15 lipca świat wstrzyma oddech, emocjonując się finałem mistrzostw świata w piłce nożnej, który zostanie rozegrany w Moskwie. Dzień później jego oczy zwrócą się ku stolicy Finlandii, gdzie dojdzie do spotkania prezydenta USA Donalda Trumpa z prezydentem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem.

Wbrew temu, czym raczą nas warszawskie media, to Pekin, a nie Moskwa, jest w Waszyngtonie uważany za najgroźniejszego rywala, który jako jedyny może na poważnie zagrozić postzimnowojennej hegemonii Ameryki. Stany Zjednoczone szykują się do konfrontacji globalnej z rosnącym imperium chińskim. W ostatnim czasie weszły na drogę wojny gospodarczej z państwem środka, wprowadzając wysokie cła na towary importowane znad Jangcy. Chińczycy nie pozostali dłużni Jankesom, decydując się na analogiczne rozwiązania.

Śmiertelnym zagrożeniem dla Pax Americana jest projekt Nowego Jedwabnego Szlaku, który Pekin stara się realizować. Owa śmiała inicjatywa ma doprowadzić do przeniesienia handlu światowego z mórz i oceanów na ląd, wyswobadzając go spod troskliwej opieki US Navy. Pozwoliłoby to Chińczykom na przejęcie kontroli nad handlem światowym i narzucenie partnerom swoich standardów wymiany gospodarczej. Na coś takiego Stany Zjednoczone nigdy się nie zgodzą. Dlatego też szykują się do konfrontacji z państwem środka.

Ze względu na swój potencjał i położenie geograficzne Rosja odgrywa istotną rolę w owym projekcie. Nie wiadomo, czy Chińczycy zdecydują się na forsowanie poprowadzenia Jedwabnego Szlaku przez jej terytorium, czy nie. Jednak niezależnie od tego Moskwa będzie dysponowała arsenałem środków mogących przeciwdziałać żółtej ekspansji w Eurazji. Choć Chiny i Rosja obecnie współpracują ze sobą, to na dłuższą metę ich kooperacja wydaje się wątpliwa. Historia zdaje się wskazywać, iż w konfrontacji mocarstwa kontynentalnego, aspirującego do hegemonii światowej, z imperium morskim słabsze mocarstwo kontynentalne orientuje się na morze, a nie na ląd.

Tak było w czasie wojen napoleońskich, gdy współpraca rosyjsko-francuska nie wytrzymała próby czasu. Car Aleksander I złamał blokadę kontynentalną i stanął po stronie Anglików. Podobnie działo się też później, gdy w I i II wojnie światowej odpowiednio biała i czerwona Rosja stawały wespół z mocarstwami morskimi przeciw Berlinowi, który walczył o narzucenie niemieckiej hegemonii światu. Obecnie Moskwa boryka się z poważnymi problemami demograficznymi. Pekin zdaje sobie z tego sprawę, łapczywie spoglądając w stronę bogatej w liczne surowce Syberii. Gospodarczo Rosja jest zdecydowanie słabsza od Chin. Dlatego też  Waszyngton nie uznaje jej za najważniejszego przeciwnika, a konkurenta, którego można, w zamian za odpowiednie ustępstwa, przeciągnąć do swojego obozu.

Stany Zjednoczone wciąż są najpotężniejszym państwem na globie. Szykując się na konfrontację z Chinami, muszą zwiększyć swój potencjał w rejonie Azji Wschodniej i Zachodniego Pacyfiku. Ich zasoby są jednak ograniczone. Dlatego też będą musieli zmniejszyć swoją obecność na innych teatrach działań. Przy odpowiednio konstruktywnej postawie Rosji USA zdecydują się, w zamian za co najmniej życzliwą neutralność w starciu z państwem środka, na ustępstwa w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej, którą Moskale postrzegają w kategoriach „bliższej zagranicy”. Wtedy to szumnie obudowywane propagandowo Trójmorze zostanie złożone na ołtarzu strategicznej współpracy Rosja-NATO, w której uwzględnione zostaną również interesy Berlina.

Tymczasem nad Wisłą żywo interesujemy się spotkaniem amerykańskiego imperatora z prezydentem Andrzejem Dudą, mającym miejsce podczas brukselskiego szczytu NATO. Media wspierające obóz rządzący starają się podkreślać doniosłość prezydenckiego rendez vous. Wskazują, że oto nieprawdziwe okazały się plotki o embargu dyplomatycznym, jakie miał nałożyć na polskie władze departament stanu USA. Dowodzą, iż Stany Zjednoczone, a więc źródło pokoju i demokracji na świecie, wspierają antyrosyjską politykę Polski.

Z kolei zaplecze medialne opozycji totalnej bagatelizuje rangę prezydenckich rozhoworów, zwracając uwagę, że miały one miejsce podczas wielostronnego szczytu, a nie bilateralnego spotkania. Dodatkowo podkreślają, iż Donald Trump widział się również w Brukseli ze Słońcem Peru, pełniącym aktualnie obowiązki owczarka niemieckiego przy UE.

Spotkanie amerykańskiego imperatora z naszą głową państwa, w przeciwieństwie do negocjacji z Władimirem Putinem, nie będzie miało większego znaczenia. Oczywiście jest i nadal będzie wykorzystywane dla celów wewnętrznej przepychanki propagandowej nad Wisłą przez „dobrą zmianę” i opozycję totalną oraz ich zaplecza medialne. Owo robienie polityki krajowej poprzez fotografowanie się z imperatorem nie świadczy dobrze o kondycji mentalnej naszego narodu. Jeżeli za pomocą zdjęcia z głową sojuszniczego państwa można budować w Polsce kapitał polityczny, pozując na niezależnego i skutecznego męża stanu, to zaprawdę wielką mamy przed sobą przyszłość.

Zwolennicy „dobrej zmiany” mogliby powiedzieć, że bredzę, gdyż Andrzej Duda mógł uzyskać poza, zawsze potrzebnym, wsparciem wizerunkowym również jakieś zapewnienia o respektowaniu interesów Polski przez USA. Byłby to przecież konkretny sukces. Zresztą kolejny, po znowelizowaniu nowelizacji ustawy o IPN i wspólnym polsko-izraelskim oświadczeniu nt. pamięci historycznej.

Niezależnie od tego, co głowa naszego państwa usłyszała z ust Donalda Trumpa, polscy dygnitarze powinni mieć w pamięci fakt, iż w 1941 roku prezydent USA Franklin Delano Roosevelt mówił premierowi rządu emigracyjnego, którym był gen. Sikorski, iż „Polska jest natchnieniem dla świata”. Nie przeszkodziło mu to jednak w parę latem później odstąpić tej samej, tylko bardziej skrwawionej, Rzeczpospolitej Stalinowi. Konsekwencje postanowień Teheranu i Jałty ponosimy do dziś.

W podobnym duchu, łechtając naszą narodową dumę, wypowiadał się prezydent Trump rok temu na placu Krasińskich w Warszawie. Odwiedzając nasz bantustan, raczył oznajmić, iż „dla Amerykanów Polska zawsze była symbolem nadziei”. Niemniej w sporze o pamięć historyczną z Izraelem jego administracja stanęła po stronie państwa położonego w Palestynie, a nie Rzeczpospolitej. Prezydent Trump wsparł także żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski, podpisując Just Act 447. Nie ulega wątpliwości, iż pomoc Rosji w konflikcie z Chinami byłoby dla USA cenniejsze niż Izraela.

Nie powinniśmy zatem mieć złudzeń co do wierności sojuszniczej jastrzębi znad Potomaku. Jeśli nadarzy się okazja, zechcą oni, nie oglądając się na to, kto siedzi na Kremlu, przeciągnąć Rosję na swoją stronę, ubijając obustronnie korzystny deal. Będzie się to wiązało z odpowiednimi ustępstwami. Oczywiście nie zostaną wówczas wdrożone środki tak radykalne jak w 1944/45 roku. Wystarczy tylko, że jakaś dobrze poinformowana redakcja lub portal zacznie publikować taśmy, na których dla odmiany kelnerki nagrały prominentnych przedstawicieli „dobrej zmiany”. Wówczas to jednowektorowa polityka zagraniczna Prawa i Sprawiedliwości, polegająca na spełnianiu w ciemno życzeń sojusznika znad Potomaku, przyniesie rezultaty odpowiadające horyzontom politycznym jej architektów i wykonawców. Czy dojdzie do tego po najbliższym spotkaniu prezydentów USA i Rosji?