Bohater niniejszego tekstu jawi się nam jako „ostatnia nadzieja białych”, ale jak jest w rzeczywistości? Charyzmatyczne spotkania z potencjalnymi wyborcami, słuchanie ludzi, pozytywny przekaz – to wszystko zaskakuje, przynajmniej na pierwszy rzut oka, osoby poszukujące politycznej alternatywy na szeroko rozumianej lewicy (lub po prostu w „antypisie”). Byłaby to bardzo miła wizja, nawet dla jego politycznych adwersarzy, ponieważ pluralizm jest rzeczą nadzwyczaj istotną. Obawiam się jednak, że Robert Biedroń jest efemerydą, za którą kryje się jedno wielkie nic.  Prześledźmy zatem ten ciekawy fenomen na podstawie kilku tekstów…

Na moim ulubionym portalu polityczno-rozrywkowym pojawiły się ostatnio dwa hagiograficzne wpisy: „Kto powinien bać się Roberta Biedronia”* oraz „Do Roberta Biedronia”. Gorąco zachęcam do zapoznania się z nimi. Ich autorami są odpowiednio Panowie Wojciech Fusek oraz Paweł Kasprzak. Możemy w nich przeczytać m.in. o tym, jak wygląda spotkanie z Robertem Biedroniem i na tym właśnie opisie powinniśmy skupić naszą uwagę.

Okazuje się bowiem, że wystarczy tylko ładnie przygotować salę („[…] wszystko wyglądało nowocześnie, choć odnalazłem też elementy swojskie.”), zachęcić młodszych, by ustąpili miejsca starszym oraz posłuchać ludzi, żeby zdobyć uznanie. Przyznacie Państwo – nie są to chyba zbyt wygórowane oczekiwania, jeśli chodzi o polityka, który pragnie zjednać sobie wyborców. Powiem nawet, że jest to podejście niewiarygodnie wręcz leniwe i trzeba mieć tupet, żeby prosić Polaków o napisanie programu, a najwyraźniej z takim hasłem wychodzi do nich pan Biedroń. Dalej robi się jeszcze weselej, ponieważ w artykule można przeczytać, iż propozycje publiczności były wieńczone… głosowaniem. W ten oto sposób, naturalnie bez większych konkretów, można wiecować do końca świata i jeden dzień dłużej. Tak się nie robi polityki, zwłaszcza tej poważnej. Owszem, możemy ustawą zlikwidować ubóstwo, ale obawiam się, że skutki tej legislacji byłyby dokładnie żadne, jeśli nie liczyć złośliwego chichotu ludzi ubogich oraz wydatków na wdrożenie tego cudownego środka zaradczego.

Może jednak w tym szaleństwie jest metoda – Robert Biedroń ma szansę zdobyć poparcie zwolenników idei świeckiego państwa. Jest to kolejne hasło-klucz, która ma za zadanie niszczyć jakąkolwiek poważną dyskusję, tak samo, jak: aborcja, związki jednopłciowe, eutanazja i inne tematy światopoglądowe. Nie sądzę, że można zebrać pokaźny elektorat korzystając właśnie z tych sloganów, ale może ktoś wyprowadzi mnie z błędu. Jest to o tyle trudne, że mają one swoich przeciwników, nie tylko w tym „obrzydliwym PiS-ie”. Zadajmy sobie pytanie: co ugrały środowiska prochoice i prolife na ostatnim konflikcie wokół aborcji? Przecież ta debata nie drgnęła nawet o metr. Oba obozy okopały się na swoich pozycjach i strzelają do każdego bez najmniejszego ostrzeżenia.

Skoro nie takie tematy, to jakie? Minęło już ponad ćwierć wieku od słynnego „Ekonomia, głupcze”, a nasza polityka nadal ma z tym problem. Właśnie na to lubię zwracać uwagę, obserwując różne nowe/stare ugrupowania i to też polecam Państwu robić. Stosując taką metodą można np. bardzo łatwo dostrzec szkodliwość partii Razem.  Wróćmy jednak do bohatera niniejszego tekstu. Na stronie https://robertbiedron.pl/ nie znajdzie się wielu konkretów, zwłaszcza gospodarczych, ale może lektura tego dokumentu nam pomoże. Oczywiście, jeśli ktoś będzie w stanie przedstawić mi (w sposób możliwe zwięzły) interesujące mnie kwestie, to proszę o wypowiedź pod tekstem. Zapraszam więc do lektury…

„Wszyscy musimy być tak samo ważni, wszyscy musimy mieć dostęp do wspólnie wypracowanych zdobyczy i osiągnięć gospodarki, nauki i kultury. W nowoczesnym, demokratycznym kraju nie ma miejsca na niszczące podziały. Wszystkich rodaków określamy mianem MY” – czytam na drugiej stronie, mając obok zdjęcie uśmiechniętego Roberta Biedronia. Na pierwszy rzut oka wszystko pasuje, ale rozbierzmy te trzy zdania na czynniki pierwsze. Dostęp do „[…] zdobyczy i osiągnięć […]” przypomina mi słynną wypowiedź o „wolności do posiadania ładnej kochanki” i sprawia, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Sądzę, że ten dostęp już jest, bo przecież nie mamy  segregacji rasowej w szkołach lub punktów za pochodzenie na uczelniach, więc o co chodzi? Owe podziały, nad którymi tak ubolewa nasz bohater, to normalna rzecz w społeczeństwie, bo przecież każdy człowiek jest inny i nie istnieje możliwość wytworzenia jakiejś wspólnej świadomości, nawet w obrębie gminy, nie mówiąc już o państwie. Jedyne ograniczenia, które dostrzegam, to te gospodarcze, wynikające z polityki państwa (monopole, regulacje, podatki i kontrole – czterech biurokratycznych Jeźdźców Apokalipsy). Czy martwią one również Roberta Biedronia? Niech Czytelnicy sami odpowiedzą sobie na to pytanie. Podejście „należy mi się” jest, co trzeba stwierdzić ze smutkiem, bardzo popularne i właściwie niewiele osób zwraca uwagę na podobne sformułowania, a przecież na podstawie tylko tego jednego faktu możemy powiedzieć bardzo wiele o polityku. Jest również pozbawione głębszej treści, ponieważ nadal nie wiemy, ile będzie trzeba wydać z państwowej (tj. naszej) kasy na dostęp do tych wszystkich luksusów.

„Polska jest jednym z liderów w Unii Europejskiej w zakresie ograniczania ubóstwa, także wśród dzieci i młodzieży. Mamy jednak świadomość, że transfery społeczne w długim okresie nie mogą być jedynym narzędziem wyrównywania szans i budowania kapitału społecznego młodych ludzi. Należy przeprowadzić szczegółową diagnozę oraz przygotować i zaproponować systemowe rozwiązania. Musimy wszyscy wspólnie zadbać o dobry start dla następnych pokoleń”.

Taki oto potworek wita mnie na stronie 16. Specjalnie zamieściłem dłuższy fragment, żeby nikt mnie podejrzewał o wyciąganie zdań z kontekstu i tworzenie własnej wizji świata na ich podstawie. O nie, tutaj mamy crème de la crème, temat tak bardzo wszystkim bliski, czyli ubóstwo. Autorzy przytaczanego opracowania najwyraźniej uznali, że lekiem na wszelkie zło są „systemowe rozwiązania”. Brzmi to bardzo mądrze i nawet sensownie, dopóki nie uświadomimy sobie, że w Polsce to wszystko jest. Słyszę już donośne głosy „no ale potrzeba więcej pieniędzy, bo obecnie te mechanizmy nie działają”. Wrzucanie banknotów do ogniska może i jest dobrą rozrywką, ale nie wtedy, kiedy mówimy o funduszach publicznych. Przecież ludzie nie są ubodzy dlatego, że państwo daje im za mało pieniędzy. Zadajmy sobie proste pytanie: czy jeśli każdemu potrzebującemu będziemy płacili 1000 złotych netto miesięcznie, to czy w ten sposób rozwiążemy problem? „Kapitał społeczny” to nie jest kwestia funduszy. Naszymi rodzicami, przyjaciółmi i kolegami nie są pieniądze, a inni ludzie – to oni tworzą środowisko, w którym żyjemy. Eksperci, którzy tak licznie zasilają różne instytuty, think tanki i kluby miłośników dialogu każdego z każdym, nie rozumieją, że postulowane przez nich rozwiązania pochodzą z tego samego źródła. Cały czas postulują to samo, zmieniają się jedynie opakowania. Może zamiast „pomagać ludziom” warto ich po prostu zostawić w spokoju?

Trudno się dziwić, że Robert Biedroń nigdzie nie przedstawił explicit verbis swojej wizji Polski. Przyczyna jest bardzo prosta – ona zwyczajnie nie istnieje. Na razie możemy dostrzec jedynie to, co interesowało innego „wielkiego poruszyciela” naszej sceny politycznej, czyli Janusza Palikota. Jest więc Robert Biedroń człowiekiem postępowym, który marzy o świeckim państwie, związkach partnerskich i czystej energii. Na tej szkapie daleko nie zajedzie, czego zresztą szczerze mu życzę.

* Spoiler – nikt.