny politycznej. Natomiast mniejsze ugrupowania próbowały przełamywać monopol PO-PiSu.
Jeśli chodzi o pierwszą tendencję, to trzeba odnotować, że na tym polu przodowała samozwańcza Koalicja Europejska, która z Europą ma tyle wspólnego, ile krzesło elektryczne z wygodnym fotelem babuni. Twór ten, dla ścisłości, powinien się nazywać Koalicją dla UE. Stosuje on oczywiście znany od dawna i zgrany chwyt utożsamiania Europy z UE. Nic oryginalnego w tym nie ma. Na ich plakatach wyborcy mogą zobaczyć, np. starszą kobietę z wymalowaną flagą UE, która obdarza całusem rozradowanego bobasa z flagą Polski. Ma to za pomocą ukrytego przekazu przekonać, iż UE (czytaj Niemcy) kocha(ją) Polskę i chce dla niej jak najlepiej.
Jeśli już chcieć przedstawiać relację Polska – UE na podobnym plakacie, to trafniejsze byłoby, gdyby staruszka-wampir sączyła krew bobasa, jak kraje UE przejmują najcenniejszy kapitał Polski – jej młode pokolenie. Jednocześnie wtłaczałaby do jego krwiobiegu truciznę, podobnie jak EU infekuje nas polityczną poprawnością.
Wróćmy betonowania układu. KO, w której pierwsze skrzypce gra postsolidarnościowa PO, stanowi folksfront sił jednoczących się w niechęci do Dobrej Zmiany. Jego powstanie to sukces zarówno PO jak i PiSu, gdyż przybliża nas do systemu dwupartyjnego, o jakim marzą na Nowogrodzkiej i Wiejskiej. Czy folksfront może realnie zagrozić Dobrej Zmianie? Przekonamy się za parę dni.
Tymczasem PiS, działając w myśl hasła „na prawo od nas tylko ściana”, stara się zaprezentować wyborcom jako jedyna patriotyczna alternatywa, której celem jest reforma, może trochę niedobrej, ale dotującej EU, co znajduje odbicie w wyborczym sloganie „Polska sercem Europy”. Nie podejrzewam polityków Dobrej Zmiany o tak dalece posuniętą naiwność, iż mogliby sądzić, że Polska jest w stanie reformować lub inicjować reformę UE. Co to, to nie! Oni tylko tak mówią, doskonale wiedząc, że nawet gdyby zdobyli 26 maja pełną pulę, to nic by w tym zakresie nie wskórali. Oczywiście nie oznacza to, że nie będą chcieli sprzedawać narodowi swoich „tryumfów” w Europie, jak miało to miejsce w przypadku pamiętnego 1:27.
Duopol postsolidarnościowych karteli politycznych próbują podważyć mniejsze ugrupowania. Nie należy do nich Wiosna Roberta Biedronia. Widzę w niej kolejną odsłonę Nowoczesnej, a więc Platformę 2.5, partię ad hoc wystruganą z banana, która będzie się mogła zwinąć równie szybko jak powstała, gdy zajdzie taka potrzeba i dołączyć do folksfrontu przeciw kaczyzmowi. Póki co jej istnienie działa na korzyść Dobrej Zmiany. Dlatego też wbrew ideowym deklaracjom polityków obozu rządowego, ich medialne ramię w postaci telewizji państwowej ochoczo otwiera swoje anteny na promotorów dewiacji.
Od wyborów prezydenckich z 2015 roku najpoważniejszą siłą kontestującą naszą polityczną rzeczywistość był ruch Pawła Kukiza. Jednak po powstaniu Konfederacji jego pozycja mocno osłabła. Elekcja z 26 maja może stanowić przełomowy moment dla ugrupowania znanego muzyka, które po prawdopodobnej porażce może się już nie podnieść. Jego miejsca nie zajmie Polska Fair Play, która przeliczyła się i nie zarejestrowała list w całym kraju. Może to i dobrze, bo sądząc po tym, kogo można znaleźć na zarejestrowanych listach, to kryteria oceny nie były zbyt merytoryczne.
Natomiast Konfederacja wydaje się w tych wyborach skazana na sukces. Szeroki front wolnościowo-narodowy w przeciwieństwie do PiSu, PO czy Kukiz’15 nie jest ugrupowaniem wodzowskim, a paradoksalnie demokratycznym porozumieniem, którego członkowie występują na niemal równych prawach. Jakże groteskowo wygląda struktura tzw. Zjednoczonej Prawicy wobec tego. Wódz i jego podwładni, którzy mogą co najwyżej posłusznie wykonywać polecenia. Konfederacja stanowi zagrożenie dla obu postsolidarnościowych środowisk, podważając system, który PiS i PO współtworzą. Jednak to Dobra Zmiana czuje się zagrożona bardziej, gdyż front wolnościowo-narodowy burzy mit prawicowości PiSu i patriotycznej bezalternatywności. Jednocześnie konsekwentnie i całościowo punktuje rozpaczliwie uległą politykę państwa w kontaktach z USA, Izraelem i Ukrainą.
W roku 2014 Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke odniosła sukces w wyborach do parlamentu UE, wprowadzając do Brukseli 4 deputowanych. Wolnościowcy zachłysnęli się wówczas zwycięstwem. W krótkim czasie ich środowisko mocno się podzieliło i na własne życzenie straciło pozycję na rzecz Kukiz’15. Sam Krul zdążył od tego czasu założyć 2 nowe partie. Konfederacja jest frontem znacznie szerszym, lecz jego liderzy muszą mieć świadomość, że osobno nie mają większych szans na sukces jesienią. Pytanie brzmi, czy zapanują nad swoimi ambicjami i utrzymają wspólny front? Jeśli tak, to na jesieni czeka nas prawdziwa polityczna burza z piorunami, których nikt nie będzie oszczędzał w kampanii wyborczej do Sejmu.