10 listopada 2024

Korea zmienną jest

-

12 czerwca doszło do spotkania prezydenta USA Donalda Trumpa z przywódcą Korei Północnej Kim Dzong Unem. To pierwsze w historii bilateralne spotkanie głów obu państw, które nigdy nie utrzymywały ze sobą stosunków dyplomatycznych. Podczas konferencji uzgodniono denuklearyzację Półwyspu Koreańskiego, co daje nadzieję na pokój w tym rejonie świata. Byłby to prawdziwy przełom, biorąc pod uwagę dotychczasową politykę władz w Pjongjangu – agresywną zarówno pod względem politycznym, jak i militarnym.

Zamienił żołnierz siekierkę na cmentarną kwaterkę

18 sierpnia 1976 r. północnokoreański reżim przyczynił się do śmierci dwóch amerykańskich żołnierzy i nie poniósł za to odpowiedzialności.

Osią sporu między zwaśnionymi stronami okazało się… drzewo. Topola rosnąca na granicy między obiema Koreami, w Strefie Zdemilitaryzowanej, utrudniała prowadzenie obserwacji przez Amerykanów i wojskowych z Południa. Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna pierwotnie wyraziła zgodę na usunięcie przeszkody, lecz po kilku minutach od rozpoczęcia wycinki, komuniści domagali się przerwania prac, twierdząc, że drzewo zostało osobiście zasadzone przez rządzącego ich krajem Kim Ir Sena.

Gdy Amerykanie zignorowali polecenie, zostali zaatakowani. Żołnierze z Północy odebrali im siekiery, a następnie wykorzystali je do wymierzenia sprawiedliwości „jankeskim imperialistom”. W wyniku ciosów kpt. Arthur Bonifas zginął na miejscu, a porucznik Mark Barret został ciężko ranny. Pozostawiony przez wycofujących się w kierunku swojego garnizonu towarzyszy broni, został dobity przez północnokoreańskich żołnierzy.

Po tym wydarzeniu, Kim Dzong Il, syn północnokoreańskiego przywódcy, przeforsował podczas odbywającej się na Sri Lance konferencji Państw Niezaangażowanych rezolucję, potępiającą USA za „imperialistyczny najazd”. „Jankeskie psy”, jak na prawdziwych imperialistów przystało, zignorowały słowa zatroskanego o pokój syna „Wielkiego Wodza”. 21 sierpnia, wspólnie z „marionetkami z Południa”, przeprowadziły kolejny „najazd”. Operacja „Paul Bunyan” zakończyła się usunięciem spornego drzewa.

Siła chłopskiego rozumu

Kraj Kimów przeprowadzał atak nie tylko wokół strefy granicznej, ale również na terytorium innego państwa i to w jego stolicy. Kolejny przykład agresywnej polityki KRLD to atak tamtejszych sił specjalnych na Błękitny Dom – siedzibę prezydenta Korei Południowej.

17 stycznia 1968 r. grupa 31 żołnierzy przebranych w mundury armii południowokoreańskiej, wkroczyła na terytorium południowego sąsiada. 20 stycznia dotarli do Seulu, celem przeprowadzenia akcji dywersyjnej. Mogłaby ona zakończyć się sukcesem, gdyby nie… chłopski rozum, w sensie dosłownym i przenośnym.

Dzień wcześniej zamachowcy schwytali napotkanych przypadkowo trzech rolników, braci Woo. Komandosi, zamiast zabić ich, jak nakazywał regulamin, przekonali przedstawicieli „uciskanych mas chłopskich” o chęci przeprowadzenia komunistycznej rewolucji, która przyniesie im dobrobyt. Braci wypuszczono z kategorycznym zakazem informowania o całej akcji.

Prości rolnicy, wbrew krzywdzącym stereotypom, wykazali się jednak większą świadomością polityczną, niż niemały odsetek ówczesnych intelektualistów i nie dali się zwieść czerwonej propagandzie. Natychmiast poinformowali o całym zdarzeniu lokalną policję.

Dzięki takiej postawie 21 stycznia 1968 r. 31 spiskowców zamiast zabić ówczesnego Prezydenta Korei Południowej, i tym samym wzniecić komunistyczne powstanie w prozachodniej części Półwyspu Koreańskiego, musiało stanąć do walki z wojskiem Południa oraz wspierającymi ich Amerykanami. Zginęło 29 zamachowców, jednemu udało się zbiec na Północ, a drugi został schwytany, i po przeprowadzonej indoktrynacji zaczął współpracować z władzami w Seulu. W 1970 r. otrzymał obywatelstwo Korei Południowej.

Porwani za młodu (i nie tylko)

Ofiarą reżimu w Pjongjangu padali nie tylko politycy i żołnierze, ale również zwykli obywatele innych krajów. Na przełomie lat 70. i 80., Koreańczycy z Północy dokonali uprowadzeń mieszkańców Japonii. Rząd w Tokio oficjalnie uznał 17 osób za porwane przez KRLD, lecz ta lista może być dłuższa. Wiele zaginięć w Japonii, które miały miejsce właśnie we wspomnianym okresie czasowym, pozostaje niewyjaśniona.

Nie ma oficjalnych danych na temat porwań południowokoreańskich obywateli, lecz władze w Seulu szacują, że północny sąsiad od zakończenia Wojny Koreańskiej w 1953 r. uprowadził 516 mieszkańców Południa.

Łodzie Korei Północnej przybijały do brzegów Japonii oraz Korei Południowej, a następnie przeprowadzający desant żołnierze porywali obywateli i transportowali do północnej części Półwyspu. Uprowadzeni Japończycy mieli uczyć szpiegów Pjongjangu kultury oraz języka swojego kraju, a jeden z południowokoreańskich zakładników miał na rzecz Korei Północnej… wspierać tamtejszy show-biznes.

Reżyser Shin Sang-ok został w 1978 r. schwytany na osobiste polecenie Kim Dzong Ila. W niewoli nakręcił ok. 20 filmów, w tym „Pulgasari” – będący odpowiedzią na japońską „Godzillę” film o potworze zjadającym żelazo. Najedli się, ale wstydu, północnokoreańscy agenci, gdy podczas pobytu Shina na festiwalu filmowym w Wiedniu w 1986 r. zgubili reżysera i jego żonę. Para uciekła do ambasady USA i poprosiła o azyl.

Niestety, nie wszyscy zakładnicy mieli tyle szczęścia. Spośród 15 mieszkańców Japonii, do porwania których reżim przyznał się w 2002 r., osiem osób miało ponieść śmierć. Paradoksalnie, sprawa uprowadzeń stała się elementem poprawy relacji na linii Tokio – Pjongjang. Północnokoreańska propaganda, wprawiona w okłamywaniu własnych obywateli oraz światowej opinii publicznej, mogła pozostałe siedem osób także uznać za zmarłe.

Komuniści nie ponieśli konsekwencji za zabójstwo amerykańskich żołnierzy, więc “uśmiercenie” japońskich cywilów, również spotkałoby się z obojętnością mediów i polityków. Władze Korei Północnej przyznały jednak, iż część zakładników żyje. Co więcej, zezwoliły im powrócić do kraju. Powyższa postawa wpisywała się w szereg działań, jakie od końca lat 90. czyniono celem poprawy relacji między Północą, a sąsiednimi krajami.

Plamy na słońcu

Od 1998 r., za prezydentury Kim Dae-junga, Seul prowadził względem północnego sąsiada politykę ocieplenia, nazywaną potocznie “słoneczną polityką”. Po 2002 r. kontynuował ją również jego następca Roh Moo-hyun. Jednym z elementów wspomnianej polityki było spotkanie 13-15 czerwca 2000 r. w Pjongjangu prezydenta Korei Południowej z Kim Dzong Ilem, który od śmierci Kim Ir Sena w 1994 r. sprawował władzę w Korei Północnej.

Następstwem rozmów obu liderów było oświadczenie o chęci zjednoczenia Korei na zasadzie kompromisu i metod dyplomatycznych. Osiągnięto również porozumienie odnośnie łączenia rodzin, rozdzielonych przez Wojnę Koreańską z lat 1950-1953.

Na fali odwilży w relacjach Pjongjangu z Seulem doszło do ożywienia współpracy gospodarczej, kulturalnej i sportowej, a także przekazania pomocy humanitarnej dotkniętej klęską głodu Północy. W ramach późniejszych rozmów, osiągnięto kompromis w sprawie przywrócenia połączeń drogowych i kolejowych. Częściowo zrewidowano również relacje z Japonią. Jak zostało wspomniane wcześniej, w 2002 r. północnokoreańskie władze wypuściły siedmioro pozostałych przy życiu zakładników, uprowadzonych na przełomie lat 70. i 80.

Na słońcu przynoszącym ocieplenie pojawiły się jednak plamy. Mimo poprawy stosunków, KRLD dopuszczała się prowokacji, m.in. w 1998 r. U wybrzeży Korei Południowej znaleziono wówczas szpiegowski okręt podwodny, Rok później sporne wody stały się areną walk jednostek pływających obu państw. Po objęciu w 2001 r. urzędu Prezydenta Stanów Zjednoczonych przez George’a W. Busha, który zaliczył Koreę Północną, Irak i Iran do „Osi zła”, miał miejsce kolejny etap pogorszenia stosunków Pjongjangu i Seulu. Skutkował on przerwami w kontaktach dyplomatycznych oraz poważnym starciem okrętów obu Korei w połowie 2002 r.

Jeden z najgroźniejszych incydentów miał miejsce jednak w 2010 r. dwa lata po zakończeniu słonecznej polityki. 26 marca 2010 r. na Morzu Żółtym, na granicy obu państw koreańskich, okręt podwodny Północy wystrzelił torpedę w kierunku okrętu wojennego południowego sąsiada. Atak skutkował śmiercią 46 marynarzy. 23 listopada tego samego roku ostrzelano Yeonpyeong, południowokoreańską wyspę, do której Kraj Kimów rości sobie prawa. W wyniku ostrzału zginęło czterech żołnierzy Południa oraz dwóch cywilów.

Opcja atomowa wobec Korei

Porozumienie między Waszyngtonem a Pjongjangiem cieszy, podobnie jak chęć podpisania traktatu pokojowego między dwoma państwami koreańskimi. Od 1953 r. trwał jedynie rozejm.

Nie zmienia to faktu, że jest zbyt wcześnie, by mówić o przełomie. KRLD już w 1992 r. sprawiała wrażenie strony chcącej zrezygnować z ambicji nuklearnych w zamian za pomoc finansową. Podobnie sytuacja wyglądała w 2000 r. podczas rozmowy ówczesnej Sekretarz Stanu USA Madeleine Albright z Kim Dzong Ilem, czy w 2003 r. podczas spotkania delegatów Chin, USA i Korei Północnej.

Rozmowy nie przyniosły rezultatu, a Pjongjang przeprowadził w 2006 r. pierwszą udaną próbę nuklearną, dołączając tym samym do mocarstw atomowych. Kolejne miały miejsce w latach 2009, 2013 i 2016. Dwie ostatnie już za czasów Kim Dzong Una, który po śmierci swojego ojca w 2011 r., przejął władzę w kraju.

Donald Trump, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, odwzajemnił agresywną retorykę północnokoreańskiego przywódcy. Nie ograniczył się do potępienia prób jądrowych oraz wprowadzenia kolejnych sankcji. Powyższe, powtarzane od lat niczym mantra działania, bynajmniej nie przyczyniły się do denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego.

Prezydent USA postanowił odrzucić dyplomatyczne metody. We wrześniu 2017 r., na 72 sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ stwierdził, że kontynuowanie programu nuklearnego byłoby “misją samobójczą”, a USA w przypadku ataku Korei Północnej, będą zmuszone “całkowicie zniszczyć” ten kraj. Kim Dzong Un nie pozostał dłużny. Zagroził przeprowadzeniem próby jądrowej na Oceanie Spokojnym “na niespotykaną skalę”, lecz swojej groźby nie spełnił.

Wbrew obawom części mediów, Trump nie wywołał wojny atomowej. Wręcz przeciwnie, stworzył klimat do przeprowadzenia rozmów pokojowych. Osobiście spotkał się z Kimem, który złagodził swoją dotychczasową retorykę. Czy wobec braku dyplomatycznej siły argumentu, argument groźby użycia siły przyczyni się do trwałej stabilizacji na Półwyspie Koreańskim? Czas pokaże.

Piotr Ziembiński
Piotr Ziembińskihttp://speaking7.com/
Konserwatywny liberał. Interesuję się geopolityką, turystyką krajoznawczą i historią, w szczególności okresem powojennym (po 1945 r.)