Blisko 4 lata temu, 16 listopada 2014 roku, odbyły się w ostatnie wybory samorządowe w naszym kraju. Choć w swoim czasie wzbudziły one liczne kontrowersje, z oskarżeniami o bezecne fałszerstwa włącznie, to dziś, w trakcie  samorządowej kampanii wyborczej, nikt zdaje się o nich nie pamiętać.

A przecież swego czasu nie kto inny jak pozakonstytucyjny Naczelnik z Żoliborza wespół z towarzyszem Leszkiem Millerem uznawał, iż elekcja samorządowa A. D. 2014 została sfałszowana! Ach cóż to była za koalicja ponad podziałami. Z jednej strony obóz gardłujących za wolność waszą i naszą hiperpatriotów, z drugiej dawni członkowie PZPR i ich młodzi, gniewni następcy. Można przypuszczać, że jednym z motywów owej krótkotrwałej współpracy mogła być pozytywna ocena uległości wobec USA. Jak to wobec USA, przecież towarzysz Miller był w partii komunistycznej, służącej Moskalom? Otóż trzeba pamiętać, które ugrupowanie polityczne wysłało polskich żołnierzy do Afganistanu i Iraku oraz przymykało oczy na torturowanie przez Amerykanów talibów na terytorium Najjaśniejszej RP. Chyba nie była to żadna z partii postsolidarnościowych?

Ktoś mógłby powiedzieć: „szkoda, iż porozumienie Kaczyński-Miller nie wytrzymało próby czasu”. A może jednak nie? Sprawni i rzutcy frontmeni medialni Dobrej Zmiany mogliby jednak powiedzieć: „A cóż pan pleciesz! Jak to dobrze, że Pan Prezes wycofał się ze wspólnego frontu z Leszkiem Millerem. Przecież opozycja totalna zarzuca nam dziś totalistyczne, proputinowskie sympatie. Nam, patriotom krzykliwym! Ale Pan Prezes umknął zasadzce i porzucił narrację o sfałszowanych wyborach. W przeciwnym razie bito by dziś w PiS orężem współpracy z postkomunistami”.

Owa „narracja” została porzucona przez PiS na długie miesiące przed dojściem do władzy w 2015 roku i pojawieniem się propagandowych zarzutów o proputinowskie sympatie. Być może było tak, iż w swoim czasie pan prezes lub któryś z jego najbliższych współpracowników dostał ważną wiadomość przez telefon, email lub umyślnego z dobrą radą, aby siedzieć cicho i cierpliwie czekać, aż wylosują właściwy numerek w kolejce do władzy. Jak było naprawdę, nie wiemy. Faktem jest jednak, że w środowiskach Dobrej Zmiany przypominanie „zamieszania wyborczego” z listopada 2014 jest obecnie w złym guście. A przecież sprawa miała zostać wnikliwie zbadana, wyjaśniona do samego końca, zaprezentowana opinii publicznej, a winni mieli ponieść konsekwencje…

Pozostając przy wyborach samorządowych z 2014 roku, warto odnotować, że żadna z partii czy ruchów  antysystemowych nie kwapi się z przypominaniem Jaśnie Oświeconym Wyborcom o tym, co stało się blisko 4 lata temu. Być może uznali oni, iż zaszkodziłoby to ich pieczołowicie budowanym wizerunkom, rujnując wcale nie iluzoryczne szanse w wyborach samorządowych.

Obecnie zaś, obserwując wypowiedzi kandydatów Dobrej Zmiany w wyborach samorządowych i ich billboardy,  można wnioskować, że owo środowisko polityczne próbuje przekonać współobywateli, iż przyszedł czas na Dobrą Zmianę w samorządach. Tu znów ochoczo będzie można wrócić do wiekopomnych: „przez osiem ostatnich lat”.

Jednak czy samorządom potrzebna jest Dobra Zmiana? Zastanówmy się, na czym w istocie polega szumnie obudowywana propagandowo Dobra Zmiana? Moim zdaniem, na niczym innym jak stwarzaniu pozorów prowadzenia jakiejś nawet nie bardzo spójnej polityki. Bo żeby poczynania rządu zasłużyły na ochrzczenie ich mianem polityki, to musiałyby nosić znamiona planowania i konsekwencji. Czego nie można za bardzo powiedzieć o rządach Zjednoczonej Prawicy. Najbardziej charakterystycznym przykładem braku planowania i konsekwencji Dobrej Zmiany w br. była kwestia nowelizacji ustawy o IPN.

Najpierw, z początkiem roku, PiS radośnie przepchnął nieprzygotowaną nowelę przez parlament i biurko prezydenta, nie zdając sobie sprawy, jakie wywoła to skutki. Jego medialni frontmeni tryumfalnie nazywali to wstawaniem z kolan, zaznaczając jednocześnie, że Dobra Zmiana nigdy nie wycofa się z tej nowelizacji. Tymczasem nie minęło kilka miesięcy, a podwinęła ona ogonki i odszczekała w równie ekspresowym tempie „najbardziej kontrowersyjne zmiany”, radośnie ogłaszając kolejne wiekopomne zwycięstwo Polski na arenie międzynarodowej.

Podobnie rzecz ma się w kwestii imigracji. Dobra Zmiana krytykowała PO za chęć bezrefleksyjnego przyjmowania tzw. uchodźców na garnuszek polskiego podatnika. Jednak sama ochoczo rozpościera chuderlawe ramiączka przed ponad milionową imigracją z Ukrainy, która implikuje ogromny potencjał destabilizacyjny w Polsce, co zapewne już wykorzystują nasi najserdeczniejsi sojusznicy. Do tego dochodzą zapowiedzi otwarcia naszego rynku pracy na pracowników z Azji Południowo-Wschodniej.

Udawaniem prowadzenia polityki nazwałbym też wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę. Na początku swych rządów Dobra Zmiana deklarowała, że przykręci śrubę zagranicznym korporacjom, uniemożliwiając im wyprowadzanie zysków z Polski. Do tej pory nie udało się tego osiągnąć. Dokręcono natomiast śrubę ucisku kontroli finansowej polskiemu podatnikowi.

Jednak, aby pokazać obywatelom, że rząd coś dla nich robi, zrealizowano postulat związkowców, wprowadzając zakaz handlu w niedzielę. Skorzystała na tym tylko pewna grupa społeczna, w której związkowcy dopatrują możliwości poszerzenia swojej bazy społecznej, pozwalającej im na zwiększenie i tak niemałych wpływów. Dobra Zmiana obudowała propagandowo ów krok jako wyzwolenie Polaków z niewoli sklepów wielko powierzchniowych, dzięki któremu mieli oni odzyskać niedziele dla siebie i swoich rodzin. To taka sprytna sztuczka, pomijająca fakt, iż liczba godzin na etacie nie uległa zmianie. Transferuje się jedynie czas pracy z niedzieli na inne dni tygodnia.

Co bardziej uduchowieni obrońcy Dobrej Zmiany podnoszą kwestię tego, iż, dzięki zakazowi handlu w niedzielę, Polacy będą chętniej chodzili do kościołów. Zaprawdę takie myślenie jest daleko idącym rozmijaniem się z rzeczywistością. Wolną niedzielę od niedzieli w kościele dzieli bardzo wiele. Gdyby jednak chcieć potraktować taki argument serio, trzeba by zauważyć, iż bardzo nieudolnie wykorzystuje się tu instrumenty inżynierii społecznej. Ustawodawca bowiem nie przewidział żadnych sankcji karnych za brak podziękowania Panu Bogu za dobrodziejstwo wolnej niedzieli. Rozpatrując to zagadnienie, trzeba też zauważyć, iż katolicka Dobra Zmiana oddaje tym sposobem niedźwiedzią przysługę Kościołowi Katolickiemu, przerzucając na niego część niezadowolenia społecznego z wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę.

Powróćmy jednak do samorządów. Jeśli ominą nas turbulencje w rodzaju tych spod znaku Sowy i Przyjaciół, to prawdopodobnie będziemy mieli kilku zwycięzców wyborów samorządowych. Zjednoczona Prawica wygra, ale nie będzie zarządzać samorządami, gdyż większość uzyskają koalicje obywatelskie wsparte przez PSL i inne mniejsze partie. Poza zasięgiem Dobrej Zmiany wydają się być duże miasta. Antysystemowcy nie osiągną raczej rewelacyjnych wyników. Raz że startują jak zawsze osobo, dwa – wybory samorządowe są dla nich wyjątkowo trudne.

Niezależnie od wyników jesiennej elekcji jej rezultatem będzie dalsze zadłużanie Polski samorządowej. Nawet gdyby Dobrej Zmianie udało się uzyskać samodzielną większość w znacznej części województw i powiatów oraz wziąć szturmem duże miasta, to i tak samorządy nadal będą kontynuowały krótkowzroczną politykę jechania na kredyt do następnych wyborów. Bo w końcu jedynym, co tak naprawdę wychodzi rządom po tzw. transformacji ustrojowej, jest opieranie swoich obietnic na powiększaniu długu publicznego, łączące się ogromną wiarą, że jak to wszystko runie, to już nie za naszej kadencji. Byle się najeść, napić i zrobić zapasy na długą, mroźną i mroczną zimę, która w końcu nadejdzie.