Miesiąc temu Jakub Błaszczykowski pobił rekord występów w piłkarskiej reprezentacji Polski, wyprzedzając Michała Żewłakowa. Stał się tym samym samodzielnym liderem klasyfikacji wszech czasów, mając już dziś 105 występów w koszulce z białym orłem na piersi.

Bez wątpienia były kapitan naszej drużyny narodowej to jeden z najlepszych piłkarzy obecnego pokolenia. Osiągał sukcesy w piłce klubowej i reprezentacyjnej. Wygrywał Bundesligę i Puchar Niemiec. Grał w finale LM i ćwierćfinale ME we Francji, gdzie był najlepszym z polskich piłkarzy, strzelając gole Ukrainie i Szwajcarii.

Niestety jego kariera od dosyć dawna znajduje się na piłkarskim zakręcie. W głównej mierze jest to spowodowane licznymi kontuzjami. W obecnym sezonie pozycja Jakuba Błaszczykowskiego w hierarchii klubowej Wolfsburga jest beznadziejna. Zagrał zaledwie dwadzieścia kilka minut w dwóch z trzynastu spotkań zespołu. Większość meczów kolegów mógł oglądać jedynie z wysokości trybun.

W polskiej piłce od dawna debatuje się nad tym, czy selekcjonerzy reprezentacji powinni powoływać piłkarzy okupujących trybuny. Jedni mówią, iż piłkarz bez rytmu meczowego nie będzie w stanie pomóc drużynie narodowej. Drudzy, że naszej reprezentacji nie stać na niepowoływanie tego czy owego. Adam Nawałka zabrał do Rosji kilku piłkarzy niegrających regularnie. Bez wątpienia był to jeden z czynników, które przesądziły o słabym występie biało-czerwonych na mundialu.

Obecny selekcjoner chciał się na własnej skórze przekonać o tym, czy reprezentacja narodowa może grać dobrze, opierając się na piłkarzach powołanych z trybun klubowych. Wyniki ostatnich meczów mówią chyba same za siebie. Największa krytyka spadła przy tej okazji na Jerzego Brzęczka za powoływanie swojego siostrzeńca. Początkowo tłumaczono to tym, że selekcjoner chce pomóc byłemu kapitanowi reprezentacji przekonać do siebie trenera klubowego. Ta taktyka okazała się bardzo naiwna.

Jakub Błaszczykowski nie jest bowiem w Niemczech piłkarzem anonimowym, którego trzeba komukolwiek reklamować. Trener Bruno Labbadia zna jego osiągnięcia i obserwuje go na treningach, więc wie na co go stać. Jeśli zatem decyduje się na permanentne odsyłanie go na trybuny, to trudno uwierzyć, by występy w reprezentacji mogły przekonać trenera Wilków do zmiany decyzji. Tym bardziej, że Błaszczykowski gra co najmniej przeciętnie. Widać po nim brak rytmu meczowego. Kiedyś niestrudzenie biegał po boisku, imponując kibicom szybkością i napędzając akcje biało-czerwonych. Dziś niewiele z tego pozostało.

Powoływaniem siostrzeńca bez formy Jerzy Brzęczek nie pomaga ani jemu, ani reprezentacji. Słaba gra Błaszczykowskiego w kadrze przekłada się na złośliwe uwagi kibiców, w rodzaju tych, że nasz były kapitan jest pierwszym piłkarzem w historii, który zrezygnował z gry w klubie, skupiając się na karierze reprezentacyjnej.

Nowy selekcjoner zaczął przygodę z kadrą stosunkowo udanie. We wrześniowym meczu z Wochami biało-czerwoni imponowali zaangażowaniem. W Bolonii niewiele zabrakło do tryumfu. W jego odniesieniu nie pomogły na pewno zbyt defensywne zmiany. Niestety od tamtego momentu reprezentacja prezentuje się coraz gorzej. Rozegrała bezbarwne spotkanie z Irlandią, a październikowe mecze z Portugalią i Włochami boleśnie odsłoniły nasze słabe punkty.

Przegraliśmy te starcia  tylko jedną bramką, co było najłagodniejszym wymiarem kary. Gdybyśmy ulegli 3, 4 czy nawet 5 bramkami, nie bylibyśmy pokrzywdzeni. Tak słabo grały nasze orły. Najlepszym podsumowaniem tamtych meczów jest bramka Bernardo Silvy, który, przy biernej postawie obrońców, przemaszerował kilka metrów, schodząc ze skrzydła do środka i oddał celny strzał.

Każdy trener ma prawo do eksperymentów. Adam Nawałka też rozpoczynał swoją przygodę z kadrą od nieciekawych rezultatów, a grał przecież ze słabszymi rywalami niż Jerzy Brzęczek. Jednak trzeba powiedzieć, że po swoich poprzednikach zastał w zasadzie spaloną ziemię. Franciszek Smuda i Waldemar Fornalik wspaniale marnowali potencjał piłkarski naszej reprezentacji. Jerzy Brzęczek objął drużynę po klęsce mundialowej. Jednak jego sytuacja jest inna, gdyż zastał po poprzedniku solidne fundamenty. Jeszcze we wrześniu wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku…

O ile Janowi Tomaszewskiemu zdarza się rozmijać z rzeczywistością, jak choćby w przypadku mówienia, że naszą drużynę stać na finał mistrzostw świata w Rosji, to miał on rację, zwracając uwagę na szkodliwość odstępowania piłkarzy I reprezentacji młodzieżówce. Przy tej okazji mówiło się, iż drużyna narodowa, grając mecze właściwie „towarzyskie”, może bez żalu oddać kilku zdolnych kopaczy zespołowi U21, rywalizującemu o awans do ME. Kuriozalność owej narracji najlepiej odsłoniło powołanie przez selekcjonera Adama Buksy, który uprzednio nie znalazł uznania w oczach trenera młodzieżówki.

Wróćmy jednak do kariery naszego byłego kapitana. Bez wątpienia, gdyby nie był on związany kontraktem z Wolfsburgiem, łatwo znalazłby całkiem przyzwoity zespół. Może nie podpisałby kontraktu z żadną z drużyn z pięciu czołowych lig w Europie, jednak mógłby się zgłosić po niego klub z powodzeniem grający w fazie grupowej LM czy LE, ewentualnie oferujący atrakcyjne warunki finansowe w USA czy Azji.

W ostatnim czasie mogliśmy jednak usłyszeć, iż nasz były kapitan może wrócić do rodzimej ekstraklasy, gdzie obniżając oczekiwania finansowe, podpisałby kontrakt z Wisłą Kraków. Dało się przy tym zauważyć pozytywne recenzje potencjalnego transferu. Przyjście Błaszczykowskiego miałoby ułatwić jego byłemu klubowi pozyskanie sponsorów i polepszeniu mocno oklapniętego wizerunku. Z kolei gra w krakowskim zespole miałaby się przełożyć na lepszą formę zawodnika, co pomogłoby kadrze.

Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Krakowska Wisła od odejścia Bogusława Cupiała boryka się z większymi lub mniejszymi kłopotami finansowymi, do których dołączyły stosunkowo niedawno problemy wizerunkowe, wynikające z oskarżeń klubu o powiązania ze zorganizowaną przestępczością. Dlatego też z całą pewnością powrót byłego kapitana reprezentacji na Reymonta byłby jej sporym sukcesem.

Na przestrzeni kilku lat młodsi i starsi piłkarze powracali do rodzimej ligi. Jednak wraz z ich przybyciem poziom Ekstraklasy nie podniósł się. Raczej obserwujemy jej gwałtowne pikowanie. Jeszcze nie tak dawno temu wizja odpadnięcia mistrza Polski z pucharów z mistrzem Luksemburga była dla nas wariacką ideą, a przecież to stało się na naszych oczach. Ekstraklasa spadła w rankingu klubowym UEFA za Kazachstan, a za jej plecami czai się groźny Azerbejdżan.

Śledząc entuzjastyczne recenzje potencjalnego comebacku naszego byłego kapitana, dało się zauważyć tendencję do deprecjonowania „egzotycznych” kierunków transferowych. Wypada przypomnieć, że owe „orientalne” kluby w przeciwieństwie do Ekstraklasy sprowadzają prawdziwe gwiazdy, które bywają powoływane do swoich reprezentacji. Przy Hulku, Oscarze czy Paulinho nasz przeciętny Ljuboja i wyautowany przez kontuzje Eduardo wyglądają nijako.

W takich warunkach uprawnione będzie postawienie pytania, czy Jakub Błaszczykowski, decydując się na powrót do rodzimej ligi, nie skaże się na ligową przeciętność, którą boleśnie obnażają w pucharach zespoły z piłkarskich peryferii Europy? Czy transfer do Wisły nie byłby przypieczętowaniem końca jego piłkarskiej kariery? Warto też zastanowić się, czy wiązanie się z klubem mającym tak ogromne problemy wizerunkowe będzie korzystne dla wizerunku samego piłkarza?