Niedawna wojna w Górskim Karabachu (Kaukaz Południowy) była jedną z rzadkich już wojen między państwami. Oficjalnie żaden kraj nie wypowiedział wojny sąsiedniemu, było jednak jasne, że konflikt dotyczył dwóch krajów – Armenii i Azerbejdżanu. Oba też państwa podpisały układ rozejmowy. 

Wojna trwała kilka tygodni, pochłonęła kilka tysięcy ofiar. Jest w tym konflikcie ewidentny przegrany, jest kilku zwycięzców (bo więcej niż jeden), jest też kilka wniosków strategicznych, i to nie tylko dla państw kaukaskiego regionu.

Ormianie i Azerowie – trudne sąsiedztwo

Jak to zwykle bywa w sporach etnicznych, i w tym wypadku dużo tłumaczy historia i geografia. Nagorny Karabach – bo pod taką nazwą jest znany ów region – przez stulecia leżał na pograniczu wpływów Rosji, Turcji i Persji (sama nazwa regionu pochodzi z tych trzech języków, znaczy dosłownie – górski czarny ogród). Karabach do XX w. był etnicznie regionem ormiańskim (w ich języku nazwa regionu to Arcach), z dużą domieszką Azerów. Przy tym Ormianie to naród chrześcijański (przyjęli nauki Chrystusa jako pierwszy naród na świecie), Azerowie natomiast wyznają szyicką odmianę islamu (podobnie jak ludność Iranu). Na konflikt etniczny nałożył się też wyznaniowy.

W XIX wieku Kaukaz Południowy – dawniej należący do Persji – trafił pod władzę Rosji. Historyczne ziemie Ormian były podzielone w ten sposób, że ich wschodnia część (z Erewaniem i Karabachem) leżała w Imperium Rosyjskim, a zachodnia (z Trabzonem, Erzerum i Wan) w Turcji Ottomańskiej.

Wojna światowa w 1914 (jeden z frontów przebiegał i za Kaukazem) oznaczała dla Ormian to co i dla Polaków – linia frontu na etnicznych ziemiach i miliony ludzi po obu stronach. Turcja Ottomańska urządziła w 1915 Rzeź Ormian – pierwsze wielkie ludobójstwo XX w. (ponad pół miliona zabitych). Chrześcijańscy Ormianie byli bowiem postrzegani jako potencjalna “rosyjska V kolumna” w islamskim imperium.

Rzeź Ormian (do dziś, po 100 latach, negowana przez Turków) miała kilka trwałych skutków. Etniczne armeńskie terytorium zmniejszyło sie radykalnie, ogromna liczba ludności uciekła za granicę, dając początek wielkiej ormiańskiej diasporze, a pozostała (wschodnia) część ormiańskiego narodu była gotowa bronić resztek swojego terenu za wszelką cenę i w każdym układzie.

Dziel i rządź (w radzieckim wydaniu)

Wojna światowa oznaczała klęskę i rozpad imperiów rosyjskiego (1917) i turecko-osmańskiego (1918). Ta sytuacja umożliwiła powstanie niepodległych republik – Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu (po krótkim epizodzie kaukaskiej federacji w 1918). Nowe państwa były biedne, słabe i wzajemnie skłócone. Umożliwiło to Rosji Radzieckiej podbój Armenii i Azerbejdżanu w 1920 oraz Gruzji w 1921. Kaukaz Południowy stanowił w latach 20. jedną Zakaukaską SRR – w 1936 podzieloną na 3 republiki – gruzińską, azerską i ormiańską. Karabach przypadł republice azerskiej, jako obwód autonomiczny.

Trudno nie zauważyć, że władze w Moskwie oficjalnie głosiły braterstwo narodów i światowego proletariatu, ale w praktyce wolały się kierować starą rzymską zasadą divide et impera – dziel i rządź. Przywódcą ZSRR był zresztą wtedy J.Stalin, sam pochodzący z Kaukazu (Gruzja) i świetnie znający tamtejsze realia. Dzisiejszy konflikt w Karabachu jest więc długofalowym skutkiem jego decyzji.

Konflikt w Karabachu odrodził się z wielką siłą w latach 80. – na fali pieriestrojki (przebudowy) czasów Gorbaczowa. W 1988 doszło do etnicznych walk w Karabachu, i pogromów Ormian w Azerskiej SRR (Sumgait). Starcia trwały do końca ZSRR w 1991, przypominając wojnę domową. Po rozpadzie ZSRR w 1991 Armenia i Azerbejdżan stoczyły zaś otwartą wojnę o Karabach, zakończoną aż w 1994, i to nie pokojem, a rozejmem.

Pod względem prawno-międzynarodowym Karabach pozostawał więc “okupowanym terytorium Azerbejdżanu”, sam region ogłosił “niepodległość” (nie uznawaną przez żadne państwo na świecie), a w praktyce był to protektorat Armenii, zależny od tego państwa finansowo i militarnie, ale nie stanowiący jej części. Specyficzna sytuacja trwała ponad 25 lat, ale skończyła sie w 2020.

Azerski atak, ormiańska obrona, tureckie intrygi

Głównym atutem Azerbejdżanu jest ropa naftowa (złoża koło Baku, na Morzu Kaspijskim, to jedne z większych w świecie) oraz współpraca z Turcją (bliską Azerom etnicznie i religijnie). Atutem Armenii jest natomiast ormiańska diaspora, liczna i wpływowa zwłaszcza w Rosji, Francji czy USA.

Azerbejdżan jest przy tym krajem ludniejszym (10 mln) od Armenii (3 mln) i posiada większy globalny PKB (45 mld USD) od tej drugiej (13 mld USD). Do tych czynników doszedł jeszcze jeden – jawne wsparcie Turcji. Tamtejszy prezydent R.T.Erdogan chce bowiem zbudować blok ludów tureckich (pod wodzą swojego kraju, oczywiście), w którym to planie kluczową rolę odgrywa właśnie Azerbejdżan, leżący między Turcją a Azją Środkową (Turkmenistan. Uzbekistan, Kirgistan).

Azerowie zaatakowali więc Karabach końcem września 2020. Ormianie bronili sie dzielnie, ale po kilku tygodniach musieli uznać wyższość przeciwnika. Kluczowym momentem był upadek miasta Szusza, strategicznie położonego ok. 10 km od Stepanakertu, stolicy regionu (cały Karabach liczy ledwie 150 tys. ludności). Ogromną rolę w walkach odegrały drony – bezzałogowe samoloty bombardujące przeciwnika, masowo i jawnie dostarczane Azerom przez Turcję.

Wojna 2020 – jeden przegrany, trzech wygranych  

W układzie rozejmowym, zawartym w listopadzie, Ormianie oddali Azerom południową część Karabachu (utraconą w walkach), a na dodatek tereny wokół spornego regionu, dotąd okupowane. Dla łączności między Armenią a Karabachem pozostawiono tylko korytarz w rejonie Laczin – obsadzony przez wojska rosyjskie.

Wynik wojny jest ewidentną porażką Armenii, zmuszonej do oddania części spornego regionu. Warunki rozejmu spowodowały zresztą wielkie protesty w Erewaniu, a premier N.Paszynian przyznał że podpisuje układ z ciężkim sercem, zmuszony sytuacją na froncie.

Porażka Armenii to wygrana Azerbejdżanu, gdzie prezydent I.Alijew już zdążył ogłosić “wielkie zwycięstwo” i “wyzwolenie okupowanych terytoriów”. Jest Azerbejdżan wygranym, nie jedynym jednak w tej wojnie, a ani nie głównym.

Pierwszym zwycięzcą jest bowiem Rosja. To ona podyktowała warunki rozejmu walczącym stronom, to ona – jedna jedyna – utrzymała swoje wpływy w obu państwach, to ona wyśle swoje wojska w sporny rejon, i występuje teraz w roli gwaranta układu. Federacja Rosyjska potwierdziła, że na Kaukazie Południowym jest graczem kluczowym.

Trzecim wygranym jest Turcja, która umocniła swoje wpływy w Azerbejdżanie. Jest to potencjalne zagrożenie dla samej Rosji, gdzie islamscy bojówkarze grasują na pogranicznym Kaukazie Północnym. Rosja i Turcja mają przy tym porachunki z Syrii, gdzie Rosja wspierała (zwycięskiego) prezydenta B.Assada przeciw rebelii islamistów, po cichu wspomaganych przez Turcję.

Jakie wnioski z Karabachu?

Z niedawnego konfliktu płynie kilka wniosków (nie tylko dla krajów kaukaskiego regionu). Pierwszy wniosek – lepszy kompromisowy pokój od kruchego rozejmu. Armenia długo miała szansę zaproponować kompromisowe rozwiązanie, lepsze od obecnego układu, nikt jednak w Erewaniu się do tego nie palił. A skutek widzimy.

Drugi wniosek – nie stawiaj wszystkiego na jedną kartę (nie wkładaj wszystkich jajek do jednego koszyka). Armenia była najwierniejszym sojusznikiem Rosji (bo innych opcji nie miała – patrz mapa), ta druga natomiast wystąpiła w roli pośrednika i mediatora  między Ormianami i Azerami, utrzymując wpływy i kontakty po obu stronach. Dlaczego Rosja “zdradziła” Armenię ? Bo mogła. Bo i tak kaukaska republika pozostanie w jej sferze wpływów. bo nie ma innych opcji. Czy nasi polscy politycy (bezwarunkowo pro-amerykańscy) wyciągną wnioski z klęski strategii jednej karty ? Śmiem wątpić, choć bardzo chciałbym się mylić.

Trzeci wniosek – prezydent Turcji, R.T.Erdogan po raz kolejny pokazał, że nie szanuje pokoju i stabilności, a dla własnych interesów wspiera rebelie (Syria), nielegalne migracje (Grecja) naruszenia granic morskich (Cypr) czy wręcz wojny (Karabach). Z punktu widzenia UE Turcja jest szkodliwym sąsiadem, z punktu widzenia NATO nielojalnym członkiem. I wypadałoby ją traktować według zasług.