Hasło demokracja zyskuje dziś na rozgłosie. Powołują się na nią skrajnie różne środowiska polityczne, oskarżając się nawzajem o podważanie jej fundamentów. Termin “fundamenty” jest rzucany w eter bez określenia czym właściwie jest i co w sobie zawiera. Co więc wiąże się z samą demokracją? Głosowanie w “wolnych” wyborach jest obowiązkiem, czy prawem? I co leży u podstaw podejmowania decyzji, na jakich wnioskach je opieramy?

Pierwszy człon słowa demokracja pochodzi od greckiego demos oznaczającego lud i obywateli. W starożytnych Atenach to oni dokonywali decyzji dotyczących ich państwa-miasta. Oczywiście, uprawnionymi do głosowania byli tylko rdzenni ateńczycy, dorośli mężczyźni. Każdym ateńczykiem, który posiadał prawo do głosowania, a z niego nie korzystał, gardzono. Część z nas odwołuje się do tego, jakże ugruntowanego w społeczeństwie Europy Zachodniej, ustroju politycznego. Często, tak naprawdę, zapominamy jak on w rzeczywistości wyglądał. Ci rdzenni ateńczycy posiadali pod sobą pracujące na nich sługi i niewolników, co przekładało się na czas jaki mogli poświęcić na studiowanie tych czy innych problemów dotykających ich polityki. Dodatkowo i tak ulegali płomiennym przemowom doskonałych mówców i czołowych polityków, którzy wykazywali się niesłychaną erudycją i charyzmą. Nie zapominajmy, że owi obywatele musieli wykazywać się przedsiębiorczością, żeby optymalizować pracę niewolników, prowadzącą do powiększania posiadanego majątku.

Od tego czasu upłynęło sporo wody i wiele imperiów zbudowanych na owych zasadach upadło. Dziś, bez cienia wątpliwości, demokracja działa inaczej.

Dla pokolenia moich rodziców i dziadków największym wrogiem był narzucony siłą PRL oraz utożsamiany z nim ZSRS. Partia była głównym ciemiężcą obywateli polskich, czyli właśnie demosu. Afekt nienawiści do PZPR-u łączył ludzi, dając wspólnego przeciwnika. W złości buntowali się górnicy na Śląsku oraz stoczniowcy w Gdańsku. Widzieli, że źle dzieje się w państwie, jak te legendarne kolejki wydłużają się, przy jednoczesnym wysychaniu portfela. Rosnąca pretensja, przy odpowiednim jej ukierunkowaniu do władzy przez np. Radio Wolna Europa, obrót nielegalną prasą czy wreszcie Solidarność, doprowadziły do strajków w całej Polsce, które były jednym ze znaczących przyczyn upadku PRL-u.

Potem nastała demokracja.

Dla moich rodziców był to upragniony moment. Polska zbliżyła się do Zachodu, uciekając od komunistycznego ZSRS. Widzieli w tym światło wolności. Demokracja znaczyła Wolność. Wolność, która zbudowana i osiągnięta została dzięki… nienawiści.

Gniew jest najsilniejszym z żywiołów ludzkich. Rodzi się z rozciągniętego w czasie smutku i zadry, aby w momencie przesilenia wstrząsnąć otaczającym nas ładem, budując go na nowo lub próbując tego dokonać. Wielokrotnie w historii ów gniew demosu wykorzystywany był dla osiągnięcia zamierzonych celów politycznych. Nie trzeba sięgać głęboko: Hitler budował jedność na nienawiści do Żydów, Lenin budował ją na gniewie najniższej klasy wobec burżuazji, Rewolucja Francuska opierała się na agresji skierowanej w monarchów.

Wróćmy teraz do tych nienazwanych fundamentów i spróbujmy sobie je zdefiniować. Polskie społeczeństwo budowane jest dziś, tak jak kiedyś, na nienawiści. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Wystarczy włączyć telewizor i wieczorne wiadomości na podporządkowanym jednej opcji politycznej kanale, aby przekonać się jak szkodliwa i barbarzyńska jest druga strona konfliktu. Następnie sięgamy po kanał podporządkowany tej drugiej stronie, gdzie zalewani jesteśmy wiadomościami o patologiach pierwszej opcji. Ilość nienawistnych wiadomości jest tak duża, że w końcu wypłukuje z pamięci, za co tak naprawdę czujemy odrazę do przeciwnej nam opcji. Uczucia przygniatają nas, jad gniewu wdaje się w nasze serca i rozprowadza go po całym organizmie wraz z krwią. Rodziny zostają przepołowione. Znajomi, sąsiedzi patrzą na siebie wrogo i gardzą sobą, by potem obgadywać się za plecami. W takim stanie nie jesteśmy zdolni do obiektywnej i przemyślanej decyzji. Następnie, podzieleni na dwa plemiona, idziemy do urn dokonać wolnego wyboru.

Czyż zatem owym fundamentem naszej demokracji nie jest ta sama nienawiść, którą do swoich celów wykorzystywali Hitler i Lenin? Czym zatem różnią się od nich nasi politycy, wykorzystując ten sam afekt, to samo uczucie, ten sam żywioł? Wreszcie, czy nasz wybór jest w takim razie wolny?

Opinia publiczna to dziś największe narzędzie polityczne. Władza to nieustająca walka o to narzędzie. Kto pozyska przychylność demosu, ten ma przyzwolenie na zamierzony akt polityczny. Tylko czy prawda jest potrzebna do pozyskania opinii publicznej? Przecież każdemu, dosłownie każdemu wydarzeniu można przypisać odpowiedni rozgłos w zależności od tego, na czym nam zależy. Wystarczy spojrzeć na nominację Donalda Tuska na Przewodniczącego Rady Europejskiej. Jedna strona rozpływa się nad jego zdolnościami politycznymi i tym, jak wspaniałym jest politykiem. Natomiast druga strona przedstawia go jako kapitana opuszczającego tonący statek. Następnym przykładem może być zakup Caracali, potem zerwanie kontraktu i decyzja o zastąpienie ich Black Hawkami. Jedna ze stron mówi o dobrych cechach Caracali i jak tania względem zakupów innych krajów była umowa podpisana przez rząd. Druga mówi o ułomnościach Caracali i jak drogi był ten był zakup, powołując się na zupełnie inne przykłady. Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy bez cienia wątpliwości wierzyli jednej, jak i drugiej stronie.

Gdzie w takim razie leży prawda? Przecież każde wydarzenie czy fakt, można ubrać w szaty, których krój i kolor będzie odpowiadał większości społeczeństwa – czyli osiągniętą zgodę opinii publicznej. Ciąg decyzji jakiegoś człowieka, działającego z najszczerszą ochotą czynienia dobra, można, odpowiednio kadrując, przedstawić jako najgorszy szwarccharakter. Znowu wygrywa nienawiść. Opinia publiczna odsądza od czci i wiary tego człowieka, niezależnie dobrego czy złego, nie opierając się na faktach, a emocji zbudowanej na odpowiednio pokolorowanych wycinkach informacji.

Stąd moje pytanie, czym jest demokracja? Czy podejmowane decyzje oparte na fałszywych, wzbudzających nienawiść danych, są naprawdę wolne? Opinia publiczna jest słusznym arbitrem, czy tylko masowo otumanionym demosem? Czy w takim razie tym fundamentem demokracji jest kłamstwo i nienawiść? Mam takie wrażenie, że dzisiejsza “demokracja” leży miliony lat świetlnych od antycznej demokracji Aten, czy Rzymskiej Respubliki. Zresztą zestawienie dzisiejszych czołowych polityków demokracji, budujących uznanie na nienawiści, w jednej linii z Hitlerem czy Leninem jest lekko obrazoburcze, czyż nie?

Próżno mi szukać ideałów czy szczerych chęci i pomysłów na budowanie Polski. Istotne jest tylko poparcie w sondażach. Szczególnie w tym roku, kiedy czekają nas podwójne wybory. Politycy szermują spolegliwymi hasłami i planami, byleby tylko pozyskać głosy i utrzymać się przy władzy. Nie ważne czy gospodarka wytrzyma te obietnice, czy dług się powiększy, czy pieniądze zostaną zainwestowane w najważniejsze sektory państwa. Pomijane są interesy Polaków, ich dobrobyt, bezpieczeństwo, dalekosiężne plany, wizjonerskie pomysły. Liczy się tu i teraz, my nad nimi. Procenty w butelce i w urnach.

Tekst zawiera wiele pytań i nie ma w nim żadnych jasnych odpowiedzi. Nie jestem w stanie na nie odpowiedzieć. Przedstawiłem ciąg myśli nastręczających mi ogromnych wątpliwości co do wolności dzisiejszej “demokracji”.

A wszystkie te zagadki zaczęły się od książki Józefa Mackiewicza “Sprawa pułkownika Miasojedowa” – z całego serca polecam!