Ach świętość… Dawniej bywała świętość. Dajmy na to św. Tomasz z Akwinu, największy teolog swoich czasów, musiał czekać przeszło 50 lat zanim go Stolica Apostolska ogłosiła świętym.
Dzisiaj biorą jednego czy drugiego do telewizji lub gazety i ogłaszają jego heroiczność cnót, świecką co prawda, ale zawsze. Dzięki temu odbiorcy mają się na kim się wzorować. Na tapecie w wielu redakcjach świata jest ostatnio Greta Thunberg. Uczyniono z tej dziewczynki jutrzenkę ekologicznej Dobrej Nowiny. A teraz, miast kończyć szkoły, jeździ po świecie i nawraca na swoją quasi-religię. Zgłoszono ją nawet do Nobla.
Kto wie, może go dostanie. Nie byłoby w tym w sumie nic zaskakującego. Nie tak dawno dostał go przecież prezydent USA Barack Obama. Przyznali mu go chyba za prowadzenie wojen, tj. operacji pokojowych. Złośliwi mówili, że ta nagroda była przyznana w ramach walki z rasizmem…
Dawniej dawali Nobla za coś konkretnego. Weźmy taki Lech Bolesławowicz. Tyle lat jeździł po świecie i głosił, że „tymi ręcyma komunę łobalił”. W końcu wdzięczny naród nagrodził go odpowiednio, umieszczając w setkach memów.
Ale już Reymont dostał Nobla za konkret. Powieść „Chłopi”, lektura przez którą przebrnęło niewielu uczniów, doskonale obmalowała życie oraz psychikę chłopów. Hipolit Korwin-Milewski wspominał kiedyś, iż chłop ma wszelkie walory jeżeli chodzi o życie osobiste, lecz krąg jego zainteresowań kończy się poza granicami jego parafii, dlatego też nie ma ich w życiu społecznym.
Dziś już nie ma ani prawdziwych chłopów, ani prawdziwej wsi. Jednak mówi się, że Polacy są narodem schłopiałym. Trzeba by więc wziąć słowa Milewskiego inaczej. Parafie musimy wykreślić. Wolność religijna robi swoje. Miast tego można by mówić o najbliższym kręgu znajomych, bo rodziny są statystycznie podzielone. I mamy mało przyjemną diagnozę.
Polityka – komu to potrzebne? Gdzie indziej nie jest wcale inaczej. Gdy 20 lat temu BBC ogłosiła plebiscyt na najwybitniejszego Brytyjczyka XX wieku, wygrał go Churchill. Anglia ostoją konserwatyzmu. W końcu to rząd konserwatywny wyprowadził Brytanię z UE. Nie bardzo. Popkulturowy wizerunek Churchilla sprowadza go do postaci starszego pana przy kości, który lubił popić wyborną whisky i poprawić nie gorszym cygarem. Jednak mimo swoich słabości potomek diuka Marlborough potrafił poprowadzić Imperium Brytyjskie do pobiedy w II wojnie światowej, pobiedy nad złem absolutnym Adolfem Hitlerem i nazistami. A że był konserwatystą jakoś mniej Brytyjczyków obchodzi.
Zresztą, czym jest konserwatyzm dzisiejszej partii konserwatywnej? Gdy premier Cameron wprowadził w Zjednoczonym Królestwie związki partnerskie, to powiedział, iż uczynił tak nie pomimo tego, że jest konserwatystą, ale właśnie dlatego. To jest konserwatyzm współczesnej Anglii. Moglibyśmy w tym momencie, jako wyrolowani przez Churchilla, ubolewać nad tym, że tego nie dożył. Osobiście napawa mnie to raczej żalem niż satysfakcją.
Pozostawiliśmy świętość w tyle, a ona nadal na nas czeka. Wesoła i stęskniona. Oczywiście ta świecka, tabloidowa, bo o innej niewielu już dziś rozmyśla. Na naszym firmamencie od pewnego czasu jaśniej rozbłysła gwiazda Szymona Hołowni. Do tej pory był on dziennikarzem katolickim i współprowadzącym kilku programów w TVN, a tu zapragnął startować w wyborach prezydenckich.
Gdyby chciał przybrać się teraz w piórka konserwatyzmu , mógłby zadzwonić po radę do expremiera Camerona. Ale i bez tego może on nad Wisła uchodzić za polityczną Alfę i Omegę. Jak żaden z kandydatów w nadchodzących wyborach ma potencjał połączenia obu nóg zwaśnionego PoPisu.
Dla każdego coś miłego. Dla jednych cuksy z logiem TVN, dla drugich smakowita piniata w postaci postępowego (ale zawsze) katolicyzmu. Lepsze to niż nic. Dla tęskniących za zgodą ponad podziałami to aż nadto.
Do tego jego worek skrywa też również smakołyki dla kochających inaczej. Jest nimi oczywiście uprawiany od dawna przez postępowych katolików Dialog. Nota bene powinni dostać jakiś medal za wytrwałość. Strony sporu zmieniają się raz po raz, a oni nadal zajmują swoje miejsca, dzielnie dialogując.
Czym jest ów Dialog i do czego prowadzi nie trzeba nikomu tłumaczyć. Z grubsza chodzi o ustępstwa. Komuś nie pasuje katolicyzm. Nie ma problemu. Będziemy z nim dialogować. Jego postulaty będą dla nas ważne. Będziemy je kontemplować tak długo, aż staną się naszymi. To w końcu nasza powinność. I tak bez końca, aż dochodzą do wykonywania praktyk religii pierwotnych wraz z ich wyznawcami.
Kandydat Hołownia przy odpowiednim podpompowaniu ma spore szanse, by zamieszać. Będzie oczywiście rywalizował o antypisowskich wyborców. Po lewej stronie jego kontrkandydaci są doprawdy raczej kabaretowi.
Małgorzata Kidawa-Błońska może się pochwalić mężem reżyserem, karierą parlamentarną i pochodzeniem od premiera Grabskiego i prezydenta Wojciechowskiego. To byłoby aż nadto na naszym skromnym poletku. Niestety jej kandydatura ma też swoje wady. Złośliwi określają ją mianem żeńskiej wersji Bronisława Komorowskiego. Był szogun, będzie szogunka. Wiadomo, parytety. Nic więc dziwnego w tym, że nie zanosi się na jej udział w debatach. Normalnie to kandydat ubiegający się o jakiś urząd nie może się doczekać stanięcia w szranki z urzędującym prezydentem. Tym razem jest inaczej. Przeciwnicy Kidawy zrzucają to na karb, mówiąc nieparlamentarnie, niegramotności.
Również Robert Biedroń nie uchodzi za poważnego kandydata. Od kandydatki PO jest oczywiście bardziej wyrazisty. Jednak trudno z nią przegrać pod tym względem. Niemniej otwarte pozostaje pytanie o kryterium, jakim kierowała się Lewica przy wyborze swojego kandydata na prezydenta. Może było nim absurdalność hobby? Jeśli mieszkańców Słupska to przekonało, to czemu nie całego kraju.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wybór kandydatów przez PO i Lewicę jest na rękę Hołowni. Chwila namysłu wystarczy, by wskazać ich lepsze zamienniki. A tu proszę wybrali tych, co nie bardzo rokują na korzystny wynik. Może liczą na siłę medialnego przekazu? Wystawią ich w telewizji i pozwolą przedstawić swój program w gazetach, licząc na nimb tabloidowej świętości.