Nie da się ukryć, że obecnie sytuacja PO jest nienajlepsza. Wybór słabego kandydata w wyborach prezydenckich wpędził partię w poważne kłopoty. Niektórzy wieszczą zmierzch Platformy, a nawet jej zatopienie.

Małgorzata Kidawa-Błońska okazała się beznadziejną kandydatką. Zajęła pozycję, którą wielu z miejsca rezerwowało dla Donalda Tuska. Jednak pozostawione buty okazały się o kilka rozmiarów za duże. Z występów publicznych Kidawy biła straszliwa niemrawość i ospałość. Nie pomogły ich przykryć jej liczne wpadki.

Wskazanie Kidawy-Błońskiej przez Platformę po raz kolejny uwidoczniło wyjałowienie partii po rządach Donalda Tuska. Były premier załatwił kolegom dwie czterolatki, ale wymagał bezwzględnej lojalności. Dbając o utrzymanie władzy we własnym środowisku, eliminował ewentualnych konkurentów mogących zagrozić jego hegemonii. W rezultacie PO stała się sprawnym mechanizmem, złożonym z trybików, zdolnym do prowadzenia kampanii wyborczych. Przez pewien czas przynosiło to partii i jej członkom wymierne korzyści.

Gdy lider ewakuował się do Brukseli, zdając sobie sprawę z tego, że afera taśmowa zapowiada zwycięstwo PiSu w kolejnych wyborach, w partii zabrakło kogoś, kto mógłby z powodzeniem przejąć po nim schedę. Donald Tusk zostawił Platformę pozbawioną wyrazistych osobowości, zdolnych do wejścia w jego buty. Ów stan trwa do dziś. Przywództwo Grzegorza Schetyny okazało się, łagodnie mówiąc, pomyłką. Na odchodnym świadomy, że będzie musiał ustąpić z fotela przewodniczącego, podrzucił on swojemu następcy kukułcze jajo w postaci kandydatki na prezydenta. Borys Budka nie zdołał sobie poradzić z tym problemem.

Małgorzata Kidawa-Błońska zaczynała kampanię prezydencką z przyzwoitymi wynikami w sondażach. Jednak rychło okazało się, iż zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w
Warszawie nad Jarosławem Kaczyńskim było słabym wskaźnikiem poparcia. Stratedzy PO niewłaściwie odczytali rezultat głosowania. Wybory w Warszawie stały się referendum, w którym wyborcy PiS i PO opowiadali się za i przeciw Dobrej Zmianie. Platforma mogłaby tam wystawić z numerem jeden na swojej liście kogokolwiek, a i tak pokonałaby PiS.

Kandydatce PO niewiele pomogły tradycje rodzinne, a więc pochodzenie od premiera Grabskiego i prezydenta Wojciechowskiego, co zresztą nie było zbyt mocno eksploatowane przez jej sztab wyborczy. W ostatnich sondażach kandydatka Platformy notowała bardzo słabe wyniki, w czym nie pomógł jej na pewno niemrawy występ w debacie TVP. Politycy PO zapewniali, że Kidawa wygrała owo starcie. Jednak, wobec zmiany terminu wyborów, w kuluarach pojawiły się naciski, aby zrezygnowała. Co ciekawe jej decyzja została ogłoszona 15 maja, czyli dzień po 76 rocznicy ustąpienia prezydenta Wojciechowskiego z urzędu po zwycięskim przewrocie majowym.

Platforma stanęła przed koniecznością wyboru następcy Kidawy. W grze było kilka nazwisk. W mediach mówiono o Radosławie Sikorskim, Rafale Trzaskowskim, Bartoszu Arłukowiczu czy Borysie Budce. Najlepszym kandydatem z wymienionych wydawał się były szef MSZ. Miał największe obycie polityczne i medialne, do tego mógł rozbudzać w dawnym elektoracie PO jakąś nostalgię za czasami rządów Donalda Tuska. Problemem było nagranie go na taśmach sowy, gdzie wspomniał o „robieniu łaski Amerykanom”. Wyborcy zapominają, ale nie wiadomo, co kelnerzy jeszcze nagrali i kto mógłby to wypuścić.

Ewentualne zwycięstwo w wyborach prezydenta Warszawy wiązałoby się z koniecznością czasowego oddania stolicy pod zarząd komisaryczny Dobrej Zmiany, nad czym ubolewała ostatnio na Twitterze Hanna Gronkiewicz-Waltz. Do tego Rafał Trzaskowski to lewicowa twarz partii, co zawężałoby jej elektorat. Arłukowicz i Budka byliby kandydatami z totalnej łapanki, podkreślającymi krótką ławkę PO.

Będąc na miejscu decydentów Platformy, zastanowiłbym się poważnie nad wrogim przejęciem szyldu Szymona Hołowni i poparciem go. Program właściwie ten sam. Można by użyć go jako zderzaka, który zostałby katalizatorem dobrych sondaży partii. Chyba, że jego politycznym twórcom, nie wierzę w niezależność tego kandydata, nie jest po drodze wzmacnianie Platformy i chcą na jej trupie budować własny ruch złożony z członków PO.

Talleyrand powiedział o powracających z wygnania po rewolucji i wojnach napoleońskich Burbonach, że „niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli”. Po wyborze Rafała Trzaskowskiego na kandydata PO na urząd prezydencki można to powtórzyć pod adresem kierownictwa Platformy. Ta decyzja wskazuje na trzy niedobre dla PO zjawiska. Po pierwsze, po raz kolejny uwidacznia się wyjałowienie partii. Po drugie, Platforma nie wierzy, by mogła wygrać wybory prezydenckie. Stąd nominacja Trzaskowskiego. Nie sądzę, by na poważnie chciano ustąpić stołeczny ratusz choćby na parę miesięcy PiSowi. Oczywiście podstawowym prawem człowieka nad Wisłą jest zasada „my nie ruszamy waszych, wy naszych”, ale zdobyte w audycie papiery mogą posłużyć Dobrej Zmianie za paliwo polityczne.

Po trzecie, PO nie wyciągnęła żadnych wniosków po przegranych elekcjach. Kampania Trzaskowskiego z pewnością będzie bardziej wyrazista i dynamiczna niż Kidawy. Ale przybierze odcień walki o postulaty lewicowe, walki o wdrożenie założeń ideologii gender i postulatów dewiantów. Podobnie było w 2019 roku. W rezultacie Platforma skupi się na walce o lewicowy elektorat z Robertem Biedroniem, ustępując pola w centrum Szymonowi Hołowni i Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi. PO wiele na tym nie zyska.

Dzięki temu PiS i Andrzej Duda będą mogli bohatersko walczyć z deprawacją społeczeństwa, wyzyskując to jako paliwo wyborcze. Oczywiście walczyć na niby, na antenach TVP, jak robili to do tej pory. Rządy Dobrej Zmiany nie raz pokazywały, że nie są skore do podejmowania działań mających na celu obronę konserwatywnej wizji świata. Wolą ograniczać się do propagandy sukcesu.

Zmiana kandydata PO działa na korzyść PiSu. Wzmocni osłabioną Platformę i zaogni walkę polityczną, podgrzewając temperaturę sporu. A o to przecież chodzi Naczelnikowi, o pogłębienie polaryzacji i utrzymywanie elektoratu w stanie nieustannej mobilizacji. PiS potrzebuje silnej PO i odwrotnie. Stąd też Dobra Zmiana, projektując przepisy o nowych wyborach, pozwoliła na wymianę kandydata Platformie.

PO może sobie podstawić nogę, stosując obstrukcję w Senacie. Utrudni w ten sposób Rafałowi Trzaskowskiemu prowadzenie kampanii. Im szybciej przepisy zaczną obowiązywać, tym szybciej będzie można legalnie przystąpić do przeprowadzenia zbiórki podpisów i wystartować z kampanią wyborczą. A może chodzi o coś innego. O dalsze paraliżowanie państwa, a nie prowadzenie kampanii wyborczej. Grę na czas mającą na celu możliwe odwleczenie terminu wyborów, w nadziei na poniesienie przez Dobrą Zmianę kosztów politycznych walki z kryzysem ekonomicznym. Aby skorzystać z takiego obrotu sprawy, samemu trzeba dotrwać do kolejnych wyborów w jednym kawałku…