„Synteza możliwa jest tylko między kulturami tej samej cywilizacji, lecz między cywilizacjami – żadną miarą”.
Wstęp
Ta stara prawda pozostaje aktualna tak wczoraj, gdy Jan III Sobieski w 1683 r. obronił Europę przed inwazją wrogiej nam arabskiej cywilizacji, jak i dziś, gdy za sprawą unijnych przywódców owładniętych paranoją poprawności politycznej oraz polityki multi-kulti Wiedeń, Paryż, Rzym, Berlin są islamizowane i ośmieszane przez potomków sułtana Mehmeda IV i Kary Mustafy. Na ile kierownicy UE są źli, na ile głupi, to temat odrębny. Istotne żebyśmy my, normalni ludzie, zwykli Europejczycy, z myślą o nas samych oraz o przyszłych pokoleniach pamiętali — szczególnie dziś, gdy wróg już nie stoi, ale przekroczył nasze bramy — o naukach wybitnego znawcy teorii cywilizacji – Feliksa Konecznego. Kto chętny, zajrzy do dzieł krakowskiego historyka, szczególnie do książki „O wielości cywilizacji”. Na potrzeby niniejszego tekstu proponuję przyjąć nie więcej niż dość oczywistą konstatację, że nie istnieje coś takiego jak jedna cywilizacja światowa, i wymienić za Feliksem Konecznym dwie cywilizacje: arabską i naszą – łacińską. (Koneczny wskazywał 7 głównych cywilizacji).
Interesująca nas w tym miejscu idea multikulturalizmu opiera się na założeniu, że przedstawiciele różnych cywilizacji mogą się z powodzeniem wymieszać i stworzyć normalne społeczności. W wizjach najbardziej zagorzałych entuzjastów ma to być jedno, pozornie różnorodne, ale harmonijnie funkcjonujące, niemal idealne społeczeństwo końca historii. Przykład Europy Zachodniej pokazuje, że jest to założenie utopijne. Są jednak w Europie wpływowi ludzie, którym bardzo zależy na tym żebyśmy wbrew temu co widzimy przyjęli to założenie jako prawdziwe. Dlaczego? Tego m.in. dotyczy niniejszy tekst.
Źródła problemu
Ciężko jest mówić o polityce multi-kulti nie wspominając choćby krótko o ideologii będącej jednym z głównych źródeł tej polityki, czyli o neomarksizmie (marksizm antykulturowy). Ideologii pod pięknymi i szczytnymi hasłami demokracji, tolerancji i praw człowieka skrywającej prawdziwe – wcale nie demokratyczne, lecz coraz bardziej totalniackie oblicze Unii Europejskiej. Nie byłoby dziś problemu z hordami dzikusów z Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki celowo i konsekwentnie — co przyznał George Soros — wysyłanymi do Europy z zamiarem rozbicia jej fundamentalnych wartości, gdyby nie udział w tej prowadzonej na potężną skalę inżynierii społecznej neomarksistowskiego zachodnioeuropejskiego establishmentu. Ci niezwykle niebezpieczni ludzie zmusili mieszkańców zachodniej Europy do utrzymywania rzeszy islamskich imigrantów i nie przyjmują do wiadomości, nie chcą nawet słyszeć o tym, że goście ci w zdecydowanej większości nie mają najmniejszego zamiaru się asymilować. Nie przybyli tu żeby stać się „multikulturalnymi” Szwedami, Holendrami czy Niemcami, tylko po to, żeby islamizować nasze kraje w imię Allacha. Jedna z podstawowych zasad szariatu brzmi: Islam jest religią całego świata. Oni w to wierzą i żadna Mogherini, nawet jak się weźmie i spłacze po kolejnym „incydencie”, żaden Junkcer, nawet złota pani Angela nie są w stanie tego zmienić.
Rewolucja neomarksistowska w pełnym natarciu
Trzeba bardzo mocno podkreślić, że ta potworna ideologia – marksizm, powstała i rozwinęła się na Zachodzie Europy. Jak zauważa znawca marksizmu Krzysztof Karoń: „Gdy na początku lat 90 ubiegłego wieku Związek Radziecki i blok komunistyczny zostały zlikwidowane, marksizm i komunizm uznane zostały za zamknięty rozdział historii, a dawne państwa komunistyczne z entuzjazmem przyjęły ideologię Zachodu, wyobrażając sobie, że jest to ideologia wolności. Tymczasem marksizm został wymyślony na Zachodzie przez zachodnich inteligentów i nawet jeśli ponosił klęski rozwijał się tam bez przeszkód. Dostosowywał się do zmieniających się warunków i w drugiej połowie XX wieku stał się dominującą ideologią cywilizowanego świata, formatującą umysły współczesnych ludzi. Niestety brak wiedzy o marksizmie i jego historii uniemożliwia zrozumienie problemów wobec których Europa okazuje się całkowicie bezradna”. To, że mieszkańcy Europy Środkowo- wschodniej nie mają pojęcia o innych nurtach marksizmu niż marksizm klasyczny, którego w pewnym stopniu doświadczyli, wynika z wieloletniej izolacji w obrębie bloku sowieckiego, gdzie te inne nurty były nieobecne, w związku z czym neomarksizm dopiero się rozwija. My natomiast przyjrzymy się pokrótce sukcesom neomarksizmu w Europie Zachodniej — gdzie rewolucja jest już w pełnym natarciu — ze szczególnym uwzględnieniem jednego z jej instrumentów – polityki multikulturalizmu.
Teoria krytyczna
Ideologia multikulturalizmu w Europie Zachodniej pojawiła się jako pokłosie kierowanej przez Nową Lewicę rewolucji kontrkulturowej lat 60 i 70. Rewolucjoniści uznali wówczas, że łatwiej osiągną swoje cele nie w oparciu o klasyczny proletariat, czyli robotników i gwałtowną zmianę stosunków własnościowych poprzez masową grabież, jak chcieli bolszewicy, lecz odpowiednio formatując umysły „nowego proletariatu”, czyli głównie ludzi młodych, oraz niszcząc fundamenty kulturowe cywilizacji łacińskiej. Z biegiem czasu przyjęli strategię opartą o teorię krytyczną. Warto się przy tej teorii na chwilę zatrzymać, ponieważ po kilkukrotnych przekształceniach stała się ona podstawą współczesnego marksizmu wyrażaną w programach politycznych eurolewicy. Po raz pierwszy sformułował ją w 1937 roku niemiecki filozof, współtwórca szkoły frankfurckiej Max Horkheimer. Najkrócej mówiąc oraz przekładając na język ludzki, polega ona na tym, że ponieważ rzeczywistość jest wadliwa i zawsze tak będzie (co jest akurat prawdą), to działanie pozytywne, racjonalne, celowe, zdobywanie i wykorzystywanie wiedzy dla własnych korzyści jest bez sensu, bo prowadzi do akceptacji tej wadliwej rzeczywistości. Wobec tego postęp leży w destrukcji i destabilizacji wadliwej rzeczywistości. Kultura natomiast jest instrumentem zniewolenia człowieka. Teoria krytyczna odrzuciła fundamentalny dla marksistów klasycznych rzekomy konflikt ekonomiczny pomiędzy kapitalistami a proletariatem i zastąpiła go kolejnym sztucznym konfliktem – najogólniej mówiąc konfliktem natury, której marksiści będą teraz bronić z opresyjną kulturą, przed którą będą bronić.
Długi marsz przez instytucje
W następnych latach neomarksiści poszukiwali możliwości zastosowania teorii krytycznej w praktyce i tu pojawił się Rudi Dutschke, który w 1967 zaproponował koncepcję „Długiego marszu przez instytucje”. Argumentował, że skoro w latach 60 instytucje systemu kapitalistycznego generalnie rzecz biorąc okazały się trwałe i rewolucji nie udało się przeprowadzić, to należy znaleźć skuteczniejszą taktykę. Teraz młodzi rewolucjoniści zaczęli masowo wstępować struktury państwa, robić kariery i zajmować coraz ważniejsze stanowiska, cały czas wspomagając się wzajemnie, zwiększając swoje wpływy i tworząc coraz większą sieć powiązań. „Nie walczymy z opresyjnym państwem – zapisujemy się na urzędników państwowych. Nie walczymy z kapitalistyczną EWG – zapisujemy się na działaczy EWG” nakazywał Dutschke. Mamy przejąć instytucje od środka i wykorzystać je do własnych celów. Należało stopniowo przedefiniować instytucje zgodnie założeniami teorii krytycznej, czyli odwrócić ich uformowane przez tradycyjną kulturę treści, ale w taki sposób żeby instytucje te zmieniając swój charakter, nie utraciły jednocześnie społecznego autorytetu. „Marsz przez instytucje” zakończył się sukcesem w wyniku czego neomarksiści niemal całkowicie przejęli kontrolę nad kluczowymi instytucjami życia społecznego. Opanowali szkolnictwo, media i organizacje pozarządowe, zdominowali sektor prawny, wdarli się nawet do kościoła. Fundamentalne wartości cywilizacji łacińskiej są z wielką siłą wypierane i zastępowane (anty)wartościami grupy prominentnych lewicowych intelektualistów. Nowymi „autorytetami moralnymi”, wyznaczającymi co wolno myśleć, a co nie, ogłoszono kompletnie marginalne liczebnie warstwy społeczne. Salonowi celebryci – aktorzy, piosenkarze i modelki występują w roli ekspertów od dowolnej dziedziny wiedzy, byli partyjni komuniści, z których co starsi jeszcze Stalina pamiętają, rozprawiają o demokracji, ateiści wyznaczają standardy religijne, zieloni marksiści bez żadnego wykształcenia nazywani są „ekologami”, a samozwańcze „feministki” mienią się reprezentantkami kobiet. To psychiatryk, ale lewica opanowała instytucje, więc wszystko odbywa się tak, aby uniknąć wartościowania ich zachowań, a każda, nawet najbardziej uzasadniona krytyka nowych arbitrów moralności traktowana jest automatycznie jako tzw. „mowa nienawiści”. Z kolei poglądy inne niż lewicowe nazwano „populizmem”, patriotyzm – „faszyzmem”, katolików – ciemnogrodem, księdza – pedofilem, w końcu sprzeciw wobec islamizacji Europy – „rasizmem” i „ksenofobią”, a brak akceptacji dla tzw. „małżeństw” homoseksualnych i adopcji przez nie dzieci – „nietolerancją”.
Korzenie Unii Europejskiej
W wyniku „Długiego marszu przez instytucje” neomarksiści opanowali zachodnią część Europy także w wymiarze politycznym. Natychmiast przystąpili do radykalnej dekonstrukcji cywilizacji łacińskiej na Starym Kontynencie, za pomocą rozmaitych narzędzi, z których głównym uczynili Unię Europejską. Nie chodzi o sam fakt istnienia Unii, tylko o to jaka jest i kto jej przewodzi. Idea integracji europejskiej, która po II WŚ znalazła swój wyraz we Wspólnocie Europejskiej i EWG była nie tylko bardzo rozsądnym, ale wręcz koniecznym rozwiązaniem, przynoszącym dobre rezultaty ekonomiczne. Niestety na projekt o charakterze gospodarczym nałożono eksperyment polityczno-ideologiczny w postaci Unii Europejskiej. Wszyscy wiemy, że ta międzynarodowa organizacja ma ogromny wpływ na nasze codzienne życie, ale bardzo niewielu z nas orientuje się w jej korzeniach. Złośliwi mówią, że centralnie przecież sterowana UE przypomina dziś bardziej Związek Socjalistycznych Republik Europejskich niż prognozowaną i zapowiadaną krainę powszechnej szczęśliwości i dobrobytu. Jeśli przyjrzymy się tej organizacji nieco bliżej niż „informują” nas wiernopoddańcze unijnym elitom media, zrozumiemy, że nie ma w tym złośliwym stwierdzeniu niczego dziwnego. Ideowymi ojcami obecnego kierownictwa UE nie są wcale chrześcijańscy demokraci: Robert Schuman, Alcide De Gasperi i Konrad Adenauer, tylko komuniści: Antonio Gramsci, Altiero Spinelli czy Rudi Dutschke. Ich spadkobiercy, również czerwoni bądź zieloni komuniści, ewentualnie socjaliści, na naszych oczach dokonują procesu przekształcania europejskiej wspólnoty suwerennych państw w jeden twór o charakterze coraz bardziej totalitarnym. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że Unię Europejską tak naprawdę stworzyli wywodzący się z głównych nurtów marksizmu: Federalistów i Nowej Lewicy zawodowi rewolucjoniści, którzy bynajmniej nie porzucili swoich pierwotnych celów. Prawdziwe cele Unii są inne niż te oficjalnie deklarowane, chociaż obecnie są już coraz mniej skrywane, ponieważ wobec rosnących oporów i antyunijnych nastrojów, neomarksiści muszą przyśpieszyć. Zagorzały rewolucjonista rezygnacji nie bierze pod uwagę.
Nowe pole walki rewolucyjnej
Oczywiście rewolucja neomarksistowska w ramach Unii Europejskiej nie jest prowadzona metodami bolszewickimi, czyli siłowymi, lecz polega na zniszczeniu tradycyjnej dla cywilizacji łacińskiej kultury i moralności. Walka na polu kultury odbywa się to za pomocą takich narzędzi jak: państwowy monopol edukacyjny, „niezależne” media głównego nurtu oraz prymitywny przemysł rozrywkowy. Ten na poły orwellowski świat podsumował Guy Sorman słowami: „Unia Europejska jest pomysłem narzucenia narodom europejskim rozwiązań, które z pewnością byłyby odrzucone na poziomach narodowych”. Jednym z takich rozwiązań jest polityka multikulturalizmu w obecnym kształcie, choć trzeba nadmienić, że kraje takie jak Francja czy Niemcy eksperymentowały z masową imigracją już wcześniej. Perspektywa Europy, w której ze społeczeństwami zachodu bezproblemowo koegzystuje społeczność muzułmańska okazała się kompletną utopią, ale neomarksiści z niej nie zrezygnują. W swoim szaleńczym eksperymencie zaszli już tak daleko, że sami się nie zatrzymają. Stanowi to jedno z największych, śmiertelnych dla Europejczyków zagrożeń.
Pozorna równość kultur
Cywilizacje i kultury mocno różnią się między sobą. Ale ponieważ lewica ma obsesję na punkcie równości, to wymyśliła sobie, że wszystkie cywilizacje i kultury są sobie równe, i tak też ma je postrzegać nowoczesny „postępowy” Europejczyk. Jednak jak to zwykle z lewicą bywa, w praktyce równe mogą być tylko te systemy kulturowe, które lewica aprobuje. Ta fałszywie pojęta, narzucana systemowo „równość” w rzeczywistości — zgodnie z teorią krytyczną — prowadzić ma do dekonstrukcji tradycyjnych kultur kontynentu europejskiego (kultur większościowych), co dzięki olbrzymiemu wkładowi pracy eurolewicy już w dużej mierze nastąpiło.
Usuwanie tożsamości chrześcijańskiej
Szczególną wrogość neomarksistów — którzy są przecież internacjonalistami — budzi tożsamość narodowa i tożsamość chrześcijańska. (W dłuższej perspektywie chrześcijaństwo ma zostać całkowicie lub niemal wyplenione, a państwa narodowe zlikwidowane). Rozbicie chrześcijaństwa – absolutnej podstawy cywilizacji łacińskiej, jest warunkiem koniecznym rozbicia całej cywilizacji. To już przestała być tylko zmasowana laicyzacja, która w praktyce i tak oznaczała bezpardonową konfrontację z Kościołem, a nie oddzielnie go od państwa. To systemowe zwalczanie chrześcijaństwa przez władze i suto sponsorowane organizacje pozarządowe sprawiło, że społeczeństwa zachodnioeuropejskie stały się społeczeństwami postchrześcijańskimi. Obecnie weszliśmy w Europie w etap coraz bardziej dynamicznej i nieskrywanej agresji wobec chrześcijan. Oprócz przypadków ataków fizycznych, są to liczne profanacje, niszczenie miejsc kultu, oraz przede wszystkim agresja werbalna ze strony środowisk lewicowych. Takie sceny mogliśmy zaobserwować nawet w polskim Teatrze Powszechnym, kiedy to w bluźnierczym spektaklu „Klątwa”, „artystka” imitowała seks z figurą Jana Pawła II, a inni „aktorzy” niszczyli krzyże. We Francji tego typu antykatolickie prowokacje są znacznie częstsze. Np. po abdykacji Benedykta XVI do katedry Notre Dame wtargnęły rozebrane do majtek feministki z napisami „Pope game over” i uszkodziły jeden z dzwonów. Swoją drogą czy tym zdziczałym osobom starczyłoby odwagi żeby spróbować takiego „postępu” w meczecie? Niechęci do katolicyzmu nie kryje wielu polityków o marksistowskiej lub komunistycznej proweniencji. Francuski minister edukacji Peillon stwierdził wprost, że „nie można budować państwa wolności wespół z religią katolicką”. Z kolei Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy przyjęło rezolucję, w której stwierdzono, że „praktykujący katolicy są w nieco większym stopniu antysemitami niż reszta populacji”. Jednocześnie zaznaczono, że „tylko niewielka część nowoczesnych wyznawców islamu jest antysemicka”.
Usuwanie tożsamości narodowej
Wykorzenianie tożsamości narodowej szczególnie widoczne jest w zachodnioeuropejskich systemach edukacji. Szkoły w coraz mniejszym stopniu przekazują następnym pokoleniom wiedzę na temat historii własnych krajów, w zamian eksponując do granic absurdu wątki dotyczące wielokulturowości. Nadmierną prezentację cywilizacji arabskiej — oczywiście przedstawianej tylko i wyłącznie w pozytywnym świetle — usprawiedliwia się rosnącą liczbą uczniów pochodzenia arabskiego oraz afrykańskiego. I znowu, gdyby procesowi temu towarzyszył umiar i rozsądek, byłoby to działanie w jakiś sposób zrozumiałe, ale niestety w parze z nim idzie jednoczesne wypieranie tradycyjnych, miejscowych kultur z systemów edukacji oraz uginanie się pod presją ze strony muzułmanów. Proszę sobie wyobrazić, że we Francji w podręczniku do 5 klasy pozostawiono tylko krótkie wzmianki o Napoleonie i Ludwiku XIV, słynnym Królu- Słońce. Przywiązanie do narodu, cechy takie jak patriotyzm są przez „postępową” eurolewicę tępione, przedstawiane jako anachroniczne, niepotrzebne, zaściankowe, a nawet „faszystowskie” i „nazistowskie”. Misją eurolewicy zgodnie z kanonami rewolucji stało się wychowanie nowego człowieka. I tak, zmasowana indoktrynacja stopniowo rozbraja Europejczyków, pozbawiając ich wiedzy o własnej historii, dumy z przodków, świadomości dziedzictwa narodowego.
Systemowe usuwanie więzi narodowych jest ściśle związane z planem budowy jednego politycznego organizmu europejskiego, zarządzanego centralnie przez eurolewicowy establishment i zamieszkałego przez „multikulturalnych” Europejczyków. Ludzi pozbawionych tożsamości narodowej i religijnej, nieświadomych własnego kodu kulturowego, nierozumiejących kompletnie niczego z dziedziny prawa naturalnego, niezdolnych do samodzielnej analizy rzeczywistości politycznej i gospodarczej oraz do sformułowania i zadania władzy istotnych pytań, nie wspominając już o demokratycznej zasadzie „kontroli władzy”. Wreszcie, Europejczyków posłusznych „postępowej” unijnej wierchuszce. Plan ten jest w trakcie realizacji. Ze względu na ograniczenia objętościowe i tak przydługiego już tekstu, zainteresowanym polecam „Manifest z Ventotene” autorstwa Altiero Spinelliego – prawdziwego patrona obecnego kierownictwa UE, którego imię i nazwisko widnieje nad głównym wejściem do kompleksu budynków Parlamentu Europejskiego. Były przewodniczący tegoż Parlamentu towarzysz Martin Schulz wielokrotnie mówił o planach utworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy”, przy czym biorąc pod uwagę treść tych planów, oraz przede wszystkim wszechogarniający Unię socjalizm, naprawdę bardziej adekwatna byłaby nazwa „Związek Socjalistycznych Republik Europejskich”. Inny przywódca Unii, Przewodniczący Komisji Europejskiej Jean Claude Juncker wyraził ideologię „postępowców” wprost stwierdzając, że „granice państw są najgorszą rzeczą jaką kiedykolwiek wymyślano”.
Islamizacja
Podczas gdy naturalne dla Europejczyków wartości chrześcijańskie zostały niemal całkowicie wypchnięte, ich miejsce pod szczytnymi hasłami „różnorodności”, „tolerancji”, „wielokulturowości”, a nawet „wzbogacenia kulturowego” natychmiast zaczął zajmować rozprzestrzeniający się w Zachodniej Europie islam. Odpowiedzialność ponoszą oczywiście politycy, którzy do tego dopuścili. Co gorsza, lata stosowanej przez nich tresury w paranoi polit-poprawności spowodowały u dużej części dumnych niegdyś Niemców, Francuzów i Brytyjczyków zanik reakcji obronnych. Choć każdego dnia są ośmieszani na ulicach własnych miast, pozbawieni wsparcia władz pozostają bezradni. Jedni przyzwyczaili się do nowej codzienności, a nawet ją zaakceptowali, inni świadomi negatywnych konsekwencji mówienia prawdy o islamie i fikcji multi-kulti, nie chcą ryzykować utraty pracy, bądź innych nieprzyjemności ze strony władz. Jak napisał Anthony Browne „w krajach chrześcijańskich ludzie, którzy przestrzegają przed islamizacją (…) podlegają sankcjom prawnym. Z kolei w krajach muzułmańskich ci, którzy nawołują do islamizacji świata, stają się gwiazdami telewizji”. (Z kolei jedną z ulubionych pałek lewicy jest oskarżenie aktywnych przeciwników ustępowania islamowi o tzw. „mowę nienawiści”. Określenie to w ich rozumieniu znaczy co innego w odniesieniu do treści prawicowych, co innego do lewicowych. Rzekoma „mowa nienawiści” prawicy jest tym większa, im większe jest stężenie w danym kraju paranoi poprawności politycznej. W istocie „mowa nienawiści” to kategoria całkowicie sztuczna).
Są jeszcze dzieci rewolucji kontrkulturowej, dziś w garniturach na stołkach i w kostiumach dziennikarzy mediów głównego nurtu. Jest także nowy proletariat, czyli wychowane przez nich w marksizmie antykulturowym grupy lewicowej, bardzo agresywnej młodzieży ze środowisk m.in.: „feministycznych”, tzw. „ekologicznych”, LGBT, Genderowych, aborcjonistycznych, zielonych oraz czerwonych neokomunistów itd. – jednym słowem środowisk „postępowych”. Może nie aż tak jak Lew Trocki, ale „postępowych”. Ta część społeczeństwa z punktu widzenia powrotu Europy do normalności jest całkowicie stracona. Sprowadzi tu możliwie największą liczbę dżichadystów ryzykując własne życie żeby rozbić cywilizację łacińską, więc hasła „mehr imigranten” i „refugees welcome” są dla nich naturalne jak dla Trockiego „Cała władza w ręce rad”.
Islamizacja obejmuje coraz więcej obszarów, od szkolnictwa, przez handel, media czy choćby przemysł żywieniowy, aż po politykę. W wyborach samorządowych w Belgii po raz drugi wystartuje partia „Islam”, która otwarcie postuluje ustanowienie tam prawa szariatu. Islamskie partie polityczne pojawiają się także w innych krajach, np. w Danii i Holandii. Ponadto masowe sprowadzanie do Europy niezdolnych do asymilacji, żyjących na koszt podatników przedstawicieli innej cywilizacji spowodowało liczne problemy społeczne, jak np. — powiedzmy to wprost póki jeszcze możemy — wzrost pospolitej przestępczości, bandytyzmu oraz stałe zagrożenie terrorystyczne ze strony radykałów, którzy zyskali dla dżihadu wymarzone zaplecze terytorialne.
Świat islamu konfrontował się w przeszłości z Europą militarnie, ostatecznie przegrywając. Ale to w czasach nam współczesnych, ze względu na obumieranie Starego Kontynentu w wyniku kulturowej degeneracji spowodowanej m.in. dominacją neomarksizmu, szanse na islamizację są większe niż kiedykolwiek. Dzieje się tak ponieważ po raz pierwszy Europa się nie broni. Oni dobrze zdają sobie z tego sprawę i u siebie otwarcie o tym mówią. Bardzo jasno wyraziła to np. telewizja Al-Dżazira w 1999 roku: „Islam powróci do Europy. Podbój nie musi się dokonać za pomocą miecza. Być może opanujemy te ziemie bez używania wojska. Chcemy mieć armię kaznodziejów i nauczycieli, którzy zaprezentują islam we wszystkich językach i dialektach”.
Fikcja multi-kulti
Problem z multi-kulti polega na tym, że „multikulturalne społeczeństwo” (w rozumieniu spójnej syntezy kultur pochodzących z dwóch różnych cywilizacji) to figura fikcyjna. Istnieje tylko w umysłach lewicowych ideologów i części ich popleczników. Na przykładzie Europy Zachodniej widać wyraźnie, że podejmowane próby integracji muzułmanów z „postępową”, „nowoczesną” populacją zachodnioeuropejską kończą się fiaskiem. Nie udało i nie uda się wypracować „europejskiej, cywilizowanej” wersji islamu. Nie jest wykonalne zintegrowanie islamu z cywilizacją łacińską, ani w jej formie tradycyjnej, ani w obecnej już mocno przez eurolewicę wyniszczonej. Nie można zaklinać rzeczywistości podczas gdy każdego dnia, mimo cenzury mainstreamowych mediów przedostają się informacje o kolejnych przykładach „wzbogacenia kulturowego”. O kolejnych zamachach, o dzikusach masowo napastujących kobiety podczas sylwestra w Niemczech przy bierności policji, o gwałtach, oblewaniu kwasem, maczetach, atakach na policję, o burdach w kolejnych europejskich miastach, o demonstracjach afrykańskich imigrantów bo nie dostali ciuchów Armani i Hugo Bossa, o kwaterowaniu ich w pięciogwiazdkowych hotelach, które potem demolują, o legalnych manifestacjach z hasłami „Z pomocą Allacha podbijemy was”, o muzułmance, która żali się, że w Finlandii jest za dużo Finów, o zasiłkach socjalnych dla niepracujących arabów produkujących kolejne hordy dżichadystów, o masowych modłach blokujących ulice, o arabie, który zgwałcił swoją 20-letnią córkę, ponieważ zbytnio uległa „zachodniemu stylowi życia”. Można tak wymieniać bez końca. Pominiemy już codzienne, kuriozalne problemy administracyjno-prawne typu muzułmanin nie chce pracować w jednym pomieszczeniu z kobietą, czy muzułmanka nie odsłoni twarzy w urzędzie paszportowym.
Najgorsze jest to, że w wyniku eksperymentu polityków z multi-kulti, Europejczycy przestają się czuć bezpiecznie we własnych krajach. Jednak pojawiające się pytania „ile musi się jeszcze wydarzyć żeby unijny establishment wreszcie skończył ze sprowadzaniem do Europy islamistów w imię multi-kulti” jest źle postawione, ponieważ mamy do czynienia z rewolucjonistami, którzy myślą zupełnie innymi kategoriami niż zadający to pytanie człowiek chcący spokojnie się kształcić, pracować, mieć rodzinę i korzystać z życia bez obawy, że zza rogu wyleci wyznawca „religii pokoju” z maczetą. Niestety nie mamy już w Europie rzeczywistych monarchii, dawno minęły czasy Karola Młota (W Poitiers, gdzie w 732 roku rozbił atakujących Europę arabów stoi dziś meczet). Mamy demokrację, więc Europejczycy muszą demokratycznie odsunąć neomarksistowskich wywrotowców od władzy. Jak widzimy po wynikach wyborów, w niektórych krajach, np. we Włoszech czy Austrii następuje otrzeźwienie, ale to wciąż za mało, dopóki neomarksiści rządzą Unią Europejską i głównymi zachodnioeuropejskimi państwami. W tej sytuacji jako sposób na przeprowadzenie kontrrewolucji marzy się skuteczny „prawicowy marsz przez instytucje”.