Od kilku miesięcy wschodnie pogranicze żyje w cieniu kryzysu migracyjnego – wywołanego sztucznie, z poparciem białoruskich władz. Nielegalni imigranci – liczeni w tysiącach, a szturmujący polską „zieloną granicę” nie są wcale Białorusinami (czy nawet obywatelami innych krajów b. ZSRR) a przybyszami z krajów Bliskiego Wschodu czy Azji Południowej.
To nie Polska jest ich ostatecznym celem – ona ma być tylko krajem tranzytowym, po drodze do Niemiec i innych zamożnych krajów Europy Zachodniej. Nie są wreszcie ci ludzie uciekinierami od wojny, głodu czy innych prześladowań (które wszak na Białorusi im nie grożą). Co do zasady, ich cel jest jeden – wygodne życie na zasiłku (więc na koszt podatnika) w którymś z zachodnich krajów.
„Lekarze i inżynierowie” czyli „kobiety i dzieci”
Trudno nie skojarzyć obecnej sytuacji z poprzednim wielkim kryzysem migracyjnym, tym z 2015. Wtedy to na Europę ruszyły tysiące nielegalnych migrantów zasiłkowych z Bliskiego Wschodu (w ogromnej większości wyznawców islamu). Niechlubnym symbolem tamtej fali migracyjnej stał się niesławny sylwester w Kolonii nad Renem, gdzie islamscy imigranci masowo dopuszczali się czynów lubieżnych na europejskich kobietach (szło głównie o obmacywanie). Wprost obrzydliwa była reakcja ówczesnego rządu kanclerz Angeli Merkel, który stawał na głowie, by ustalić i ukarać sprawców… ujawnienia tego incydentu (ale nie winnych samych czynów nieobyczajnych).
„Otwarte i tolerancyjne” mainstreamowe media (w Polsce niechlubne pierwszeństwo dzierżyła Gazeta Wyborcza wraz z Newsweekiem) uprawiały dwie narracje – jedną o „kobietach i dzieciach” uciekających przed straszną wojną, drugą o „lekarzach i inżynierach”, rzekomo licznych wśród owych przybyszów i będących podobno wielką szansą dla społeczeństwa Europy. Wyznawcy owych teorii nie docenili jednak siły internetu (wielką karierę zrobiło np. zdjęcie imigrantów szturmujących grecką granicę, i podpisane – Lekarze i inżynierowie składają CV!) oraz przeciętnej inteligencji widza, który w tłumach migrantów (z reguły zresztą afrykańskich, więc nie syryjskich czy irackich) jakoś nie mógł dostrzec licznych dzieci i kobiet.
Europa zmądrzała po szkodzie?
Główną różnicą kryzysów migracyjnych z 2015 i 2021 jest podejście Europy Zach. (w tym nawet władz UE). O ile w 2015 Polska i Węgry (kraje konsekwentnie zwalczające nielegalną migrację) były stawiane pod pręgierzem (co bardziej gorliwi lewicowi krzykacze, jak niesławny Martin Schulz z niemieckiej SPD, chcieli ukarać je sankcjami za… przestrzeganie krajowego prawa!) o tyle w 2021 da się nawet słyszeć głosy zrozumienia, płynące z Brukseli.
Po części wynika to ze złej sławy, jaką na Zachodzie cieszy się A. Łukaszenka (słusznie postrzegany jako sprawca kryzysu), po części ze smutnych doświadczeń krajów „starej UE”. Po wpuszczeniu wielkiej liczby nielegalnych migrantów (wśród których nie brakowało religijnych fanatyków) doszło do szeregu krwawych „incydentów”. (Ciężarówka znowu wjechała w tłum! – alarmowały internetowe portale. – Jakiego wyznania była ta ciężarówka? – pytali złośliwi prześmiewcy w komentarzach.) Poza tym okazało się, że większość „lekarzy i inżynierów” wcale nie garnie się do pracy, nie pogardzą za to hojnymi zasiłkami. Wszystko to spowodowało sukcesy „skrajnej prawicy” w rodzaju niemieckiej AFD, która nieraz jako jedyna miała odwagę mówić niewygodną prawdę (no cóż za zaskoczenie, któż by to przewidział…).
Tak czy owak, tym razem Europa Zachodnia nie krzyczy o „niegodnej” postawie polskiego rządu, a winnego „łamania praworządności” w tym wypadku wskazuje trafnie, tzn. na Mińsk. No cóż, lepiej późno niż wcale, jak powiada przysłowie.
NIELEGALNI imigranci – to NIE są „uchodźcy”
W kontrze do krzykliwej propagandy o „uchodźcach”, z których „żaden nie jest nielegalny” wypada przypomnieć podstawowe fakty. Po pierwsze – UCHODŹCA to taki człowiek, któremu we własnym kraju grozi śmierć czy prześladowanie, a status UCHODŹCY ma w pierwszym napotkanym kraju bezpiecznym. Jak się już rzekło, owi imigranci przylecieli na Białoruś za wiedzą i zgodą tamtejszego dyktatora, a wręcz przy jego współpracy. Nic niesłychać o wojnie, głodzie czy zarazie u naszych wschodnich sąsiadów – kto więc przybył na Białoruś drogą lotniczą, nie ma podstaw ubiegać się o azyl w Polsce (ani o zasiłek w Niemczech).
Po drugie, swobodne przekraczanie granicy to Polska ma z krajami Schengen Zone, czyli np. z sąsiadami z zachodu (Niemcy) i południa (Czechy, Słowacja). Ze wschodnimi sąsiadami (Białoruś, Ukraina) można LEGALNIE przekraczać granicę na przejściach, a kto czyni inaczej (np. w lesie), ten NIELEGALNY imigrant. I to są proste fakty, nie żaden mityczny „rasizm i ksenofobia”. Mamy więc do czynienia z nielegalnymi migrantami, nie zaś „uchodźcami”.
Pożyteczni… ignoranci – tych nigdy nie zabraknie
I gdy Europa Zachodnia wyciągnęła jakieś wnioski z „incydentów” (i wyborczych sukcesów „skrajnych” ruchów), na polskim podwórku wciąż nie brakuje niezbyt rozgarniętych (a krzykliwych) postaci, zawsze chętnych do zbawiania świata (na cudzy koszt, tzn. na rachunek podatnika). Z przykrością muszę tu wymienić Janinę Ochojską – zasłużoną kiedyś działaczkę humanitarną, a obecnie deputowaną PE. Polityka wyraźnie przerosła panią Jankę, która ewidentnie nie rozumie, że nielegalna imigracja jest przestępstwem – i trzeba ten proceder zwalczać, a nie wspierać.
O komediantach typu Klaudia Jachira czy „Franek” Sterczewski (znany z biegania nad granicą w stylu Benny Hilla) też należy tu wspomnieć (z kronikarskiego obowiązku), z tym że w/w duet bardziej pasowałby do kabaretu jak do polityki. Swoją drogą, jeśli tak bardzo chcą pomagać owym „biedactwom” na granicy – niech wyjadą z Polski na Białoruś i tam już zostaną.
Opluwasz – wylatujesz
Do grona „pożytecznych idiotów” dołączyła też aktoreczka z TVP, niejaka Barbara Kurdej-Szatan. Celebrytka postanowiłą zabłysnąć, i wydaliła z siebie obraźliwy wpis pod adresem polskich pograniczników. Skutek był ten, że wyleciała z pracy w rządowej TV. Rzadki to przypadek, że kierownictwo TVP można za coś pochwalić – tym bardziej go odnotujmy.
Rekord skundlenia pobił jednak żołnierz (nie terytorialny wcale, a zawodowy) nazwiskiem Czeczko, który dopuścił się dezercji na białoruską stronę. Po swojej ucieczce pajacował w białoruskiej TV, wygłaszając rewelacje, jak to polskie służby katują biednych imigrantów. Zapomniał za to pochwalić się własnymi wyczynami (wyrok za pobicie własnej matki, jazda po alkoholu).
Autor artykułu użyje tu cytatu z kultowego filmu CK Dezerterzy „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych słów, które mogłyby dostatecznie obelżywie określić takie postępowanie”. Owemu osobnikowi wypada życzyć tylko procesu i wyroku (niechby i zaocznego).
Zamiast zakończenia
Kryzys graniczny pokazał na razie, że Polska broni swoich granic, nie podrzuca Niemcom kukułczego jaja (w postaci niechcianych przybyszów), ale szkodników (mniej lub bardziej świadomych) i u nas nie brakuje. Zarazem jednak geografii nie zmienimy, a w przewidywalnej przyszłości naszym sąsiadem pozostanie państwo A. Łukaszenki (nie widać na horyzoncie jego potencjalnych następców, chyba że dyktator „wypadnie z gry” z przyczyn biologicznych).
Nasuwa się pytanie – co gdyby spróbować taktyki kija i marchewki, czy też sytego wilka i całej owcy? Dyktator z Mińska mógłby dostać po łapach sankcjami, dopóki wspiera nielegalną migrację – jeśli zakończy ten proceder, można spróbować polepszenia relacji. Zarazem można i przekazać mu propozycję – on więcej nie szykanuje Polaków z Grodzieńszczyzny, my przestajemy wspierać słabiutką białoruską opozycję (która tupie nóżką już 25 lat, i na tupaniu jej sukcesy sie kończą). Polski rząd mógłby też wstrzymać finansowanie TV Biełsat z budżetu (byłby to dramat dla „carycy” owej instytucji, niejakiej A. Romaszewskiej, ale polski podatnik zaoszczędziłby wydatków).
Tak czy owak, w świat poszedł przekaz, że akurat Polska wcale nie przyjmuje nieproszonych gości z otwartymi ramionami. I niech tak zostanie.