Ponad trzy lata temu Edward Snowden ujawnił informacje dotyczące inwigilacyjnej działalności amerykańskich służb specjalnych. Z dnia na dzień stał się osobą rozpoznawalną i popularną. Jednocześnie Stany Zjednoczone uznały go za zdrajcę, konfidenta i wroga. Od tego czasu Snowden korzysta z prawa azylu w Rosji. Co ciekawe jest chyba jedynym uchodźcą politycznym z USA, który schronił się nad Wołgą.

Jesienią do kin wszedł film Olivera Stone’a opowiadający o Edwardzie Snowdenie. Czego możemy się z niego dowiedzieć? Owa hollywoodzka produkcja jest niewątpliwie laurką pod adresem wyżej wymienionego, byłego amerykańskiego wywiadowcy. Widzowie poznają historię Snowdena, żarliwego amerykańskiego patrioty, który postanawia wstąpić do wojska, by walczyć z terrorystami. Niestety z powodów zdrowotnych nie może kontynuować szkolenia w siłach specjalnych. Postanawia służyć swojemu krajowi w inny sposób. Wstępuje do CIA, potem NSA. Jednak zamiast walczyć z terrorystami, inwigiluje zwykłych ludzi, pomaga ich rozpracowywać, aby pracowali dla CIA. Widzi, że służby i kolejni amerykańscy prezydenci łamią prawo, inwigilując obywateli Stanów Zjednoczonych oraz innych państw. Nie specjalizują programów szpiegowskich tak, aby wyszukiwały terrorystów. Maksymalnie rozszerzają obszar zainteresowania. Zbierają ogromne ilości danych wrażliwych, które USA będą mogły wykorzystać np. w negocjacjach międzypaństwowych, szantażując przedstawicieli poszczególnych państw.

Tytułowy bohater jest porażony skalą szpiegowskiej działalności amerykańskich służb specjalnych. W końcu, gdy zdaje sobie sprawę, że każdy krok jego i jego bliskich jest bacznie obserwowany, postanawia ujawnić prawdę opinii publicznej. Kontaktuje się z dziennikarzami zajmującymi się nadużyciami agend państwowych Stanów Zjednoczonych. Przekazuje im dowody na przestępczą działalność służb USA, w którą zamieszana jest administracja kolejnych prezydentów. Zostaje uznany za szpiega i zdrajcę. Musi uciekać. Ukrywa się przed niedawnymi pracodawcami. Wskutek unieważnienia paszportu zatrzymuje się w Rosji, gdzie korzysta z prawa azylu. Tu kończy się akcja filmu.

Wróćmy do rzeczywistości. Zastanówmy się nad sytuacją Edwarda Snowdena. Dlaczego Rosja udziela mu azylu? Przecież nie z dobroci serca. Rzecz jasna musi mieć w tym jakiś interes. „Najgorliwsi patrioci”, hołdując interesom USA, stwierdzą, że jeśli nawet Snowden od początku nie był wrażym ruskim agentem, to po 3 latach „azylu” w Moskwie na pewno nim został. Naturalnie chęć pozyskania i wykorzystania wiedzy i talentów byłego amerykańskiego wywiadowcy stanowiłaby nie lada gratkę dla służb rosyjskich. Jednak nie powinniśmy poprzestawać tylko na tej odpowiedzi.  Udzielanie Snowdenowi azylu jest dla Rosjan wygodne także z innych powodów. Mogą go w każdej chwili wykorzystać jako kartę przetargową w negocjacjach ze Stanami Zjednoczonymi. Wbrew pozorom, jeśli petersburscy szachiści nie „skłonili” Snowdena do współpracy i Amerykanie o tym wiedzą (albo jeśli służby rosyjskie rozegrają amerykańskie), stanowi on dobrą kartę przetargową. Rosjanom na pewno zależy na poprawieniu swojego wizerunku w kontaktach z Zachodem. Pokazywanie „Wolnemu Światowi” i jego obywatelom, że to wujek Sam, a nie wraży Putin podsłuchuje rozmowy telefoniczne oraz czyta maile czy sms-y to dobre posunięcie propagandowe. Pobyt Snowdena w Rosji jest też wygodny dla władz USA – podważa jego wiarygodność, unieważniając znaczenie ujawnionych informacji. Gdyby mieszkał w Ameryce Południowej, dokąd chciał trafić, agendom rządowym znad Potomaku byłoby trudniej przekonać własnych obywateli, że ów były wywiadowca to szpieg i zdrajca, a nie człowiek, który zaryzykował własną wolność, by poinformować świat, o inwigilacyjnej praktyce amerykańskich służb.

Z dokumentów ujawnionych przez Snowdena jednoznacznie wynika, że Stany Zjednoczone szpiegują świat. Oczywiście zwolennicy sojuszu, wraz ze Stanami Zjednoczonymi, za wszelką cenę, informacje byłego amerykańskiego wywiadowcy zignorują lub stwierdzą, że to wszystko dla naszego dobra. Takie zapewnienia możemy włożyć między bajki. Jeśli CIA lub NSA posiada jakieś materiały kompromitujące naszych polityków  to prędzej czy później (o ile już do tego nie doszło), Amerykanie te dane wykorzystają przeciwko nam. Zapewne nowy prezydent Trump nie zakaże służbom owych niecnych praktyk (podobnie nie uczyniłaby tego Hilaria). Raczej zechce (lub będzie zmuszony) wykorzystywać obecnie istniejące systemy szpiegowskie oraz rozwijać nowe. Czyż służby znad Potomaku mogłyby sobie pozwolić, aby sprawował nad nimi nadzór ktoś, kogo one w jakiś sposób nie kontrolują?