W ramach realizacji porozumień sojuszniczych amerykańska dywizja pancerna jest właśnie przerzucana do Polski. Pierwsi czołgiści wuja Sama wylądowali na wrocławskim lotnisku w sobotę. Na 14 stycznia MON planuje oficjalne przywitanie żołnierzy US Army. Rząd przedstawia ściągnięcie do Polski amerykańskich wojsk jako realny sukces polskiej polityki zagranicznej, który znacząco poprawi nasze bezpieczeństwo. Czy sytuacja wygląda aż tak różowo?  

Historia zakwaterowania wojsk obcych w Rzeczpospolitej jest długa i mało przyjemna. Ich obecność zawsze świadczyła o słabości lub nieistnieniu państwowości polskiej. Tak było w XVIII wieku, gdy „sojusznicy” – Moskale urządzali nam sejm niemy oraz korzystając z naszego (słabo strzeżonego) terytorium, wojowali sobie ze Szwedami. Nie pomogło to ani naszemu bezpieczeństwu, ani gospodarce, która ucierpiała w wyniku zniszczeń wojennych i rabunków wojsk tak nieprzyjacielskich jak „sojuszniczych”. Idąc drogą rozbrojenia i polegania na „sojusznikach” bardziej niźli na własnym dobrze wyposażonym wojsku, zafundowaliśmy sobie rozbiory. Wówczas obce wojska mogły już bez żadnych pretekstów i maskarad stacjonować w Polsce, zabezpieczając interesy swoich władców.  Niepodległość odzyskaliśmy nie dzięki sojusznikom, a porażce wszystkich zaborców i sprawnej organizacji armii, która potrafiła skutecznie stawić opór bolszewikom. Niestety nasi politycy nie wyciągnęli wtedy wniosków i w 1939 dali się wplątać Anglikom w wojnę, czego efektem była agresja i okupacja niemiecka. Stawianie na sojusze skończyło się dla nas po raz kolejny katastrofą, którą przypieczętowała sprzedaż Polski przez Anglosasów Sowietom. Przypłaciliśmy to najgorszą w dziejach naszego narodu niewolą, bo przede wszystkim niewolą ducha, myśli, a nie tylko utratą państwa.

Prasa, o dziwo nie tylko przychylna rządowi, zachwyca się perspektywą wzmocnienia wschodniej flanki NATO. Donosi, że rozmieszczenie wojsk amerykańskich znacząco poprawi nasze bezpieczeństwo. Wszakże któż nie uląkłby się jednej ciężkiej pancernej dywizji US Army? Nawet złowrogi rosyjski „dyktator” będzie musiał, siłą faktu, zadrżeć z wrażenia. Wycofa Iskandery z Obwodu Królewieckiego i odda nam wrak Tupolewa? Cóż wówczas żoliborscy socjaliści znaleźliby się w nie lada kłopotach. Nie mogliby już grać kartą smoleńską w polityce wewnętrznej. Trzeba by ją wówczas ostatecznie wyjaśnić, czego nikt tak naprawdę nie chce. Na szczęście dla interesu partii rządzącej nic takiego się nie stanie. PiS dalej będzie mógł podsycać antyrosyjskie resentymenty smoleńskie oraz integrować swój elektorat wokół legendy „zdradzonego o świcie” prezydenta.

W Niemczech od końca drugiej wojny stacjonują wojska amerykańskie. Strzegą naszych zachodnich sąsiadów przede wszystkim nie przed zagrożeniami zewnętrznymi, a wewnętrznym. Pilnują aby nie odrodził się imperializm niemiecki w postaci kajzerowskiej lub, co byłoby najgorsze, narodowo-socjalistycznej. Oczywiście jankesi nie robią tego z dobroci serca czy chęci niesienia pomocy światu. Imperium Amerykańskie to takie samo imperium jak każde inne. Dąży, co jest całkowicie naturalne i zrozumiałe, do zabezpieczenia własnych interesów, w przypadku Ameryki obrony tzw. pokoju, ładu światowego, w którym Stany Zjednoczone pełnią rolę hegemona i arbitra „elegancji”, decydując co komu wolno, a czego nie wolno.

Nie łudźmy się, podobnie będzie i Polsce. Nasi „najlepsi patrioci” twierdzą, że wojsko Stanów Zjednoczonych nad Wisła będzie bronić Rzeczypospolitej. Ewentualnie, w najgorszym wypadku stanie się jakby „zakładnikiem” – gwarantem, że Amerykanie kierując się chęcią pomszczenia „swoich chłopców”, pomogą nam w przypadku agresji rosyjskiej. Czyżby „dobra zmiana” przestała wierzyć, że samo członkowstwo w NATO wystarczy, aby US Army nas poratowała w potrzebie? A więc konieczni będą do tego tzw. „amerykańscy zakładnicy”? Tylko dlaczego dzielni czołgiści wujka Sama mają stacjonować w zachodniej Polsce? Czyż Rosjanie zaatakują nas od strony Odry? Zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest scenariusz ataku od północnego-wschodu. Jaki ważny, strategiczny powód skłania Amerykanów do ulokowania swoich żołnierzy bliżej granicy RFN-u niż Federacji Rosyjskiej albo Białorusi? Otóż, jak się domyślam, w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia jankesi zareagują zdecydowanie, tj. dyslokują swoich czołgistów do Niemiec, aby przypadkiem żadnemu włos z głowy nie spadł. Następnie, w czasie gdy Polska będzie się wykrwawiać, zastanowią się, podobnie jak Anglicy i Francuzi w 1939, jakie stanowcze działania podjąć.

Stacjonując w Polsce amerykańscy żołnierze, podobnie jak żołnierze każdego suwerennego państwa, będą wykonywać rozkazy prezydenta Obamy/Trumpa czy kogo sobie naród amerykański zażyczy wybrać na swojego leadera, a nie prezydenta Dudy, premier Szydło, ministra Macierewicz lub prezesa/naczelnika Kaczyńskiego. Jeśli zajdzie taka potrzeba to, oczywiście w imię obrony światowego pokoju, na rozkaz swoich przełożonych wspomogą zgranych i skompromitowanych obrońców demokracji. Zabezpieczą konstytucyjność, praworządność, demokrację, prawa człowieka, realizację roszczeń żydowskich, gender i co tylko aktualnie amerykańska dyplomacja będzie miała w agendzie. Może do tego nie dojdzie i dyplomaci znad Potomaku skłonią „żoliborskich socjalistów” do posłuszeństwa jedynie przy użycie „niewinnych perswazji”.

Nie liczyłbym zbytnio na nowego prezydenta USA. Nie wiem jak długo dane mu będzie rządzić. Wszakże spirala nienawiści do Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych została rozkręcona. Doskonale obrazuje to pobicie zwolennika nowego prezydenta przez czarnoskórych wyborców Hilary Clinton. Jeśli jednak republikański kandydat będzie mógł długo cieszyć się pełnieniem najwyższego urzędu w USA, stanie na straży, co deklarował w kampanii, interesu Ameryki, a nie kogoś innego. Raczej zdecyduje się na obronę supremacji Stanów Zjednoczonych do ostatniego „polaczka” niż integralności terytorialnej albo suwerenności Rzeczypospolitej do ostatniego Amerykanina. USA nie chcą z Rosją wojować na śmierć i życie. Pragną, aby Rosja zaakceptowała rolę mocarstwa regionalnego pozostającego w sojuszu bądź życzliwej neutralności do hegemona z Waszyngtonu, który będzie miał wolne ręce w konflikcie z Chinami zagrażającymi jego dominacji. Aby to osiągnąć, nie zawahają się ani przez chwilę czy poświęcić interes Polski czy Rosji. Wybiorą Moskwę bo jest niestety silniejsza od Warszawy.

Taka jest rzeczywistość. Nie można się na nią obrażać. Trzeba wyciągać wnioski i budować silną pozycję Rzeczypospolitej. Dopóki nadwiślańscy politycy będą myśleć o obronności kraju w kategoriach – „kogo by tu zaprosić, żeby nas obronił” – Polska nie będzie ani silna, ani w pełni suwerenna. Celem polskich władz musi być zbudowanie armii, która samodzielnie nas obroni. Jeśli Amerykanie rzeczywiście chcą być sojusznikami Polski, a nie tylko instrumentalnie ją wykorzystywać, powinni wzmacniać polskie wojsko.