Zasady międzynarodowej polityki realnej opierają się na chłodnej kalkulacji i analizie zaistniałych cyrkumstancji. Każdego dnia należy oceniać swoją aktualną pozycję, szukać w niej wad i zalet, a następnie planować i wyciągać wnioski. Każdy kij ma dwa końce, a medal dwie strony. Dlaczego zatem nie wykorzystać karty, jaką podsuwają nam wespół USA i Izrael w postaci ustawy 447.

Jednym z filarów dominacji światowej USA, jako dowód militarnej supremacji, jest NATO. Jeśli instytucję tę dotknie blamaż dysfunkcji, to wartość sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi na całym świecie leci na łeb, na szyję. Są trzy najbardziej strategicznie, newralgiczne miejsca na ziemi, na których dziś dokonuje się test siły USA: Bliski Wschód, Morze Południowochińskie oraz Przesmyk Bałtycko-Czarnomorski. W Lewancie, gdzie siły USA są w najgorszej sytuacji, widać jak na dłoni, co dzieje się, gdy imperialny sojusznik się wycofuje. Kurdowie, którzy swoją nadzieję na utworzenie państwa opierali na sojuszu z Ameryką, doświadczają tego najboleśniej. USA, tracąc możliwość projekcji siły w regionie, pozwoliły Turcji, Irakowi oraz Syrii na militarne tłamszenie suwerenności Kurdyjskiej, nie mogąc temu procesowi najzwyczajniej w świecie zapobiec z braku fizycznych zasobów. Bliskowschodnia amerykańska wojna per procura z Rosją i Iranem zdaje się dziś być przegraną.

Największym wyzwaniem dla polityki Ameryki Północnej są dziś Chiny. Tymczasem w czynach azjatyckich sprzymierzeńców Waszyngtonu wyrażają się coraz większe wątpliwości co do wiarygodności amerykańskich zapewnień sojuszniczych. Na przykład Filipiny otwarcie grają kartą chińską, negocjując z USA, a Wietnam czy Korea Płd. nie krępują się handlować z Państwem Środka. Nawet o Japonii mówi się, jakoby szukała nici porozumienia z Rosją dla balansu sił w regionie.

Ile warte będą w takim razie owe sojusznicze zapewnienia i parasol ochronny USA, kiedy w kolejnym regionie świata, Przesmyku Bałtycko-Czarnomorskim, zostaną otwarcie zakwestionowane? We wrześniu ubiegłego roku Donald Trump deklarował obronę suwerenności państw Bałtyckich przez USA i NATO. Nie da się tych deklaracji wypełnić bez zgody i aktywnego udziału Polski. Geografia jest bezlitosna w swej naturze i zmusza USA do sojuszu z Rzeczpospolitą, czy to się amerykańskim kongresmenom podoba, czy nie. Bez życzliwości Polski skutki wygranej II WŚ zostaną odwrócone – tym bardziej po Brexicie. Jeżeli Rosji po raz drugi uda się zakwestionować rzetelność amerykańskich słów, będzie to potężny asumpt dla sojuszników zarówno europejskich jak i azjatyckich, by otwarcie i bez żadnych ceregieli, wypiąć się na USA i np. z pominięciem sankcji handlować z Teheranem i Moskwą lub kupować ropę za złoto. A imperium USA – jeśli powstaną połączenia lądowe w ramach Jedwabnego Szlaku o odpowiedniej przepustowości – będzie miało na to minimalny wpływ z racji swojego morskiego charakteru. Widać, że nie tylko Polska wobec militarnego zagrożenia ze wschodu potrzebuje sojuszu z USA, ale sam Waszyngton Warszawy też potrzebuje.

Oczywiście w najlepszym interesie Rzeczpospolitej jest sojusz z potężnym, zewnętrznym balanserem, który również wyciągnąłby korzyści rozdzielenia zacieśniających się stosunków rosyjsko-niemieckich. Tak się akurat składa, że nie tylko w interesie USA jest rozdzielenie romansu Berlin-Moskwa. Chinom, które sąsiadują z Rosją, nie na rękę jest, aby ta miała alternatywę w sprzedaży surowców i zyskiwała za dużo na handlu na Szlaku Jedwabnym. Może to wpływać na zbyt duży wzrost potęgi Mateczki Rosji, a polityka realna mówi jasno – sąsiedzi są mili, dopóki są słabi. Podsumowując – zarówno USA jak i Państwu Środka zależy, aby przyzwoitka Polska (a przynajmniej Europa Wschodnia) rozdzielała romans Helmuta z Matrioszką.

Dlaczego zatem nasz największy “przyjaciel” – USA – pomaga sankcjonować roszczenia do mienia, do którego nikt nie ma prawa, a które to (roszczenia) doprowadzą do potężnego drenażu kapitału z Polski? Skoro czekają nas wielkie opłaty w ramach bycia potrzebnym sojusznikiem, musimy poszukać zasobów, aby móc tym wyzwaniom przyjaźni podołać. Jak pisałem wyżej, główny antagonista USA – Chiny są skore inwestować w ten region świata (przynajmniej na razie). Dlaczego zatem nie sięgnąć po pomoc tam, gdzie najbardziej zaboli życzliwych nam “przyjaciół”?

Ale to nie jedyny kierunek, który zaboli naszych sprzymierzeńców – USA i Izrael. Nasz zachodni sąsiad coraz słabiej dogaduje się z Ameryką. Z racji bliskości i silnych relacji gospodarczych, na rękę Niemcom jest stabilność polskiej gospodarki. Dlaczego zatem nie skorzystać z naszych filuternych relacji bilateralnych, aby ograniczyć lub rozbić romans Berlina z Moskwą? Można by tak odwołać się do rosnących na sile “sympatii antysemickich” w Germanii i szukać w nich poparcia. Przecież ten potężny kapitał, który ucieknie z Polski do Izraela, odbije się również na Niemieckiej gospodarce.

Patrząc na Bliski Wschód, rosnącą tam w potęgę Iranu i Turcji, powstający Jedwabny Szlak, wypychanie wpływów USA, należy sobie zadać pytanie: jakież to mamy wspólne interesy z Izraelem?

Jeżeli dzisiejsze tendencje się utrzymają, to w przeciągu kolejnych kilku dekad czekać nas będzie ogromna szansa zysku i mnożenia kapitału na handlu pochodzącym właśnie z Lewantu. Polskie firmy będą mogły, bez zachodnich pośredników, dobijać targów z Persami, Osmanami, ludami Kaukazu. Dlaczego zatem psuć sobie relację z potencjalnymi partnerami handlowymi organizowaniem konferencji przeciwko nim? O ile mnie pamięć nie myli to za kadencji Obamy, kiedy to miało miejsce ocieplenie stosunków USA-Iran, PGNiG zainwestowało w pola gazowe w Iranie. Mamy od czego zacząć, a nawiązanie przyjaznych stosunków z Persami będzie cierniem w oku Izraela, dla którego Teheran jest takim samym zagrożeniem jak dla USA Pekin. Zresztą pan Netanjahu nie ma problemu z częstymi odwiedzinami w Moskwie.

Wiadomym jest, że każda z pokazanych wyżej dróg prowadzenia polityki zagranicznej niesie ze sobą inne zagrożenia. Każda z nich ma swoje wady i zalety. Niemcy zdominują nas gospodarczo, Chiny oferują niebezpieczne kredyty, współpraca z Iranem może wiązać się ze zwiększeniem ryzyka terroryzmu, itd. Jednak na tym właśnie polega polityka realna – na umiejętności grania na wielu fortepianach naraz. Należy je wykorzystywać, aby wygrywana melodia była jak najbardziej miła naszym uszom. Ale pamiętajmy, jak pisałem na początku, każdy kij ma dwa końce, a medal dwie strony.

Wykorzystajmy drugą stronę ustawy 447, nie zapominając, że USA nas potrzebuje. Oraz, co bardzo ważne, uczmy się na błędach Kurdów. Piwot w koszykówce nie oznacza przecież rzutu do kosza. Piwot jest zwodem.

 

I jeszcze “ciekawostka” dla tych, którzy wciąż uważają, że temat nie istnieje. Rozmowa z Gideonem Taylorem z World Jewish Restitution Organization w izraelskiej, międzynarodowej stacji i24 News.