Prezydent podpisał nowelizację ustawy o IPN, wprowadzającej kary za przypisywanie Narodowi Polskiemu współodpowiedzialności za Holocaust. Jeszcze w trakcie procedowania przez parlament, spotkała się ona z wieloma negatywnymi komentarzami. Padały zarzuty o „plucie Izraelowi w twarz” czy nawet „negowaniu Holocaustu”. Była szefowa izraelskiego MSZ stwierdziła, że należy dać Polakom do zrozumienia, iż „przeszłość nie zostanie zapomniana”. Amerykański Senat również wspominał o polskiej współodpowiedzialności za Zagładę, a rzeczniczka Departamentu Stanu nawoływała do „debaty nt. Holocaustu”. Należy jednak pamiętać, że polityka akurat tych dwóch krajów odnośnie pamięci, oraz praw osób ocalałych z Shoah, a w przypadku USA również innych zbrodni, pozostawiała w przeszłości, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia.

Brudne mydło

Izrael krytykował polską ustawę obawiając się, że może ona „utrudniać prawdę nt. wydarzeń z przeszłości”. Problem w tym, iż owa prawda jest niekorzystna również dla samych Żydów zamieszkujących Izrael. Izraelski historyk  Tom Segev w swojej książce „Siódmy milion” pisał o stosunku Sabrów – żydowskich osadników, którzy wojnę spędzili na Bliskim Wschodzie, do europejskich Żydów. Wyzywali swoich ocalałych braci od „mydła” – nawiązując do pogłoski o wytwarzaniu przez Niemców mydła z tłuszczu mordowanych ludzi. Zarzucali im tchórzostwo. Twierdzili, że zamiast walczyć z niemieckimi żołnierzami szli na rzeź niczym barany. Nawet David Ben Gurion – pierwszy premier Izraela twierdził, iż europejscy Żydzi ocaleli kosztem innych, więc z natury są źli. Jeszcze w trakcie trwania wojny nie pojawił się na konferencji, gdzie przedstawiono raport dotyczący Żydów w Europie. Pozostali uczestnicy zebrania, po przyjęciu informacji nt. komór gazowych w Europie, swoją reakcję ograniczyli do przygotowania oświadczenia w tej sprawie, a następnie przeszli do następnego punktu obrad dotyczącego… warunków pracy w jednej z telawiwskich fabryk konserw.

Jeśli organy państwa wykazują nieudolność wobec poszczególnych spraw,  zwykle można liczyć na media. Niestety, w Izraelu nawet czwarta władza okazywała obojętność wobec Holocaustu. Dziennik Haaretz, który w jednym z niedawnych wydań, ustami swojego redaktora pisał, iż „Kwitnąca żydowska społeczność (…) została zredukowana niemal do zera w wyniku systematycznych nazistowskich mordów na żydowskich obywatelach Polski„, krytykując jednocześnie polski rząd za nowelizację ustawy o IPN, w czasie wojny nie okazywał takiego zainteresowania losem współbraci. Na swoich łamach wolał pisać o zwycięstwie żydowskiej drużyny piłkarskiej w meczu w Damaszku, niż zdawać relację naocznego świadka masakry
w Charkowie.

Twarde lądowanie dywanu

Izraelscy Żydzi okazywali niechęć, a w najlepszym razie obojętność  nie tylko wobec współwyznawców ocalałych z Shoah, ale również tych, którzy mimo prześladowań w dotychczasowym miejscu przebywania , znajdowali się w znacznie lepszej sytuacji, niż „mydło”.

W 1949 i 1950 r. wykonano ok. 380 lotów z Jemenu do izraelskiego lotniska Lod. Dzięki temu udało się przetransportować ok. 49 tys. ludzi. Ciemnoskórzy Żydzi mieszkający na terenie Jemenu, uznawani za zaginione plemię Izraela, po powstaniu Państwa Żydowskiego padli ofiarą szykan ze strony władz centralnych kraju swojego zamieszkania, jednak po przybyciu do „Ziemi Obiecanej” ich sytuacja bynajmniej nie zmieniła się na lepsze. Lotnisko, na które zostali przywiezieni, nie było przygotowane na przyjęcie takiej liczby uchodźców. Brakowało lekarzy, jedzenia i lekarstw. Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Rozdzielczy, znany jako Joint, mający sprawować opiekę nad  uchodźcami, nie zrobił w tej sprawie nic. Około 700 uciekinierów zmarło na oczach pracowników Jointu.

Uchodźcy cierpieli nie tylko z powodu biernej, ale również czynnej postawy pracowników „organizacji humanitarnej”. Część z nich  zaczęła się uciekać do przemocy fizycznej. Amerykańscy i brytyjscy Żydzi bili swoich jemeńskich rodaków metalowymi prętami. Zabierali ich niewielki dobytek.  Ponadto defraudowano pieniądze przeznaczane na pomoc. Według doktor Ester Meir-Glitzenstein z Uniwersytetu Ben-Guriona, tego typu zachowanie można wytłumaczyć uprzedzeniami białych, aszkenazyjskich Żydów do ciemnoskórych Żydów sefardyjskich.

Law(on)a kłamstwa

Izraelczycy darzyli pogardą swoich współbraci, dlatego nie dziwi ich agresywna postawa również wobec gojów – nie-Żydów. Nawet, jeśli byli obywatelami krajów sojuszniczych.

„Izrael z największą powagą obserwuje każdą próbę kwestionowania prawdy historycznej” – tak w komentarzu na nowelizację ustawy o IPN pisał izraelski MSZ. Broniący „prawdy historycznej” Tel Awiw, aby osiągnąć w latach pięćdziesiątych zamierzony cel, posłużył się jednak kłamstwem, które opracował izraelski minister obrony Pinchas Lawon. W lecie 1954 r. przeprowadzono Operację Susannah. Żydowscy agenci mieli podłożyć materiały wybuchowe pod budynki na terenie Egiptu, należące do obywateli USA i Wielkiej Brytanii. Następnie winą obarczono by komunistów, islamistów lub nacjonalistów. Akcja miała na celu skłonić brytyjskich żołnierzy do pozostania w Egipcie. Izrael obawiał się, że po wycofaniu się Brytyjczyków, antyzachodniemu prezydentowi Naserowi łatwiej będzie przeprowadzić atak na państwo żydowskie.

Operacja Susannah, zakończyła się porażką. Agenci zostali schwytani, i w trakcie przesłuchania ujawnili szczegóły akcji. Chociaż Izrael zaprzeczał jej przeprowadzeniu, nie pozostała ona bez echa w kraju. Lawon musiał zrezygnować z zajmowanej funkcji. Izrael ostatecznie przyznał się do operacji w 2005 r., kiedy to prezydent Mosze Kacaw wręczył żyjącym agentom odznaczenia.

Jeden Rabin zgody chce…

O ile w latach pięćdziesiątych Izrael układał relacje z sąsiadami za pomocą prowokacji, to czterdzieści lat później skłonił się ku dyplomatycznym metodom. Jednym ze skutków tej polityki było podpisanie w 1993 r. w Oslo porozumienia, pomiędzy Izraelem, a Organizacją Wyzwolenia Palestyny, które umożliwiło wzajemne uznanie obu podmiotów, oraz powstanie Autonomii Palestyńskiej. Zakończyło również Intifadę – powstanie Palestyńczyków przeciw izraelskiej okupacji terytoriów palestyńskich. W jego wyniku zginęło przeszło 1000 osób.

Dokument nie spotkał się ze zrozumieniem ekstremistów. 4 listopada 1995 r. odpowiedzialny za podpisanie porozumienia w imieniu Izraela premier Icchak Rabin został zastrzelony.  “Zbrodnia ta pozostanie jednym z traumatycznych zdarzeń w naszej historii” – mówił w 2012 r. o swoim poprzedniku obecny premier Beniamin Netanjahu. 17 lat wcześniej stosował jednak zupełnie inną retorykę.

Ówczesny lider opozycji brał udział w demonstracjach, które miały miejsce krótko po podpisaniu porozumienia. Manifestanci nosili transparenty z premierem w mundurze SS, i trumnę z napisem „Icchak Rabin-Morderca Syjonizmu”. Wprost nawoływano do zabicia „zdrajcy”, wznosząc również w tej intencji modły do Anioła Śmierci. Spirala nienawiści, sięgająca roku 1993 r. skłoniła dwa lata później studenta prawa, Jigala Amira do pozbawienia życia szefa rządu. Akty przemocy, mające swoje poparcie wśród autorytetów, zdarzały się już wcześniej.

… a drugi wręcz przeciwnie

Amir był wielbicielem Barucha Goldsteina, pochodzącego z Brooklynu lekarza i żydowskiego fundamentalisty, który w 1983 r. przyjechał do Izraela. 25 lutego 1994 r.  uzbrojony w karabin M-16 wtargnął do Świątyni Praojców w Hebronie, i otworzył ogień do modlących się Palestyńczyków, zabijając 26 z nich. O ile rząd potępił atak, to część żydowskich duchownych wyraziła swoje poparcie dla zamachowca.  Przemawiający na pogrzebie Goldsteina rabin Yaacov Perrin stwierdził, że „milion Arabów jest wart mniej od żydowskiego paznokcia”, natomiast inny rabin, Dov Lior, uznał terrorystę za „świętszego od wszystkich Męczenników Holocaustu”. Dopiero likwidacja grobu Goldsteina, ukróciła pielgrzymki, które w pierwszych latach były liczone w setkach pątników.

Premierowi Netanjahu trzeba oddać sprawiedliwość – chciał, aby żydowscy ekstremiści byli objęci specjalnym śledztwem. Jednak swoim postępowaniem, udowadniał, iż radykalne poglądy są mu bliskie. W jednej ze swoich wypowiedzi apelował do sądu, by ten uniewinnił żołnierza oskarżonego o zabicie Palestyńczyka w marcu 2016 r. O ile sprawa nie wygląda czarno-biało, sam Palestyńczyk zaatakował nożem żołnierzy, o tyle został zastrzelony, wręcz dobity w momencie, gdy z raną postrzałową leżał na ziemi.

Izrael nazywany jest „jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie”. W państwach demokratycznych obowiązuje zasada trójpodziału władz. Nie mogą one na siebie wzajemnie wpływać. Z tego powodu przedstawiciel władzy wykonawczej nie powinien sugerować osobom reprezentującym władze sądowniczą podjęcia określonej decyzji. Szczególnie w sprawie o zabójstwo.

Element niepożądany zza Atlantyku

Do dyskusji nt. nowelizacji ustawy o IPN włączyli się również Amerykanie. Stany Zjednoczone uchodzą za orędownika praw osób ocalałych z Zagłady. Często udzielają innym krajom rad odnośnie prowadzenia polityki historycznej dotyczącej  Holocaustu zapominając, że sami również nie są bez winy. Poprzez swoje postępowanie pośrednio przyczynili się do zwiększenia liczby ofiar Shoah.

W 1939 r. do wybrzeży Stanów Zjednoczonych przybił liniowiec St. Louis, który regularnie kursował między Niemcami a USA. Na jego pokładzie znajdowało się ok. 900 niemieckich Żydów, m.in. osoby starsze, kobiety i dzieci, uciekający  przed prześladowaniami z III Rzeszy. Uciekinierzy za możliwość rejsem musieli wydać od 600 do 800 marek niemieckich za osobę , plus 230 marek „opłaty dodatkowej”. Do amerykańskich wybrzeży dotarli po nieudanej próbie uzyskania azylu na Kubie, gdzie jeszcze przed rejsem, zostały zmienione przepisy imigracyjne. Anulowano uciekinierom wizy warte 150 marek, a za wjazd na terytorium Kuby urzędnicy żądali 500 dolarów
i zgody władz.

Okazało się, że polityka migracyjna demokratycznych Stanów Zjednoczonych była zbliżona do dyktatorskiej Kuby. Statek został zatrzymany przez straż graniczną u wybrzeży Florydy. Oddano wobec niego nawet salwę ostrzegawczą. Inspektor wydziału imigracyjnego nie wydał zgody na cumowanie u wybrzeży USA. Nawet prezydent Franklin Delano Roosevelt uznał Żydów za „element niepożądany”, i mimo otrzymania od nich pisemnej prośby o łaskę, nie zgodził się na ich przyjęcie. Departament Stanu kazał uciekinierom „czekać na swoją kolejkę”.

Zgodnie z wprowadzonym w 1924 r. przez rząd USA systemem kwot, została już wyczerpana roczna pula przyjęć imigrantów z Niemiec. Pasażerowie z St. Louis musieliby na decyzję czekać kilka lat. Administracja Roosevelta obawiała się że starsi i chorzy pasażerowie będą stanowić obciążenie finansowe dla kraju zmagającego się ze skutkami kryzysu z  roku 1929, a młodzi i sprawni fizycznie odbierać pracę w kraju, gdzie 30 milionów ludzi pozostawało bezrobotnymi.

Ostatecznie pasażerowie znaleźli schronienie w krajach Europy Zachodniej: Wielkiej Brytanii, Belgii, Holandii i Francji. Podczas II Wojny Światowej  Zjednoczone Królestwo nie zostało podbite przez III Rzeszę, więc tylko uchodźcy przebywający w tamtym kraju mogli czuć się bezpiecznie. Reszta została wywieziona podczas wojny do obozów koncentracyjnych, gdzie zginęła. Roosevelt przyczynił się pośrednio do tego swoją postawą zarówno przed, jak i w czasie wojny, do której Stany Zjednoczone przystąpiły w 1941 r. W tym samym roku miały miejsce pierwsze niemieckie zbrodnie dokonywane na ludności żydowskiej, stanowiące wstęp do Holocaustu.

Gdy płoną Żydzi, czas ratować… konie

Latem 1943 r. do USA przybył Jan Karski, kurier Armii Krajowej. Jako naoczny świadek, opowiadał prezydentowi o prowadzonej Niemcy zbrodniczej polityce wobec Żydów przebywających na terenie okupowanej Polski. Egzekucjach dokonywanych na ulicach miast, tragicznej sytuacji humanitarnej panującej w gettach, mordowaniu więźniów w komorach gazowych znajdujących się na terenach obozów koncentracyjnych, do których wysyłano żydowską ludność bez względu na płeć i wiek. Roosevelt, niewzruszony relacją polskiego kuriera, przerwał sprawozdanie słowami: „Policzymy się z Niemcami po wojnie. Panie Karski, proszę mnie ewentualnie wyprowadzić z błędu, ale czy Polska jest krajem rolniczym? Czy nie potrzebujecie koni do uprawy waszej ziemi?”.

Ignorancją wykazał się również wobec grupy samych Żydów. 6 października 1943 r. odbyła  się jedyna w okresie Holocaustu manifestacja, podczas której apelowano o ratowanie ofiar Zagłady. Marsz 400 rabinów z USA, którzy domagali się od Amerykańskiego prezydenta tego samego, co Jan Karski kilka miesięcy wcześniej. Chcieli przekazać petycję do rąk prezydenta, jednak Roosevelt odmówił spotkania. Uczynił to dzięki sugestiom… samych Żydów, w postaci Samuela Rosenmana, doradcy prezydenta, i członka American Jewish Comitee, a także rabina Stephena Wise’a. Ten drugi wręcz mówił o demonstrantach jako „odszczepieńcach, którzy obrażają godność Żydów”.

Ludzkie kłody

Amerykanie w osobliwy sposób „zadbali o godność” ofiar nie tylko niemieckich obozów śmierci, ale też obiektów prowadzonych przez wspierającą III Rzeszę Japonię.

W Mandżurii (północno-wschodnie Chiny) gdy Japończycy podbili ten region, stworzyli Jednostkę 731 – kompleks obozowy, oficjalnie działający jako jednostka uzdatniania wody. W rzeczywistości była miejscem, przy którym, cytując rotmistrza Witolda Pileckiego: „Oświęcim to była igraszka”. Na więzionych w obozie Mandżurach, Chińczykach, Koreańczykach, białych Rosjanach, a nawet Amerykanach i Europejczykach, przeprowadzano eksperymenty. „Kłody”, ponieważ tak strażnicy nazywali więźniów,  zarażano wąglikiem, dżumą i cholerą. Truto cyjankiem potasu. Na ich ciałach symulowano rany wojenne. Sztucznie wywoływano udary i zawały, odmrożenia, poddawano aborcji. Na więźniach bez znieczulenia dokonywano wiwisekcji.

Gdy w 1945 r. siły aliantów zbliżały się do Mandżurii,  załoga obozu podjęła decyzję o zabiciu wszystkich pozostałych przy życiu więźniów. Liczba ofiar Jednostki 731 wacha się od 3 000 do 20 000, w tym kobiet i dzieci. Gdy Japończycy podpisali 2 września 1945 r. akt kapitulacji, generał Douglas MacArthur, wódz naczelnych sił alianckich, potajemnie udzielił części naukowców Jednostki, w tym jej dowódcy, Shiro Ishii immunitetu, w zamian za wyniki badań, przez co  nigdy nie zostali oni pociągnięci do odpowiedzialności  za swoje zbrodnie.

Wojna czerwono-czerwona

Załoga Jednostki 731 to nie jedyni zbrodniarze, którzy mogli liczyć na przychylność wpływowych postaci amerykańskiej polityki. Amerykanie świadomie wspierali reżim teoretycznie im wrogi pod względem ideologicznym.

Pol Pot, przywódca Czerwonych Khmerów, z jednej strony był wierny komunistycznym „ideałom”. Podczas jego rządów „skutecznie” zwalczano wszelkie przejawy kapitalizmu, poprzez likwidację banków, pieniądza i własności prywatnej. Zdelegalizowano „opium dla mas”, czyli religię. Zamknięto szkoły, szpitale i fabryki. Miał obsesję na punkcie zwiększenia populacji chłopstwa tego powodu ludność miast przymusowo zesłano na tereny wiejskie do tzw. kolektywnych gospodarstw rolnych, będących w rzeczywistości obozami pracy.

Podobnie jak każdy dyktator, bez względu na wyznawaną ideologię,  Pol Pot posiadał obóz, gdzie przetrzymywano rzeczywistych i domniemanych wrogów władz. W Tuol Sleng więźniów torturowano, bito, pozbawiano wody. Zmuszano by przyznali się do niepopełnionych w rzeczywistości win. Trzymano w niehigienicznych warunkach, co zwiększało liczebność zgonów. W obozie zginęło ok. 17 tys. ludzi.

Z drugiej strony, obcy był mu lewicowy „internacjonalizm”. Zasługiwał na miano ksenofoba, darzącego szczególną nienawiścią Wietnamczyków. Atakował tereny przy granicy z Wietnamem, oraz mordował przedstawicieli mniejszości tego kraju.

Kres trzyletniej dyktaturze, odpowiedzialnej za śmierć 3 mln ludzi, ok. 1/3 populacji kraju, położyła interwencja znienawidzonego sąsiada. Reżim został obalony 7 stycznia 1979 r., po zdobyciu przez Wietnam stolicy Kambodży, Phnom Penh, lecz bynajmniej nie oznaczało to końca działalności Czerwonych Khmerów.

Pol Pota obalili ci sami wietnamscy komuniści, którzy dzięki militarnemu i politycznemu wsparciu Związku Sowieckiego, cztery lata wcześniej ostatecznie zjednoczyli kraj, obalając proamerykański rząd Wietnamu Południowego. Komuniści wietnamscy podczas wojny domowej w swoim kraju sami dopuszczali się zbrodni wojennych, ponadto walczyli z amerykańską armią, ostatecznie zmuszając ją do opuszczenia Wietnamu.

Była to pierwsza po II Wojnie Światowej militarna porażka USA. Stany Zjednoczone, w myśl zasady „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, udzielali wsparcia pozbawionym władzy Czerwonym Khmerom. Partyzanci Pol Pota ukrywali się na terenie zachodniej Kambodży. Dzięki amerykańskiej i tajlandzkiej pomocy otrzymali dostawy żywności ze Światowego Programu Żywnościowego. Dostali również 55 milionów dolarów pomocy. Ponadto CIA prowadziła akcję propagandową, mającą na celu umniejszanie zbrodni Pol Pota, i jego ludzi, poprzez publikację raportu zawierającego pięciokrotnie niższą liczbę ofiar reżimu. M.in. dzięki tej akcji, ONZ uznało, przy wsparciu krajów zachodnich, Czerwonych Khmerów za prawowitych przedstawicieli Kambodży przy ONZ.

Rozwiązanie kwestii kurdyjsko-szyickiej

W 2003 r., amerykańska armia  wkroczyła do Iraku, obalając prezydenta Saddama Husajna. Trzy lata później został on skazany na śmierć, a następnie stracony za wydanie rozkazu zamordowania 148 szyitów. Zbrodnia miała miejsce w 1982 r. w wiosce Dudżail. „Stracenie byłego dyktatora Iraku Saddama Husajna to ważny kamień milowy na drodze tego kraju do demokracji” – mówił ówczesny prezydent USA George W. Bush.

Problem w tym, że Saddam doszedł do łamiącej zasady demokracji władzy dzięki wsparciu… USA. Prezydentem został w 1979 r. w wyniku zamachu stanu, wspieranego przez CIA. Rok później zaatakował Iran, rządzony religijnego radykała, ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego. Stany Zjednoczone oraz ich sojusznicy wspierały wyznającego świeckie wartości Husajna, walczącego z irańskimi fundamentalistami, wrogo nastawionymi do USA. Kraje zachodnie – słusznie, zbojkotowały Letnie Igrzyska Olimpijskie w Moskwie w 1980 r., jako odpowiedź na radziecką inwazję na Afganistan w 1979 r. Nie zmienia to faktu, że przymykały oko na irackie zbrodnie dokonywane na cywilach. Dostarczali Irakowi broń, oraz pomoc finansową.  Stany  udzielały również dyskretnego wsparcia… Iranowi. W wyniku tzw. Afery Iran-Contras ujawniono, że w zamian za pomoc w uwolnieniu zakładników więzionych przez Hezbollah, USA sprzedało broń Teheranowi. Otrzymane pieniądze przekazano nikaraguańskiej partyzantce Contras, walczącej
z lewicowym rządem.

Oficjalnym sojusznikiem pozostał jednak Husajn. Relacje amerykańsko-irackie uległy pogorszeniu po zajęciu Kuwejtu przez Irak w roku 1990. Do tego czasu sunnita Saddam mógł liczyć na bierność Waszyngtonu, przy zwalczaniu nie tylko wrogich pod względem wyznaniowym szyitów, ale również kurdyjskich separatystów. Wojna iracko-irańska trwała do 1988 r. W tym samym roku Saddam dokonał ataku chemicznego na kurdyjskie miasto Halabdża. W wyniku ataku zginęło 5 000 osób. Głownie ludność cywilna. W 2013 r. CIA odtajniła dokumenty. Wynika z nich, że Stany Zjednoczone nie tylko wiedziały o działaniach irackiej armii, wymierzonych w kurdyjską ludność, ale również udzieliły wojsku Saddama pomocy wywiadowczej, w postaci zdjęć satelitarnych i szczegółów dotyczących irańskiej obrony przeciwlotniczej.

Cudze ganicie, swego nie znacie (?)

W powyższym tekście nie chodziło mi zaprezentowanie błędu logicznego tu quoque (łac. Ty też), znanego jako „A u was biją Murzynów” – w nawiązaniu do odpowiedzi Związku Sowieckiego na krytykę ze strony Stanów Zjednoczonych. Nie zaprzeczam, że Polska w pewnych okresach swojej historii prowadziła niewłaściwą politykę wobec mniejszości.

W II Rzeczypospolitej przymusowo polonizowano mniejszość białoruską i ukraińską. Wobec żydowskich studentów prowadzono getto ławkowe, polegające na wydzieleniu dla tych studentów określonej części sali wykładowej, oraz numerus clausus (łac. zamknięta liczba), mające na celu ograniczenie liczby Żydów uczęszczających na uczelnie.

Należy pamiętać jednak, że mimo to Polska była domem dla milionów żydowskich obywateli. Wielu z nich przybyło do Polski, jeszcze w okresie Średniowiecza i Renesansu, uciekając przed prześladowaniami religijnymi w krajach Europy Zachodniej. Hebrajskie określenie Polski, „Polin” oznacza „Tutaj spocznij”, co wielu wyznawców judaizmu odczytywało jako dobry znak. Żyjący w XVI wieku naczelny rabin krakowskiej gminy żydowskiej, Mosze Ben Israel Isseries pisał o Polsce: „W tym kraju nie ma zawziętej nienawiści do nas, jak w Niemczech. Oby zostało tak nadal, aż do nadejścia Mesjasza”.

Słowa rabina nabrały nowego znaczenia podczas II Wojny Światowej. Mimo pogarszającej się sytuacji Żydów polskich od lat 30-tych XX w., nasz kraj stanowił dom dla 3,5 mln przedstawicieli wyznania mojżeszowego. Z powodu tej liczby, a nie „polskiego antysemityzmu”, niemieccy naziści ulokowali na terenie Polski obozy koncentracyjne. Niemcy, jako ludzie pragmatyczni nawet w tak drastycznej kwestii jak przemysłowe zabijanie, uznali, że łatwiej wybudować obozy zagłady w Polsce, niż transportować ich koleją do Francji czy Włoch.

Żaden naród nie składa się z samych bohaterów, i samych nikczemników. Część polskich działaczy, którzy przed wojną, delikatnie mówiąc, nie zasługiwali na miano filosemitów – ojciec Maksymilian Kolbe czy Jan Mosdorf – działacz ONR, swoją postawą podczas II Wojny Światowej, wspieraniem ludności żydowskiej, a szczególnie męczeńską śmiercią w obozie koncentracyjnym, dowiedli swojego bohaterstwa i przede wszystkim człowieczeństwa w czasie, gdy strach przed śmiercią wyzwalał w wielu ludziach najniższe instynkty.

Polska posiada największą na świecie, prawie 7-tysięczną reprezentację Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata – osób ratujących Żydów podczas II Wojny Światowej, mimo grożącej im i ich rodzinom kary śmierci. Nawet na terenie naszego kraju znalazła się niewielka, ale szkodliwa grupa szmalcowników. Współpracowali oni z Gestapo, i za pieniądze wydawali sąsiadów ukrywających żydowską ludność.

Tak samo wśród Żydów, którzy posiadają w swoich szeregach bohaterów pokroju Mordechaja Anielewicza, Marka Edelmana, czy Pawła Frenkla – uczestników walk podczas Powstania w Getcie Warszawskim, nie brakuje zbrodniarzy. Niektórzy byli kolaborującymi z Niemcami konfidentami, mordującymi swoich braci w czasie wojny jak Chaim Rumkowski – „król” łódzkiego getta. Inni, np. Salomon Morel czy Helena Wolińska-Brus, już po wojnie współpracowali ze stalinowskim reżimem, i odpowiadają za skazywanie na śmierć przedstawicieli Polskiego Państwa Podziemnego.

Polacy nie zaprzeczają swoim czarnym kartom. Żydzi również nie powinni tego robić. Słowa krytyki, jaką Ronald S. Lauder, przewodniczący Światowego Kongresu Żydów wystosował wobec premiera Mateusza Morawieckiego za słowa o „żydowskich kolaborantach”, tylko zaklinają rzeczywistość. Tymczasowo zmniejszają ból, ale nie leczą ran w relacjach polsko-żydowskich. Poprawie stosunków między Polakami i Żydami może pomóc bolesna dla obu stron prawda, ponieważ jak jest napisanie w Ewangelii: „Prawda was wyzwoli”.