Polacy zawsze byli wrażliwi na słowa. Kilka wyszukanych komplementów sojusznika potrafiło usprawiedliwić najbardziej absurdalną politykę i w żadnym stopniu nie przełożyć się na wymierne polityczne efekty. Tak było podczas II wojny światowej, tak jest niestety i teraz. Rodzimą politykę zagraniczną spina ciasny gorset skostniałych poglądów, co domaga się natychmiastowych zmian. W przeciwnym razie po raz kolejny będziemy wyłącznie przystawką mocarstw na geopolitycznej uczcie.

Raptem rok temu prezydent USA Donald Trump podczas płomiennej mowy w Warszawie łechtał sumienia Polaków, raz po raz kokietując nasz wojenny heroizm. Wydawać się mogło, że nadwiślański kraj stanie się ważnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych. Owszem na pierwszy rzut oka sojusz z USA nosi znamiona bilateralnej współpracy: zawarto umowę na zakup amerykańskiego gazu i rakiet Patriot oraz zainstalowano w Polsce jedną brygadę amerykańskich wojsk. Czy to jednak sprawia, że możemy spać spokojnie? Niestety nie.

Czarę goryczy przelało oschłe zachowanie USA wobec nowelizacji ustawy o IPN i obranie proizraelskiego kursu w sporze o kształt ustawy. Autorzy tejże ustawy, notabene wychodząc ze słusznych pobudek, zapragnęli karać za powtarzające się oszczerstwa pod adresem Polski i jej historii, zwyczajnie na świecie, nie zrozumieli mechanizmów uprawiania współczesnej polityki. Amerykański sojusznik tupnął nóżką, a Polacy, latami przywykli do wasalnej postawy, momentalnie z podkulonym ogonem wycofali się z najostrzejszej części ustawy o IPN. Jakby było tego mało, nowelizacja ustawy o IPN zbiegła się w czasie z przyjęciem przez Kongres USA ustawy 447, otwierającej furtkę do żydowskich roszczeń majątkowych względem Polski. Sprawa, chociaż wydaje się prawnie niegroźna, może stanowić precedens dla dalszych kroków strony żydowskiej, posiadającej olbrzymie lobby w Stanach Zjednoczonych. Kilka propolskich gestów prezydenta USA nie powinno przysłonić prawdziwego obrazu naszej sytuacji międzynarodowej.

Trump ewidentnie dąży do normalizacji stosunków z Rosją. Szczególnie groźny dla Polski w długofalowej perspektywie może się okazać stosunek Trumpa do NATO i kontestowanie “jakości” niektórych członków sojuszu północnoatlantyckiego. Niepokoi również fakt, że bez większego echa przeszły w naszym kraju słowa Trumpa o Czarnogórze. Prezydent USA podważył sens obrony tego maleńkiego kraju i ryzykowania wybuchu III wojny światowej. Rosja ewidentnie dąży do poszerzenia swoich wpływów na Bałkanach. Region ten, słynący ze swojej niestabilności, może stać się łakomym kąskiem dla Putina i po raz kolejny być zarzewiem przyszłego konfliktu zbrojnego. Już raz Moskwa próbowała zainstalować w drodze przewrotu prorosyjski rząd w Czarnogórze. Otwartym zatem pozostaje pytanie, czy taka lekkomyślna postawa prezydenta USA nie przyniesie w przyszłości gorzkich owoców w postaci rosyjskiej prowokacji lub po prostu agresji. Podczas swojej krótkiej kadencji Trump zdążył już zasłynąć z bałamutnych i nieprzemyślanych komentarzy. Nie można wykluczyć, że i tym razem było podobnie.

Polska jako członek NATO i UE posiada stabilną sytuację. Jednakże, bezrefleksyjne opieranie się na sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi wraz z życzeniowym podejściem do polityki nie mogą stanowić wiecznego geopolitycznego rygla bezpieczeństwa dla Polski. Tym bardziej, że z największym kryzysem w swej historii boryka się Unia Europejska, na dodatek skonfliktowana z polskim rządem w kwestii przestrzegania praworządności i demokracji.

Gruntownego przeorientowania wymaga także nasze podejście do Ukrainy. Lata rojeń o Giedroyciowskiej wizji współpracy ze wschodnim sąsiadem rozzuchwaliły tylko Ukraińców. Kijów na naszych oczach buduje narrację i tożsamość historyczną opartą na kulcie ludobójczej Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Ostatnie wydarzenia szczególnie to potwierdzają. Czyż nie było siarczystym policzkiem dla Polski niedawne uczczenie w Sahryniu na Lubelszczyźnie przez prezydenta Petro Poroszenko pamięci zamordowanych kilkuset Ukraińców, w trakcie polskiej akcji odwetowej w marcu 1944 roku, przeddzień kolejnej rocznicy ,,krwawej niedzieli” na Wołyniu? Nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że strona ukraińska w perfidny sposób próbuje wytworzyć złudne poczucie symetrii między ludobójstwem Ukraińców a nielicznymi akcjami odwetowymi Polaków.

Polscy politycy przyjęli ostatnio manierę przywdziewania szat geopolitycznych realistów. Pragną sprawiać wrażenie, że potrafią rozprawić się z każdą bolączką trapiącą polskie państwo. A tymczasem ich umysły dalej skażone są komunistyczną inercją i brakiem zaufania do własnych sił. Podobnie rzecz ma się w dyplomacji. Szkoła Bronisława Geremka, dziś uważanego za niekwestionowanego mistrza dyplomacji, w rzeczywistości przyniosła więcej strat niż zysków. By spać spokojnie Polacy muszą odnowić nasze podejście do polityki zagranicznej i przede wszystkim wyzbyć się kompleksów.