Szeregowa Lewandowska pewnym krokiem podchodzi do stanowiska strzelniczego, zajmuje pozycję, opiera kolbę o ramię, przeładowuje karabin i z pełnym opanowaniem ściąga spust. Mimo kompletnego umundurowania, ciężkiego hełmu na głowie i osprzętu przytroczonego do pasa uwagę zwraca przede wszystkim rozbrajający, delikatny uśmiech kobiety występującej w filmie promującym Wojska Obrony Terytorialnej.

Pani Marlena Lewandowska na co dzień pełni bardzo odpowiedzialną funkcję pielęgniarki na oddziale chirurgii ogólnej i onkologicznej w szpitalu w Bydgoszczy. Swój wolny czas poświęca zaś na dodatkowe szkolenia i służbę w 8 Kujawsko-Pomorskiej Brygadzie Obrony Terytorialnej im. gen. bryg. Elżbiety Zawackiej pseudonim „Zo”.

Dziś widok kobiety w mundurze nie jest już dla nikogo zaskoczeniem. Coraz więcej pań pełni służbę wartowniczą, udziela wojskowej pomocy medycznej albo zasiada za sterami śmigłowców, samolotów transportowych czy myśliwców. Niegdyś kwestia służby kobiet w wojsku przedstawiała się zgoła inaczej.

Na początku lat trzydziestych dwudziestego wieku nie wszystkie koleżanki Eli Zawackiej podzielały jej zainteresowania sztuką wojenną. Tej młodej studentce matematyki trudno było dotrwać do końca wykładu asystenta Rejewskiego (który za kilka lat wraz z przyjaciółmi Henrykiem Zygalskim i Marianem Różyckim miał wsławić się pracami nad szyfrem Enigmy), gdy dowiedziała się o rekrutacji do akademickiego hufca Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Młodziutka Ela postanowiła wykorzystać szansę i wstąpiła do organizacji. Przez kilka kolejnych lat z poświęceniem brała udział w rozmaitych szkoleniach, zdobywając kolejne żołnierskie sprawności. Nic więc dziwnego, że w pierwszych tygodniach wojny była jedną z kobiet biorących udział w obronie Lwowa. Ku rozpaczy obrońców miasto ostatecznie uległo najeźdźcom. Zawacka nie miała jednak zamiaru kapitulować. Krótko potem wstąpiła do Armii Krajowej i zajęła się karkołomnym zadaniem budowania siatki wywiadowczej, której poszczególne komórki rozsiane były nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech i Skandynawii. Wśród zaangażowanych w to dzieło służby Polsce znalazło się wiele kobiet, które Elżbieta Zawacka znała między innymi ze szkoły średniej i studiów. Znana pod pseudonimem „Zo”, Zawacka wzięła udział w wielu karkołomnych misjach wojskowych, była emisariuszką Armii Krajowej w Londynie, jedyną kobietą – cichociemnym. Przez lata toczyła także własny bój o to, by wszystkie kobiety walczące przeciw okupantowi zostały uznane za pełnoprawne żołnierki. By doprowadzić sprawę do końca nie wahała się toczyć rozmów między innymi ze Stanisławem Mikołajczykiem czy samym Naczelnym Wodzem Polskich Sił Zbrojnych – Władysławem Sikorskim.

Tymczasem sprawa była trudna. Podczas gdy wielu mężczyzn w obliczu zagrożenia chwytało za broń i wstępowało do armii, droga kobiet, chcących bronić ojczyzny, była o wiele bardziej wyboista i usłana przeciwnościami. Świadczy o tym, choćby historia Haliny Szwarc. Postawę, jaką przyjęła młodziutka Halina po wybuchu II Wojny Światowej, można by z całą pewnością określić mianem wallenrodyzmu. Z rozkazu przełożonych niespełna osiemnastoletnia, drobna blondynka, wstąpiła do Związku Niemieckich Dziewcząt i złożyła wniosek o wpisanie na volkslistę. Przez lata, nie bacząc na opinię rodziny i znajomych, spośród których wielu widziało w niej zdrajczynię i przeniewiercę polskich wartości, pilnie uczyła się w niemieckiej szkole i starała się uchodzić za wzór niemieckiej dziewczyny. Po ukończeniu szkoły z wyróżnieniem trafiła do jednej z podkaliskich wsi, gdzie tak dobrze odgrywała rolę zaangażowanej zwolenniczki III Rzeszy, że zaskarbiła sobie uznanie i sympatię podpułkownika Vigro, jednego z najważniejszych niemieckich urzędników pełniących służbę w tamtym regionie. Oczarowany nauczycielką syna niemiecki oficjel udostępnił jej nawet pokój we własnym domu. Od tej chwili Halina Szwarc mogła w pełni oddać się wywiadowczej robocie. Młoda nauczycielka za dnia z zaangażowaniem prowadziła lekcję dla dzieci Niemców repatriowanych z ziem zachodnich, wieczorami zaś przeszukiwała gabinet pułkownika w poszukiwaniu tajnych informacji i pisała kolejne raporty do władz Armii Krajowej. W czasie wojny przeprowadziła wiele skomplikowanych operacji. Była odpowiedzialna między innymi za akcję rozsyłania dezinformacyjnych listów zasiewających ziarno sceptycyzmu co do wojny w niemieckim społeczeństwie. To ona stała także za sukcesem zniszczenia portu w Hamburgu, w którym zacumowane były niemieckie U-Booty. Zawsze była jednak mocno zakonspirowana i niewiele osób zdawało sobie sprawę z jej wielkich, patriotycznych wyczynów.

W przeciwieństwie do zadań realizowanych przez Halinę Szwarc, o niezwykłych wyczynach panien Leskiej i Wojtulanis mówiło się wiele. Kiedy w 1940 roku te odważne kobiety przebywały w Paryżu, gdzie mieściło się podówczas dowództwo Polskich Sił Powietrznych we Francji, nie znalazł się prawdopodobnie ani jeden mieszkaniec tej pięknej, europejskiej stolicy, który nie zwróciłby uwagi na przechodzące w pobliżu żołnierki w stopniu podporuczników. Panie Leska i Wojtulanis odegrały niezwykłą rolę już w pierwszych dniach września 1939 roku. Jako doświadczone pilotki nie zostały, co prawda, wcielone do armii, pełniły jednak funkcję pilotów łącznikowych dowódcy lotnictwa, generała Józefa Zająca – postaci bardzo nietuzinkowej, piechura, dowódcy lotnictwa, absolwenta elitarnych szkół i kolekcjonera sztuki. Choć nie brały bezpośredniego udziału w walkach każdego dnia narażały swoje życie, transportując rozkazy i meldunki z frontu. Prawdziwy rozgłos zdobyły jednak, gdy znalazły się w Anglii, gdzie wraz z m.in. Jadwigą Piłsudską, córką marszałka Józefa Piłsudskiego wstąpiły do Air Transport Auxiliary. Choć pilotki ATA nie brały bezpośrednich udziałów w walkach powietrznych, każdego dnia z narażeniem życia odgrywały niezwykle istotną rolę w toczącej się wojnie, dostarczając nieuzbrojone samoloty bojowe z fabryk na lotniska RAF-u, bądź transportując maszyny do hal remontowych. O tym, jak bardzo niebezpieczne i ryzykowne było to zajęcie świadczą relacje kobiet-pilotów, które brały udział w tym zadaniu.

Kobiety, o których chciałbym wspomnieć na koniec także wykazały się wielkich hartem ducha i niezwykła odwagą. W przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej lotniczek nie z powodu swej odwagi i poświęcenia zdobyły największą popularność i uznanie. Sławę uzyskały już po wojnie, za sprawą zdolności aktorskich i niechętnie wspominały o swych wojennych przeżyciach. Alina Janowska i Irena Kwiatkowska, które znamy z rozmaitych, często brawurowo zagranych komediowych ról, podczas II Wojny światowej były świadkami i uczestniczkami bitewnych zmagań. Obie wzięły udział w Powstaniu Warszawskim. Kiedy powstanie wybuchło Alina Janowska bez wahania weszła w środek cyklonu. Z wielką gorliwością wykonywała zadania łączniczki w batalionie „Kiliński.” Rozkazy wykonywała z olbrzymim entuzjazmem. Można powiedzieć, że sama młodziutka jeszcze, wręcz matkowała nastoletnim żołnierzom. Do jej obowiązków w czasie powstania należała także opieka nad starszymi, schorowanymi ludźmi uwięzionymi w swoich mieszkaniach podczas potyczek powstańców z Niemcami. Do oddziałów powstańczych dołączyła już na początku zrywu i pozostała w Warszawie do ostatniego dnia walk. Trudne, wojenne doświadczenia Janowskiej nie złamały jej hartu ducha i nie odebrały młodzieńczej energii, którą tak często prezentowała później widzom na szklanym ekranie. Irena Kwiatkowska znana już przed wojną młoda, teatralna aktorka, w czasie Powstania Warszawskiego także starała się służyć ojczyźnie. Wybuch wojny przerwał na jakiś czas dobrze zapowiadającą się karierę aktorską młodej Ireny Kwiatkowskiej i zaprzepaścił jej debiut filmowy u boku Eugeniusza Bodo. Aktorka nie rozpamiętywała jednak niepowodzeń, z wielkim zaangażowaniem oddała się pomocy innym. Przez długi czas pracowała w Czerwonym Krzyżu, by w punkcie sanitarnym opatrywać rannych. Udzielała się także w tzw. kuchni koleżeńskiej przy Związku Artystów Scen Polskich, a w czasie powstania godziła obowiązki łączniczki i aktorki „lotnego teatru artystycznego”, w którym wraz z kolegami artystami wystawiała przedstawienia dla rannych powstańców, niosąc im radość i nadzieję w najtrudniejszych chwilach. Nigdy nie uważała się za bohaterkę, podkreślając często, że nie dokonywała wzniosłych czynów, a jedynie „obierała ziemniaki”, dla głodnych, zmęczonych żołnierzy.

Według danych przytaczanych przez Puls HR w 2019 roku w Wojsku Polskim służyły 6732 kobiety, co stanowiło na ówczesną chwilę siedem procent wszystkich żołnierzy. W Wojskach Oborny Terytorialnej na początku 2019 było ich ponad dwa tysiące. Liczba ta stale rośnie. Kobiety mogą dziś obejmować w wojsku nie tylko stanowiska pomocnicze, ale także prowadzić działania na pierwszej linii frontu. Fakt, że Wojsko Polskie każdego roku zmienia się w tym względzie jest z pewnością zasługą wszystkich kobiet, które wytrwale realizują swoje zawodowe plany związane z mundurem, ale także ich poprzedniczek, takich jak bohaterki tego artykułu, które z poświęceniem i narażeniem życia służyły ojczyźnie.

Źródła:

  1. Marek Łuszczyna, Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię, Grupa Wydawnicza PWN, Warszawa 2013, ISBN 978-83- 7705-373-7
  2. Giles Whittell, Kobiety w kokpicie. Zapomniane bohaterki Drugiej Wojny Światowej, Wydawnictwo Wiatr Od Morza, Gdańsk 2014, ISBN 978-83936653-4-1
  3. Łukasz Maciejewski, Aktorki. Spotkania, Świat Książki, Warszawa 2012, ISBN 97-83-7799-704-8
  4. Marlena, żołnierz 8KPBOT – całość /https://www.youtube.com/watch?v=tLhm94BpEsE