17 listopada iracka armia odbiła miasto Rawa – ostatni bastion Państwa Islamskiego (IS, ISIS – Islamic State of Iraq and al-Sham ) na terenie Iraku. We wrześniu oddziały wspierane przez międzynarodową koalicję, dowodzoną przez Stany Zjednoczone, zdobyły Rakkę. To syryjskie miasto było samozwańczą stolicą niby-państwa, które na przełomie czerwca i lipca 2014 r. opanowało na terenie Iraku i Syrii obszar wielkości Wielkiej Brytanii. Teraz, dzięki zagranicznej interwencji, upadek kalifatu wydaje się przesądzony. Z jednej strony zwiastuje to nadzieję na ustabilizowanie sytuacji zarówno na Bliskim Wschodzie jak i w Europie, odczuwającej poprzez masową emigrację ludności z tamtego regionu skutki działalności ISIS i wspierających ją grup. Pojawiają się jednak obawy, iż nastąpi jedynie zmiana strategii walk terrorystów.
Geneza
Początki obecnego kryzysu sięgają marca 2003 r. Wtedy to siły międzynarodowe, składające się głownie z wojsk amerykańskich i brytyjskich, dokonały inwazji na rządzony przez Saddama Husajna Irak. Jako powód interwencji zbrojnej, ówczesny prezydent USA George W. Bush, wskazywał chęć zniszczenia broni masowego rażenia, którą miał posiadać Husajn. Kolejnym uzasadnieniem ataku była chęć odsunięcia od władzy prezydenta naruszającego prawa człowieka. Obalenie dyktatora, który żelazną ręką rządził krajem od 1979 r. nastąpiło dwa miesiące później, jednak zamiast demokratycznych przemian, przyniosło chaos i destabilizację.
Saddam, chociaż był muzułmaninem, to w polityce kierował się świeckością państwa. Ta wartość była zgodna z zasadami irackiego oddziału socjalistycznej Partii Baas, której przewodniczył jako Sekretarz Generalny. Tym samym zwalczał wpływy religijnych fundamentalistów, stanowiących po jego obaleniu realną siłę polityczną i militarną. Wśród islamskich radykałów doszli do władzy nie tylko wyznawcy szyizmu – nurtu islamu, którego wyznawcy stanowią większość mieszkańców Iraku, będący do tej pory dyskryminowani przez sunnitę Husajna. Na znaczeniu zyskali również jego współwyznawcy z Al-Kaidy, i powiązanych z nią grup, w tym mało znanego wówczas Islamskiego Państwa Iraku
i Lewantu.
Rozwój ISIS
Organizacja miała swój udział nie tylko w walkach z wojskami krajów Zachodu, ale również prześladowaniach ludności cywilnej, głownie szyitów i chrześcijan. Działania zbrojne prowadzone przez USA i kraje sojusznicze, a także dokonywane przez islamskich ekstremistów zamachy terrorystyczne, porwania, zabójstwa i niszczenia miejsc kultu religijnego, zmusiły do ucieczki z kraju ok. 4,5 mln Irakijczyków, głownie do obozów w Jordanii i Syrii. Siły koalicji dowodzonej przez Amerykanów opuściły Irak w 2011 r., a przez ten czas konflikt wyznaniowy w Iraku tylko rósł. Miał w tym swój udział premier Nuri al-Maliki.
Przez politykę dyskryminacji sunnitów, przyczynił się do nawiązania przez nich sojuszu z organizacjami terrorystycznymi, które dzięki wsparciu zbuntowanych przeciw rządowi w Bagdadzie generałów a także przy użyciu amerykańskiego sprzętu wojskowego i broni, pozostawionych przez iracką armię, zajęły ok. 1/3 terytorium Iraku. W ich rękach znalazły się głównie zachodnie rejony, w tym Mosul – drugie co do wielkości miasto w kraju. O jego upadku przesądziły w znacznej mierze bardzo niskie morale żołnierzy. Około 1000 bojowników ISIS pokonało 30 000 irackich żołnierzy. Miasto stało się symbolem nie tylko rozpadu irackiej armii, ale również rozwoju Państwa Islamskiego. Właśnie tam 29 czerwca 2014 r. przywódca organizacji, Abu Bakr al-Bagdadi mianował się kalifem – następcą proroka Mahometa, a tym samym przywódcą wszystkich muzułmanów. Zmarginalizował również znaczenie Al-Kaidy, i uniezależnił się od niej. Przystąpił także do powiększenia swojego kalifatu, nie ograniczając się jedynie do terytorium Iraku.
Ofensywa w Syrii
ISIS zajęło część terenów sąsiadującej od wschodu z Irakiem Syrii, gdzie od 2011 r. toczy się wojna domowa. Walki pomiędzy prezydentem Basharem al-Assadem a Al-Kaidą, oraz powiązanymi z nią organizacjami ekstremistycznymi, oraz rebeliantami z tzw. Wolnej Armii Syrii, wspieranej przez Turcję, Arabię Saudyjską, Katar i państwa Zachodu sprawiły, że Syria podzieliła los zachodniego sąsiada. Kraj podobnie jak Irak przed marcem 2003 r. będący co prawda dalekim od przestrzegania demokratycznych zasad, lecz zapewniającym jego mieszkańcom stabilizację polityczną i gospodarczą, stał się państwem upadłym, gdzie działania militarne, oraz terror prowadzony przez organizacje terrorystyczne, zmusiły do ucieczki ok. 4 mln ludzi, głownie na tereny Libanu, Jordanii, Turcji, a nawet Iraku, który sam musiał zmagać się z konfliktami wewnętrznymi. Zajęcie przez Państwo Islamskie w lipcu 2014 r. wschodnich rejonów Syrii, w tym miasta ar-Rakka, które stało się nieformalną stolicą ISIS, zmusiło do emigracji kolejną rzeszę ludności, zwiększając liczbę uchodźców o ponad 4 mln, jednak gdyby nie brutalność organizacji, liczba ta mogłaby być znacznie większa.
Brunatna strona półksiężyca
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że ISIS na zdobytych przez siebie terenach prowadziło terror porównywalny z tym, który podczas II Wojny Światowej prowadziły nazistowskie Niemcy. Różnił się tylko przedmiot prześladowań. Dokonywano egzekucji jeńców – w samym Tikricie po zdobyciu miasta zamordowano 1700 szyickich rekrutów. Terror dosięgnął również cywilna ludność niesunnicką. Na chrześcijanach dokonywano masowych mordów, wielu zostało zmuszonych do zrzeczenia się wiary, i przejścia na radykalną wersję islamu. Biskup Mosulu wysłał nawet list do papieża Franciszka, że pierwszy raz, od prawie 2 tys. lat nie odprawiono w mieście żadnej Mszy Św. Ze względu na brak wiernych.
Podobne represje spotkały Jazydów – mniejszość, której wierzenia, liczące prawie 2500 lat, przez wieki mieszały się z wierzeniami sąsiednich ludów, w tym islamu. W sierpniu 2014 r.,
w irackim mieście Sinjar przy granicy z Irakiem, bojownicy Państwa Islamskiego zamordowali tysiące przedstawicieli tej grupy religijnej, a kolejne kilkadziesiąt tysięcy musiało uciekać w góry o tej samej nazwie, gdzie zostali uwięzieni, bez dostępu do wody i żywności. Dodatkowe okrucieństwa spotkały kobiety innego wyznania niż sunnickie. Bojownicy ISIS, porywali je, i bez względu na wiek gwałcili, oraz sprzedawali jako niewolnice seksualne. Ludność sunnicka została poddana innej formie opresji.
Na ziemiach podbitych przez ISIS, zaczęło obowiązywać islamskie prawo szariatu, nakazujące kobietom ubieranie burek okrywających całe ciało. Homoseksualistów zrzucano
z budynków, a cudzołożników (za które uważano również zgwałcone kobiety) kamieniowano. Śmiercią karano także słuchanie muzyki oraz oglądanie telewizji. Za to ostatnie „przestępstwo” bojownicy ISIS zamordowali grupę nastolatków, kibicujących drużynie Iraku podczas Pucharu Azji w piłce nożnej. Powyższe represje przyczyniły się do zwiększenia niepokojów w regionie do tej pory niezaangażowanego w rozgrywające się „za miedzą” konflikty.
Sąsiedztwo Irackiego Kurdystanu z terenami podbitymi przez ISIS, w tym rejonem Sindżar sprawiło, że ten zamieszkały przez 5,3 mln mieszkańców region, po marcu 2003 r. będący jedyną częścią Iraku wolną od konfliktów targających pozostałe obszary kraju, sam musiał zmierzyć się nie tylko z zapewnieniem warunków bytowych uchodźcom – 233 tys. Syryjczyków, oraz 1,5 mln irackich przesiedleńców wewnętrznych, ale również ofensywą islamistów. Masakra na Jazydach, należących do tej samej grupy etnicznej co Kurdowie sprawiła, że siły międzynarodowe postanowiły przeprowadzić ataki na Państwo Islamskie. Przyniosły one sukces, w postaci osłabienia ISIS, jednak nie zmniejszyły one napływu fali migracyjnej ludności z Bliskiego Wschodu i innych rejonów świata.
Stary Kontynent i morze (ludzi)
Europa zmagała się z problemem masowej imigracji od października 2011r., czyli od zakończenia wojny domowej w Libii, w wyniku której władzę stracił Muammar Kaddafi. Libia jeszcze przed wybuchem konfliktu w lutym 2011r. znajdowała się na szlaku tranzytowym ludności z Czarnej Afryki do Europy, jednak libijski przywódca zatrzymywał imigrantów na terenie swojego państwa, uniemożliwiając tym samym dalszą podróż na drugi brzeg Morza Śródziemnego. Gdy został obalony (przez rebeliantów otrzymujących wsparcie z Francji oraz Wielkiej Brytanii), Libia pogrążyła się w chaosie. Władze w poszczególnych regionach przejęły lokalne milicje oraz Państwo Islamskie, które próbowało poszerzyć swoje wpływy o obszary z Afryki Północnej. Zdestabilizowany kraj nie był w stanie kontrolować ludzi przybywających na jego terytorium, a następnie udających się dalej, do Europy. Podobna rzecz miała się na Bliskim Wschodzie. Krytyczna sytuacja w krajach sąsiadujących z Syrią – Jordanią, Turcją oraz Libanem, które przyjęły około 4 milionów uchodźców sprawiła, że postanowiły one nie zatrzymywać ludzi wolących poszukać lepszego życia w Europie, zamiast wegetować na terenie przepełnionych obozów.
Sytuację postanowili wykorzystać przemytnicy, dopatrujący w migracji ludności z obozów dla uchodźców okazji do powiększenia swoich zysków na kolejnym, tzw. Bałkańskim Szlaku: przez Turcję, i Morze Egejskie do greckich wysp. Był on bardziej bezpieczny od trasy z Libii przez Morze Śródziemne. Ludzie pokonujący szlak z Afryki, są umieszczani na przepełnionych kutrach rybackich oraz pontonach. Chociaż przemytnicy żądają od zdesperowanych ludzi ok. 800 euro za osobę, to nie zapewniają żadnych warunków gwarantujących bezpieczną podróż do Europy, wręcz przeciwnie. Kosztem zmieszczenia jak największej liczby osób ograniczają do minimum ilość żywności oraz wody na pokładzie. Transportowanym osobom nie oferują kamizelek ratunkowych, co wielokrotnie kończyło się tragedią.
W samym 2016 r., w wyniku utonięcia zginęło ok. 5 tys. osób. Od 2011 r. roczne liczby ofiar śmiertelnych różniły się, ale należy je liczyć w tysiącach. Ci, którym udało się przeżyć, trafiali do obozów na terenie Włoch, głównie na Lampedusie – wyspie o powierzchni 20 km² , znajdującej się w odległości 100 km od wybrzeży Afryki, między Maltą a Tunezją. Ze względu na niewielki obszar, oraz gwałtownie rosnącą liczbę przybyszów, pojawiały się problemy nie tylko ich zakwaterowaniem, utrzymaniem w przepełnionych obozach ok. 4 tys. osób, ale również ich pilnowaniem. Mieszkańcy wyspy, w tym sam burmistrz, Salvatore Martello skarżyli się na imigrantów, którzy dokonywali rozbojów, straszyli turystów, molestowali kobiety. Po otwarciu Bałkańskiego Szlaku w 2015 r., podobne problemy zaczęły dosięgać również greckie wyspy, a przez niewłaściwie prowadzoną politykę imigracyjną, także pozostałe regiony Starego Kontynentu.
We wrześniu 2015 r. kanclerz Niemiec, Angela Merkel zaapelowała o rozdzielenie migrantów przebywających na terenie Włoch i Grecji pomiędzy członków Unii Europejskiej. Podobne zdanie wyraziła Komisja Europejska, która podjęła decyzję o relokacji ok. 160 tys. uchodźców na terenie wszystkich krajów UE. Mimo kary finansowej, jaką miały być dotknięte państwa niebiorące udziału w relokacji (początkowo wynosiła ona 250 tys. euro za każdego nieprzyjętego imigranta), planom KE sprzeciwiła się Grupa Wyszehradzka – Polska, Czechy, Słowacja i Węgry.
Władze w Budapeszcie musiały zmagać się z falą ludności, która poprzez Szlak Bałkański dotarła do Europy, i zmierzała w kierunku Niemiec oraz Austrii. Kulminacja kryzysu nastąpiła na początku września 2015 r., gdy tysiące imigrantów nie mogło opuścić budapesztańskiego dworca Keleti, i wsiąść do pociągów zmierzających na zachód. Rząd Węgier powoływał się na unijne prawo, na mocy którego każdy, kto chciałby poruszać się wewnątrz Unii, powinien posiadać ważny paszport i wizę strefy Schengen. Ostatecznie, po prawie godzinnej blokadzie dworca, imigranci wsiedli do pociągów, które przyjechały z Austrii i Niemiec, lecz aby uchronić się przed kolejną falą imigrantów, rząd w Budapeszcie wybudował płot na granicy z Serbią.
Spotkało się to z krytyką państw Unii, lecz część z nich sama zaczęła prowadzić działania na rzecz ograniczenia emigracji. Francja, Niemcy i Francja wprowadziły kontrole na granicy Schengen. Rządy Austrii oraz Niemiec, które dwa lata wcześniej deklarowały słowami swojej kanclerz zapewnienie azylu dla „wszystkich potrzebujących uchodźców”, postanowiły wprowadzić limity na ich przyjmowanie. Władze w Wiedniu ponadto, choć we wrześniu 2015 r. krytykowały węgierskiego premiera Victora Orbana za odgradzanie się od Serbii, dwa miesiące później wzięły z niego przykład, i na granicy ze Słowenią postawiły mur. O ile Węgry umieściły ogrodzenie na zewnętrznej granicy Schengen, o tyle podobna konstrukcja na granicy austriacko-słoweńskiej stanowi odgrodzenie się wewnątrz Strefy, przynajmniej teoretycznie zapewniającej swobodne, pozbawione kontroli na granicach przemieszczanie się między krajami członkowskimi.
Powyższe działania mogły stanowić odpowiedź na działalność imigrantów w krajach Europy. Kontynent musiał zmagać się z napięciami pomiędzy lokalna ludnością, a migrantami z Bliskiego Wschodu. Przybysze z Azji oraz Afryki należą do innego kręgu kulturowego, wielu z nich pochodzi z regionów dotkniętych biedą i konfliktami zbrojnymi, dlatego naiwnością byłoby twierdzić, iż będą w stanie odnaleźć się w stabilnej i demokratycznej Europie. Świadczą o tym nie tylko przypadki rabunków i kradzieży, jakich dopuszczają się przybysze na terenie m.in. Niemiec, co potwierdza sama policja, ale również poważniejsze czyny. Należy wspomnieć przypadki ok. 500 przestępstw seksualnych, w tym 20 gwałtów jakich dopuścili się imigranci podczas imprezy Sylwestrowej w Kolonii. Nie można zapomnieć o tragedii we włoskim kurorcie Rimini, gdzie na miejscowej plaży czworo imigrantów zgwałciło Polkę, a jej męża brutalnie pobili. Wcześniej ta sama banda napadła również na transseksualistę z Peru. Sytuacja jest niebezpieczna do tego stopnia, że nawet lokalna policja nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Oficjalnie obowiązuje zakaz wychodzenia na plażę w godzinach 1-5. Problem z imigrantami przybiera niebezpieczeństwa także na większa skalę.
Koń ISlamski
Kryzys imigracyjny stanowił okazję dla Państwa Islamskiego, które wykorzystując chaos na szlakach morskich, postanowiło potraktować swoich bojowników niczym Konia Trojańskiego, i umieścić ich w tłumie ludności zmierzającej w kierunku Europy. Korzystano z zamieszania, związanego z napływem ludzi, których identyfikacja w większości przypadków nie była możliwa, więc część z nich przedostała się na teren Europy. Co więcej, na Bliskim Wschodzie IS przechodzi do głębokiej defensywy. W lipcu 2017 r. wyzwolono Mosul a dwa miesiące później Rakkę. W obliczu klęsk na froncie syryjskim i irackim, ISIS ma możliwość przeprowadzania kolejnych strategii walk – wojny partyzanckiej, co skutecznie robili Talibowie w Afganistanie, po obaleniu ich rządów przez NATO w 2001 r., oraz właśnie poprzez ataki terrorystyczne.
Ponadto trzeba pamiętać, że wielu europejskich muzułmanów postanowiło w 2014 r. wyjechać do Iraku i Syrii, by tam walczyć w szeregach Państwa Islamskiego, a w obliczu jego klęsk, powrócą do Europy, by tam kontynuować dżihad – świętą wojnę z „niewiernymi”, przy użyciu innych metod. Działalność nie musi polegać na bezpośrednim dokonywaniu zamachów, ale również indoktrynowaniu młodych europejskich muzułmanów, i zachęcaniu ich do przeprowadzania ataków na ludność niemuzułmańską. Niestety, działania ekstremistów przyniosły wymierne skutki, w postaci zamachów terrorystycznych m.in w Paryżu, Manchesterze, Nice oraz Barcelonie, gdzie śmierć poniosło przeszło 200 osób, ale jak powiedział były prezydent Francji Francois Hollande: „musimy przyzwyczaić się do terroryzmu”, więc kolejne ofiary zamachów terrorystycznych, są tylko kwestią czasu.
Trochę refleksji
Z powyższych akapitów można się dowiedzieć, że kraje zachodnie trzykrotnie, zamiast poprawić los mieszkańców krajów Bliskiego Wschodu, jeszcze bardziej im zaszkodzili. Najpierw Amerykanie obalając władzę w Iraku, co skutkowało wzmocnieniem wpływów islamistów, szczególnie spod znaku Państwa Islamskiego. Później w Libii ten sam błąd uczynili Brytyjczycy i Francuzi. Za trzecim razem brakiem wyobraźni wykazały się Komisja Europejska oraz Niemcy, poprzez masowe przyjmowanie imigrantów, i narzucanie tego samego pozostałym krajom członkowskim UE, pod groźbą kar finansowych. Pomysł w założeniu szlachetny, okazał się skrajnie naiwny, i przyniósł wiele szkód, w postaci zamieszek, rozbojów, a także zamachów, do których przyczynili się żołnierze Państwa Islamskiego.
Co więcej, po dwóch latach funkcjonowania systemu relokacji, zaplanowanego na dwa lata oficjalnie można mówić o jego fiasku. Do 9 czerwca br., spośród 160 tys. osób przebywających w obozach, relokowano 20869, co stanowi 11% zrealizowanego planu. Żaden z krajów członkowskich UE nie wykonał go w pełni. Ponadto według litewskiego MSZ, 80% przesiedlonych „uchodźców” opuściło kraj. Cudzysłów w ostatnim zdaniu nie jest przypadkowy. Zgodnie z Konwencją Genewską z 1951 r., o status uchodźcy można się ubiegać u władz pierwszego bezpiecznego kraju, do którego się dotrze – dla wielu Syryjczyków takim krajem jest Turcja. Jeśli uchodźca podejmie decyzję o jego opuszczeniu, staje się imigrantem.
Nie od dziś wiadomo, że należy dostarczać wędkę, a nie rybę. Tak samo nie wolno dawać pieniędzy osobom żebrzącym na ulicy – pozwala to uspokoić sumienie, ale nie rozwiązuje problemów, lecz je powiększa, i przyczynia się do zwiększenia dochodów grup przestępczych. Podobnie postąpiły kraje Europy Zachodniej. Dały przemytnikom ludzi do zrozumienia, że mogą bez przeszkód prowadzić swój proceder, ponieważ Europa będzie dokładać starań, by przyjąć na swoje terytorium jak najwięcej przybyszów z Afryki oraz Bliskiego Wschodu.
Nie można cofnąć czasu, ale można zrobić coś, by zrekompensować straty. Najlepiej pomagać uchodźcom na miejscu, co robią m.in. Caritas, PCK, oraz Pomoc Kościołowi w Potrzebie. Również polskie MSZ udzieliło wsparcia, przekazując ok. 46 milionów złotych na pomoc humanitarną dla Syrii. Właśnie takie działania przynoszą wymierne korzyści. Przyznał to sam biskup syryjskiego Aleppo, Georges Abou Khazen. Przypomniał, że pieniądze przeznaczono m.in. jako wsparcie dla miejscowego szpitala, który doznał uszkodzeń w trakcie bombardowań, a urządzenia medyczne zostały zniszczone. Dodał również, iż z ekonomicznego punktu widzenia ważniejsze jest wspieranie ludzi, by zostali w kraju, i pomogli w jego odbudowie, a nie opuszczali go.