Obserwując reakcje polityków obozu rządzącego i zaplecza medialnego „dobrej zmiany” na węgierską elekcję, w której zdecydowane zwycięstwo odniósł Fidesz Wiktora Orbana, można by nabrać przekonania, że oto przed Polską rysuje się wspaniała perspektywa współpracy z Węgrami. W końcu sam Naczelnik Kaczyński ze swym najnowszym padawanem premierem Morawieckim, odwiedzając Budapeszt przy okazji odsłonięcia pomnika smoleńskiego, wsparł Wiktora Orbana, za co ten podziękował mu po zwycięstwie.

Jednak wbrew wizjom roztaczanym przez żoliborskich socjalistów współpraca na linii Warszawa – Budapeszt za rządów „dobrej zmiany” nie wygląda tak znakomicie. Największy problem stanowi tu niestety nastawienie polskich władz, które nie wykorzystują w pełni możliwości współpracy z Węgrami. Po porażce w I wojnie światowej i rozpadzie unii z Austrią Węgry zostały zdegradowane do rangi małego państwa. Domyślam się, że Trianon musi dźwięczeć w Węgierskich uszach tak jak pakt Ribbentrop-Mołotow w polskich. Pomimo ograniczonych sił i możliwości manewru Wiktor Orban stara się prowadzić suwerenną politykę, broniąc węgierskich interesów gdzie tylko może. Inaczej jest z ekipą „dobrej zmiany”, która aż do przesady trzyma się spódnicy stryjenki Ameryki. Jastrzębie znad Potomacu mają świadomość tego, że Warszawa prowadzi politykę bezalternatywnego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Dlatego też nie liczą się zbytnio z jej interesami.

Kilka lat temu, jeszcze zanim Prawo i Sprawiedliwość sięgnęło po władzę, prezes Jarosław Kaczyński spektakularnie odmówił spotkania z Wiktorem Orbanem, gdy ten odwiedzał Warszawę. Prasa wspierająca żoliborskich socjalistów piała wówczas z zachwytu na tym, że lider patriotycznej opozycji wspiął się w ten sposób na wyżyny moralne mesjanizmu, gdyż kilka dni wcześniej Orban spotkał się z prezydentem Rosji – Władimirem Putinem. Węgierski premier mógł być wówczas zażenowany owym postępowaniem Jarosława Kaczyńskiego. Nastawienie Prawa i Sprawiedliwości raczej nie zmieniło się od tamtej pory. „Dobra zmiana” dużo mówi o współpracy polsko-węgierskiej. Jednak w gruncie rzeczy nie wychodzi ona poza przeciwstawianie się mechanizmowi przymusowej relokacji tzw. uchodźców. W innych kwestiach już nie jest tak różowo. Wspomnijmy tu sławetne głosowanie nad przedłużeniem beztroskiego wegetowania Słońca Peru w Brukseli zakończone blamażem Prawa i Sprawiedliwości. Wówczas Budapeszt nie wsparł polityki żoliborskich socjalistów, woląc realizować własny interes państwowy niż włączyć się w partyjną zemstę przeciw Donaldowi Tuskowi.

Polityka Węgier i Polski rozmija się też w kwestiach relacji z Rosją i Ukrainą. Warszawa, kieruje się na tezą, że celem Rzeczpospolitej musi być szkodzenie Rosji zawsze i wszędzie bez względu na ewentualne zyski dla siebie. Budapeszt natomiast stara się uzyskać od Moskwy tyle, ile może, mając świadomość, że jednoczesne antagonizowanie się z Moskwą i Unią Europejską, której kierownikiem politycznym pozostaje Berlin jest igraniem z ogniem. Dlatego też nie wacha się zawierać z Rosją umów na dostawy surowców. Węgrzy przeciwstawiają się też banderowskiej Ukrainie, której polityka zmierza do wynarodowienia mniejszości zamieszkujących owo państwo – Węgrów, Polaków, Rosjan, Rumunów czy Słowaków. Tymczasem „dobra zmiana” nie dość , że wspiera Ukrainę nie bacząc na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, to jeszcze ma czelność strofować Budapeszt, że nie jest on dość proukraiński.

Polska polityka wschodnia od dawna choruje na brak realizmu. Zamiast stawiać na realizowanie interesów, penetrację gospodarczą regionu i tworzenie własnych stref wpływów, nasi rządzący wolą w ciemno wspierać ruchy demokratyczne na tamtych terenach, nie zastanawiając się nawet czy ich ewentualne zwycięstwo byłoby na rękę Polsce. Warszawscy statyści nie mogą dostrzec, że po rozpadzie Związku Sowieckiego sytuacji geopolityczna państwa bardzo się zmieniła, a byłe republiki sowieckie, które odłączyły się od moskiewskiej centrali wcale nie muszą być sojusznikami Rzeczpospolitej, na co wskazują nieprzychylne nam nastawienia Litwy i Ukrainy. Polacy są w owych państwach obywatelami drugiej kategorii, a Rzeczpospolita Obojga Narodów jest przedstawiana w oficjalnej propagandzie jako wroga okupacja. Tymczasem Warszawa od 1989 roku, mając na ustach naiwny demokratyczny frazes, wspierała demokratyczne inicjatywy w regionie i Rosji,. Zachowywała się tak jakby demokratyzacja Rosji miała sprawić, że owo państwo przestanie zagrażać Polsce. Nie jest to takie proste.

Musimy mieć świadomość, że pod pięknie brzmiącym hasłem o demokratyzacji Rosji skrywa się chęć wciągnięcia jej w orbitę wpływów amerykańskich i uczynienie z niej sojusznika jankesów w rozgrywce z Chinami. Nie jest to jednak takie łatwe. Reżym Władimira Putina mocno trzyma się władzy i raczej nic nie zapowiada, by mógł on rychło upaść. Chyba że przez demokratyzację Rosji mielibyśmy rozumieć zamianę obecnego Putina na jakiegoś innego. Ale to byłaby operacja z gatunku tych, które niewiele zmieniają. Ewentualne skłonienie Rosji do przejścia na stronę Ameryki nie byłoby dla Polski niczym dobrym. Moskwa byłaby bowiem cenniejszym sojusznikiem dla jastrzębi znad Potomacu niż Polska. Dlatego też jej interesy miałyby pierwszeństwo przed naszymi. Mając na uwadze dotychczasowy konflikt z Niemcami i politykę pomajdanowej Ukrainy Polska powinna łagodzić napięcia w relacjach z Rosją i nastawiać się na współpracę gospodarczą ze swym wschodnim sąsiadem. W takiej polityce Rzeczpospolita mogłaby liczyć na wsparcie Węgier.

Innym polem do współpracy na linii Warszawa – Budapeszt jest chiński projekt Nowego Jedwabnego Szlaku. Stanowi on niesamowitą szansę dla Polski, która dzięki przeniesieniu głównej osi handlu światowego z oceanów na ląd mogłaby zyskać bardzo wiele. Aby w pełni wykorzystać tę okazję, Warszawa powinna podjąć działania zmierzające do utworzenia bloku państw w Europie Środkowo-Południowej zainteresowanych realizacją chińskiej koncepcji. Kluczowym partnerem Rzeczpospolitej byłaby tu Turcja. Obok niej Polska powinna też współpracować z państwami Grupy Wyszehradzkiej, Białarusią, Rumunią i Bułgarią. W dalszej kolejności z innymi krajami Bałkańskimi. Warszawa musiałaby się podjąć realizacji wielkich projektów infrastrukturalnych w kraju i w regionie. Celem owej inicjatywy byłaby taka organizacja przestrzeni pomiędzy Bałtykiem a Bosforem, która zapewniałaby Polsce zajęcie ważnej pozycji w chińskim projekcie.

„Dobra zmiana” swego czasu ochoczo chwaliła się współpracą z Chinami, akcentując pozytywną rolę prezydenta Dudy na tym polu. Jednak najważniejszym partnerem obecnej ekipy rządzącej krajem pozostaje Ameryka. Trzeba w tym miejscu jasno powiedzieć, że Stany Zjednoczone zawsze będą przeciwne realizacji owej chińskiej koncepcji, gdyż jej realizacja stanowiłaby śmiertelne zagrożenie dla Pax Americana. Musimy mieć zatem świadomość, że w dłuższej perspektywie nie da się jednocześnie współpracować z USA i aktywnie uczestniczyć w budowie Nowego Jedwabnego Szlaku. Trzeba będzie się zdecydować na jedną z opcji.