Ostatni miesiąc roku to szczególny czas, który dla mnie łączy się nie z jednym, nie z dwoma, a aż z czterema zjawiskami medialno-internetowymi. Mają one pewien związek z Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem, ale skupiają się głównie na elementach negatywnych i przedstawiają rzeczywistość w krzywym zwierciadle. Nie jest to w sumie nic niezwykłego, ale z kronikarskiego obowiązku postanowiłem je odnotować i krótko opisać ku uciesze naszych Czytelników.

Kevin

Zacznijmy od fenomenu, który uważam za jak najbardziej pozytywny lub przynajmniej neutralny – tutaj wiele zależy od naszego poczucia humoru i komediowego gustu. Film „Kevin sam w domu”, a dokładniej pytanie o jego obecność w świątecznej ramówce telewizyjnej, jest już chyba jednym z pierwszych zwiastunów bliskości świąt. Może zostanę uznany za wariata, niemniej jednak lubię oglądać „Kevina…”. Po prostu pewne sceny zawsze mnie bawią. W dodatku komedia kojarzy mi się głównie z grudniem i świętami,przez co niejako dopełnia atmosferę razem z choinką i brakiem śniegu. Warto zastanowić się, czy fascynacja tym filmem to przede wszystkim tęsknota za prostszymi czasami lat dziecięcych. Przejdźmy jednak do tych mniej wesołych zjawisk.

Karp

Ostatnimi czasy rybna histeria dosyć regularnie gości w naszych mediach. Możemy tutaj mówić o dwóch różnych sytuacjach – walkach o jak najwięcej przysmaków w okresie promocji, które przypominają przerysowane bitwy z komiksów „Asterix i Obelix” lub szturm na Minas Tirith oraz o ruchu obrońców biednego karpia. Słynne już przepychanki w Lidlu, które zbulwersowały internautów, nie były odosobnionym przypadkiem. Nie jest to, co trzeba zaraz stwierdzić, jedynie grudniowa przypadłość. Otwarcie nowego sklepu/centrum handlowego może oznaczać wręcz najazd dzikich klientów. Naszą pierwszą reakcją jest śmiech i zażenowanie, ale polecam rozważyć ten problem z większą uwagą. Okazuje się bowiem, że sytuacja ekonomiczna w kraju zmusza najgorzej zarabiających Polaków do ustawiania się w długie kolejki (co jeszcze byłoby normalne) oraz wyrywania sobie nawzajem towaru (co już normalne nie jest). Najwyraźniej dla nich kilkadziesiąt groszy/kilka złotych to jest już „być albo nie być”. Warto też przeanalizować wiek tych osób. Na nagraniach możemy zobaczyć ludzi starszych, często z siwizną na głowie.Nie jest to więc sprawa śmieszna, chociaż oczywiście zawsze znajdą się w tym tłumie jednostki zwyczajnie chciwe i całkowicie pozbawione empatii.

Drugi problem ma pewne cechy absurdalnej parodii rodem z Monthy Pythona. Chodzi bowiem o obrońców karpia, którzy postawili sobie za cel ukrócenie jego cierpień i przywrócenie godności. Możemy zatem przeczytać o tym, że jakiś straszny człowiek sprzedaje je na targu i uśmierca na oczach klientów. Rzecz, wydawać by się mogło, całkowicie normalna, ale jednak rokrocznie pojawiają się takie teksty – nie muszę chyba dodawać, kto je zamieszcza. Pokrywają się one z internetowymi apelami co wrażliwszych celebrytów płci obojga, chociaż wyróżniają się głównie Panie. Okazuje się, że ryby nie pochodzą ze sklepu i trzeba je najpierw uśmiercić, żeby mogły pojawić się na stole. Nie sądziłem, żeby była to jakaś wiedza tajemna, ale jednak życie nauczyło mnie, że jest inaczej. Obrońcy karpia potrafią robić ciekawe wolty logiczne, tj. mogą bronić życia i godności ryby, żeby później z uśmiechem na ustach popierać aborcję.

Kolęda

Wizyty duszpasterskie to stały element polskiej rzeczywistości i doprawdy trudno zrozumieć, dlaczego ktoś miałby się na nie oburzać. W końcu przyjęcie kapłana do swojego domu nie jest obligatoryjne, tak samo jak wręczenie pieniędzy. Sąsiedzi też nas za to nie zabiją, zwłaszcza jeśli mieszkamy w mieście, a i katolicyzm wiejski nie jest zbyt „inwazyjny”, w przeciwieństwo do tego, co twierdzą świeccy specjaliści z „Gazety Wybiórczej Wyborczej” oraz „Faktów i Mitów”. Powiem nawet więcej – w Polsce można być ateistą i dożyć spokojnej starości! Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, iż  rzekomi oburzeni sami godzą się na wizytę księdza, żeby później wylewać swoje żale na łamach ww. gazet w formie tzw. listów od czytelników. Jest to podręcznikowy przykład najbardziej prymitywnego, pałkarskiego antyklerykalizmu. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że jednak ktoś te głupoty bierze na serio. W sumie nie wiadomo, czy lepszy tutaj byłby psychiatra, a może jednak egzorcysta.

Petardy

Ostatnim tematem, który chciałbym poruszyć w niniejszym wpisie, są ładunki pirotechniczne wszelkiej maści. Są one bezpieczne w użyciu, oczywiście jeśli mamy chociaż dwie sprawne komórki w mózgu i nie odpalamy ich po spożyciu alkoholu. Historie o utracie palców pojawiają się jednak regularnie, więc profilaktyka cały czas jest potrzebna. Z petardami wiąże się jednak jeszcze jedna rzecz. Co roku możemy przeczytać apele, w których jesteśmy zachęcani do tego, żeby spędzać sylwestra w ciszy, ponieważ zwierzęta (przede wszystkim psy) boją się wybuchów. W tym przypadku, tak samo jak w kwestii karpia, aktywni są zwłaszcza celebryci, nierzadko są to te same osoby. Nie byłoby w tym nic zdrożnego gdyby nie fakt, że ludzie potrafią autentycznie wściekać się z tego powodu. To z kolei powodu reakcje twórców memów, którzy z dziką radością przerabiają różne zdjęcia i później wrzucają na grupy miłośników zwierząt. Wtedy właśnie możemy podziwiać prawdziwą eksplozję furii. Wydawać by się mogło, że petardy, które przecież są w użyciu od setek lat, nie będą odpowiedzialne za powstawanie konfliktów światopoglądowych w polskich rodzinach, a tu masz… Wszystko to oczywiście w ramach poszerzania naszej „empatii”.

Podsumowanie

Podane przeze mnie cztery oznaki zbliżania się świąt mogą szybko zniknąć z naszego krajobrazu, chociaż obawiam się, że te zjawiska będą jedynie przybierać coraz bardziej radykalne i absurdalne formy (może poza „Kevinem…”). O ile teraz możemy się jeszcze z tego śmiać, to trzeba mieć na uwadze, iż bagatelizowanie problemu nie sprawi, że ten zniknie. Nawet jeśli dyskusja z ludźmi wymaga cierpliwości i pewnych umiejętności oratorskich, to warto to robić. Tylko proszę – nie róbmy tego przy wigilijnym stole.