W ostatnich dniach głośno było o wypowiedziach przedstawicieli państwa Izrael, w których krytykują oni przyjętą przez polski sejm ustawę penalizującą przypisywanie Polsce i narodowi polskiemu odpowiedzialności za holocaust. Owi poważni politycy popierają kłamstwa o „polskich obozach śmierci” i zarzucają Polsce zakłamywanie historii. Wzbudza to nad Wisłą zrozumiałe oburzenie połączone niekiedy z pewnym niedowierzaniem czy zdziwieniem. Chciałoby się powiedzieć, skąd to zdumienie?

Przecież nie jest to pierwszy ani nawet setny przypadek oskarżania Polski i Polaków o udział w zbrodniach niemieckich narodowych socjalistów. Niemal przywykliśmy do tego, że w zachodnich mediach używa się określenia polish death camps. Pamiętamy, jak niedawno najwyżsi urzędnicy Stanów Zjednoczonych, a więc naszego sojusznika, prezydent Barack Obama i szef FBI Michael Comey mówili o polskich obozach, a nie niemieckich lub nazistowskich. Ich wypowiedzi mogliśmy bagatelizować jako wyraz pewnej, charakterystycznej dla amerykanów nieznajomości spraw wykraczających poza ich wspaniały kraj. Natomiast stosowanie podobnych określeń w niemieckiej prasie i telewizji interpretowaliśmy jako próbę zdejmowania z Berlina odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy. Jednak już wówczas znamienne było, że środowiska żydowskie i samo państwo Izrael, które nominalnie powinny być najbardziej zainteresowane zwalczaniem fałszowania historii, nie reagowały na nie.

Przejdźmy jednak do postawy naszego państwa i naszych, przynajmniej teoretycznie, reprezentantów. Przez 25 lat tzw. wolności wszystkie kolejne rządy wyłonione w wolnych i demokratycznych wyborach nie potrafiły, bądź nie chciały, zająć się obroną naszego dobrego imienia w świecie. Używanie określeń typu „polskie obozy” nie powodowało specjalnych reakcji polskich dyplomatów. Co więcej poczynania organów naszego państwa często przyczyniały się do powielania i rozpowszechniania tego typu kłamstw. Przykładowo to strona polska, a nie kto inny,  wstrzymała ekshumacje w Jedwabnem, co nie pozwala dokładnie wyjaśnić tamtych wydarzeń. Do tego oficjalne agendy państwa polskiego promowały szkalującego Polskę Jana Tomasza Grossa. Powinniśmy zapytać naszych reprezentantów, dlaczego nie przeciwstawiali się zdecydowanie próbom przypisywania narodowi polskiemu odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy?

Operująca hurrapatriotycznym frazesem „dobra zmiana” rządzi od ponad dwóch lat. Jednak do tej pory nie podjęła żadnych realnych działań w tej sprawie. Przyjęta w piątek ustawa tak naprawdę niczego nie rozwiąże, nie naprawi lat zaniedbań. Zakaże jedynie propagowania antypolskich kłamstwa na terenie Rzeczpospolitej. W innych państwach każdy, kto będzie chciał, nadal będzie mógł powielać brednie o „polskich obozach”. Przecież Prawo i Sprawiedliwość nie wyśle Gromu za Odrę ani nad Missisipi. Przeciwdziałać temu może tylko polska propaganda, czy mówiąc współczesnym językiem – polski marketing, który będzie transmitował na zewnątrz polską narrację. Nad Wisłą od dłuższego czasu mówi się o potrzebie wynajęcia wybitnego zagranicznego reżysera do nakręcenia wielkiej, „hollywoodzkiej” superprodukcji, która zjedna nam świat. Jednak nic takiego się nie dzieje. Obecna ekipa tylko o tym mówi. Gdy przychodzi do realnych działań, to otrzymujemy nieudolną „Koronę królów”. Prezes Jacek Kurski mógłby ją eksportować jedynie do krajów 4 świata, gdzie nie dotarł jeszcze żaden amerykański tasiemiec w rodzaju „Mody na sukces”.

Jednym z zapowiadanych jeszcze niedawno przez „dobrą zmianę” projektów reformy państwa była repolonizacja mediów. Biorąc pod uwagę reakcje mediów należących do zagranicznego kapitału na piątkową ustawę i wypowiedzi żydowskich polityków, trzeba poważnie podejść do owej propozycji. Przecież ich obłuda przekracza wszelkie granice. Jak można przyrównywać walkę Polski z przypisywaniem jej zbrodni III Rzeszy do negowania przez Turków ludobójstwa Ormian. Turcy naprawdę w sposób okrutny wymordowali Ormian. Natomiast Polska została napadnięta we wrześniu 1939 roku przez dwa totalitarne, ludobójcze państwa – III Rzeszę Niemiecką i Związek Sowiecki. Polacy byli ofiarami II wojny światowej.  Od pierwszego dnia byli mordowani przez Niemców i Sowietów. Nie tylko nie uczestniczyli w niemieckim ludobójstwie, ale pomimo grożącej za to kary śmierci decydowali się ratować Żydów. Branie przez rzekomo polskie media udziału w przypisywaniu Polsce i narodowi polskiemu odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie jest czynem moralnie dyskwalifikującym, który należy karać publicznym ostracyzmem. Niestety, wnioskując z dotychczasowych rządów Prawa i Sprawiedliwości, trudno przypuszczać, aby stronnictwo prezesa-naczelnika Kaczyńskiego było zdolne do przeprowadzenia skutecznej i korzystnej dla Polaków repolonizacji mediów. Najprawdopodobniej w przypadku powodzenia efekt finalny owej akcji byłby zbliżony do toporności TVP pod rządami Jacka Kurskiego.

Patrząc  na wydarzenia ostatnich kilku dni, przypuszczam, że TVN musi teraz żałować, iż nie wstrzymał się tydzień z publikacją materiału o leśnych nazistach. Teraz byłby on idealną ilustracją do obrazka zatytułowanego „polskie obozy śmierci”. A tak ów reportaż przejadł się polskiemu widzowi. Przejdźmy jednak do reakcji polskiego rządu na wypowiedzi izraelskich polityków. Do tej pory nasze władze zajmowały zaskakująco nieugięte stanowisko. „Dobra zmiana” czuje chyba presję ze strony narodu – cofnięcie się i uznanie kłamstwa o odpowiedzialności Polski za niemieckie ludobójstwo wywoła duże oburzenie społeczne. Nie wiadomo jak długo Prawo i Sprawiedliwość będzie trzymać się prawdy ani jaka będzie reakcja rządu na ewentualne naciski ze strony naszego najważniejszego, amerykańskiego sojusznika. Miejmy na uwadze, że przegłosowanie w Izbie Reprezentantów przyjętej przez Senat USA ustawy 447 może przesądzić o polityce Stanów Zjednoczonych. Co wtedy zrobi „dobra zmiana”? I jak zachowają się inne partie polityczne?

W całej tej sprawie polskie społeczeństwo najbardziej szokuje to, że owo przerzucanie na Polskę odpowiedzialności za holocaust jest po prostu wierutnym kłamstwem. Gdyby tylko prawda i słuszność przesądzały o wynikach sporów politycznych… Niestety w polityce niezależnie od racji moralnej, prawdy, prawa i traktatów ostatecznie decyduje stosunek sił. To czy mamy możliwości do realizacji swoich interesów kosztem drugiej strony. Jeśli nie mamy odpowiednich instrumentów politycznych, sił i środków to nawet najlepsze argumenty, najprawdziwsza prawda i poświadczone pieczęciami czy podpisami traktaty nie uratują nas od klęski. Przekonaliśmy się o tym w roku 1939 i 1945. Wówczas sojusznicy, którym nasi przywódcy ślepo zawierzyli, wydali nas w ręce wrogów. Musimy wreszcie wyciągnąć z tego wnioski. Inaczej nasz kraj zawsze będzie jak jagnię z bajki Krasickiego, któremu wilcy powiedzą: „smacznyś, słaby i w lesie!”