7 października 2024

Wybory bez dylematów

-

Wajchowi jak zwykle prawidłowo przygotowali Jaśnie Oświeconemu „Suwerenowi” alternatywę na wyborczą orgię. Wybory zostaną wygrane o ile w drugiej turze staniemy przed wyborem – toporny socjalizm sanacyjny Dudy albo „postępowa” wersja socjalizmu Trzaskowskiego. Z kolei siły w III RP niekoncesjonowane, tym razem wreszcie zjednoczone, wystawiły wspólnego kandydata. Dla człowieka szeroko rozumianej prawicy wybór jest zatem oczywisty.

Pan Duda, Pan Duda, przekupić ich się uda?  

Po kilku perturbacjach, od pierwszej tury wyborów prezydenckich dzieli nas już tylko tydzień. Kandydat zjednoczonej prawicy Krzysztof Bosak walczy o przeskoczenie Szymona Hołowni i Rafała Trzaskowskiego. Hołownia może już w zasadzie szykować się do powrotu na ławkę rezerwowych i zająć się uzasadnieniem swoim wyborcom przekazania poparcia Trzaskowskiemu. Okazało się, że celebryta nie będzie już potrzebny, bo ostatecznie POPiS zamierza rozegrać finał wyścigu o prezydenturę między sobą. Żeby dodać tej rywalizacji nieco ideowego autentyzmu, pijarowcy POPiS znaleźli nawet temat, w którym obie strony się różnią. Rozpętując awanturę o LGBT na potrzeby kampanii wyborczej, musieli zafundować wajchowym niezły ubaw. Do śmiechu na pewno nie jest natomiast Naczelnikowi Państwa i partyjnej wierchuszce. Jeszcze niedawno wydawało się, że spełnią się słowa bijącej rekordy żenady piosenki „Pan Duda, Pan Duda i wszystko znów się uda”, tymczasem zwycięstwo kandydata PiS w drugiej turze staje się coraz bardziej wątpliwe. Wprawdzie pranie mózgów w telewizji rządowej (znam żywe przykłady, że momentami jednak przeciw skuteczne), bezgraniczna demagogia, komunikaty i narracje rodem z Orwella robią swoją robotę, ale wyznawcy wyznawcami, kult kultem, a poczucie rzeczywistości też czasami dochodzi do głosu i wtedy sytuacja staje się poważna. Robiąc z Polaków durniów, których kupuje się za ich własną kasę, selekcjonując na lepszych i gorszych – tych, którym warto oddać część wyjętych z kieszeni pieniędzy, i tych, którzy na zwrot nie zasługują, interesując się jedynie elektoratem socjalnym i swoimi fanatykami, obóz rządzący zraził do siebie gigantyczną część społeczeństwa. Szczególnie ciężko politycy PiS zapracowali na to, by odepchnąć od siebie elektorat narodowo-wolnościowy. A tak się składa, że jeśli w drugiej turze kandydat PiS będzie rywalizował z kandydatem KO, to będzie potrzebował do wygranej wyborców Krzysztofa Bosaka. Nastawiona na ten cel machina propagandowa już ruszyła. Przed medialnymi hunwejbinami władzy nie lada gimnastyka.

„Pobożny czy bezbożny, ostry albo mglisty – wybierz ulubioną wersję socjalisty”

Zasadniczo, z punktu widzenia zarządców i beneficjentów folwarcznego systemu III RP, prezydentem ma być mniej lub bardziej zaufany swojak z POPiS. Lepiej z PO, bo na obecnym etapie dominują trendy „postępowe”, ale od biedy ujdzie i taki, który prezentując postawę patriotyczną i pobożną, obstawia umowne „konserwatywne” pozycje. Ważne, że ideowy socjalista, podatkowy maniak, gwarantujący wraz z rządem trwanie gospodarki rabunkowej. Oba środowiska pod zmieniającymi się szyldami i zmieniając się nawzajem przy korycie centralnym, rozmaitych korytkach regionalnych i spółkach Skarbu Państwa, łupią Polaków z ciężko zarobionych pieniędzy od 89 roku, a jako POPiS od 2005. W tym zakresie obowiązuje trwałe porozumienie ponad podziałami. Nie ma też pomiędzy nimi żadnych zasadniczych różnic w podejściu do konstytucyjnego ustroju państwa. Oczywiście są nieco inne kierunki polityki, choćby zagranicznej, energetycznej, środowiskowej czy ulubionej – rozdawniczej, ale wszystko w ramach zachowania pryncypiów demokratycznych, a co za tym idzie – socjalistycznych. A rządy nieszczęsnej socjaldemokracji zawsze skutkują przede wszystkim dewastacją gospodarki, czego bantustan doświadcza coraz boleśniej. Zarówno Duda, jak i Trzaskowski są kolektywistami. Obaj wpisują się w nurt polityczny dążący do uregulowania możliwie licznych aspektów ludzkiej egzystencji. Przykładowo w kwestiach ciągłego poszerzania machiny biurokratycznej, masowej produkcji komplikujących życie przepisów prawnych, podnoszenia podatków, zadłużania i uzależniania państwa od zagranicznego kapitału, czy generowania inflacji, są bardzo konsekwentni i zgodni. Na narastające problemy państwa mają zawsze jedną odpowiedź – jeszcze wyższe podatki, jeszcze więcej regulacji, urzędniczych interwencji i socjalu. Obie strony POPiS-u postrzegają bowiem państwo jako wielkie żerowisko, a autentyczna walka między nimi toczy się głównie o większy w nim udział. O stanowiska, synekury, granty, możliwości „kręcenia lodów” – dlatego koledzy z byłej Unii Wolności i innych postsolidarnościowych partii sprawiają przed kamerami wrażenie autentycznych wrogów.

„By rzecz zrobić oczywistą, stawić czoła socjalistom”

Z kolei skonsolidowaną pod sztandarem Konfederacji prawicę łączy zupełnie inna idea. Konfederaci nie zamierzają walczyć z pozostałymi partiami o władzę nad obecnym systemem. Nie tylko chcą wyrzucić na śmietnik historii zdobycze miejscowego socjalizmu, co jest z punktu kadr POPiS-u wręcz obrazoburcze, ale chcą przywrócić wolność gospodarowania własnym majątkiem. Proponują model ustrojowy, w którym, podatki są proste i niskie, ludzie nie są grabieni z owoców własnej pracy i sami decydują co zrobić ze swoimi pieniędzmi. Stan rzeczy dla POPiS-owskich cudotwórców kompletnie abstrakcyjny. Zaraz po wygraniu prawyborów Krzysztof Bosak złożył podstawową deklarację, że jako Prezydent RP nigdy nie podpisze ustaw podnoszących podatki. W pierwszym zaś filarze swojej kampanii zawarł „wolność gospodarczą, swobody obywatelskie, i walkę z socjalizmem”. To te wyróżniki programowe Konfederacji – plus świadomość, że naprawdę chce to zrobić – które czynią ją w oczach POPiS-u zdecydowanie najbardziej niepożądaną formacją, jaka wdarła się kiedykolwiek na postpeerelowską scenę polityczną. Wszystkie cztery partie okrągłostołowe – również ludowcy i czerwono-tęczowa koalicja, są do niej dalece wrogo nastawione. Teraz jednak Prawo i Sprawiedliwość będzie musiało na czas końcówki tej okrojonej kampanii zmienić przekaz. Opłacana z pieniędzy podatników telewizja partyjna i czerpiące z tej kasy służalcze wobec władzy media, zmodyfikują swoim widzom komunikaty o Bosaku i Konfederacji. Nagle okaże się, że ci straszni ludzie to niekonieczne „ruska agentura”, tylko patrioci, którzy może troszkę pobłądzili, ale teraz gremialnie odrzucą demonicznego Trzaskowskiego, poprą kandydata najsłuszniejszego ze słusznych i wszystko będzie spoko. Wyjaśnienie takiej operacji propagandowej nie sprawi większych kłopotów, co do tej nieszczęsnej części elektoratu PiS, która przyzwyczajona do orwellowskiego dwójmyślenia, stara się wypierać ze świadomości wszystkie elementy rzeczywistości sprzeczne z bieżącą linią partii. Znacznie trudniej będzie jednak przekonać świadomy elektorat Konfederacji, żeby zagłosował w drugiej turze na Andrzeja Dudę, który nie dotrzymał w swojej kadencji żadnej przedwyborczej obietnicy zgodnej z oczekiwaniami konserwatywnego, wolnościowego i narodowego elektoratu.

To w końcu „ruska” czy „tęczowa” ta onuca?

Jacek Wilk został przez towarzyszy pisowskich pryncypialnie schłostany, bo ośmielił się przyznać, że „gdyby Krzysztof Bosak nie dostał się do drugiej tury, trzeba będzie zagryźć zęby, przekreślić obecnego prezydenta i zagłosować na Rafała Trzaskowskiego”. Nic nie pomogło podkreślenie, że jest to wyłącznie jego osobista opinia, a nie stanowisko Konfederacji. Zastępy funkcjonariuszy medialnych i wytresowane przez nich twitterowe mięso armatnie rzuciło się na Wilka z rykiem i przechrzciło go z „ruskiej onucy” na „tęczowego lewaka”. Przy okazji, po raz kolejny wyszła ta ich obrzydliwa, charakterystyczna dla socjalistów pobożnych mentalność, według której wszyscy dobrzy Polacy powinni się poświęcać dla Jarosława Kaczyńskiego. Wypowiedź Wilka stała się nawet jednym z powodów debiutanckiej wizyty Bosaka – kandydata­ w programie”Gość Wiadomości”, gdzie przepytująca go wyraźnie zirytowana pani Holecka pół rozmowy poświęciła ujawnionej myślozbrodnii kolegi, choć chyba każdy, nawet najbardziej toporny propagandysta władzy od początku dobrze wiedział, że nie ma możliwości, żeby Konfederacja rekomendowała swoim wyborcom poparcie w drugiej turze Trzaskowskiego. A co z Dudą?

https://www.facebook.com/lukromanczuk/videos/264230371333785/

Świat nie kręci się wokół Dudy, ani nawet wokół Kaczyńskiego  

Wiadomo, grupa Jaśnie Oświeconych „Suwerenów”, którą rząd uzależnił od świadczeń socjalnych, podobnie jak cały aparat prasowy jedynie słusznej partii, nie wyobraża sobie, żeby, ci gorsi, ci z niesłusznej, ale jednak prawicowej partii, mogli nie poprzeć Dudy, kiedy już odpadnie ich kandydat. Funkcjonując na potrzeby rozniecania emocji Jaśnie Oświeconego w ramach permanentnej wojny plemiennej, sekta PiS stawia każde wybory w konwencji walki „Dobra” ze „Złem”, w której każdy, kto nie podziela wizji Jarosława Kaczyńskiego z automatu jest wrogiem i „zdrajcą Polski”. Ale nie wiedzieć czemu, również wielu sympatyków obozu rządzącego, którym nie wystarczy umożliwić inkasowania 500 zł z kieszeni sąsiada żeby zyskać ich głos, wciąż pozostaje w przeświadczeniu, że wyborcy Konfederacji mają jakąś moralną powinność głosować w drugiej turze na Dudę. Jeżeli założymy, że koncepcja „mniejszego zła” musi znaleźć każdorazowo zastosowanie, zapewne mają rację. Dalsza prezydentura Dudy byłaby „mniejszym złem” niż objęcie urzędu przez Trzaskowskiego. Kandydat KO umiejętnie kreuje się w tej kampanii na centrystę. Nie tylko nie przejawia rewolucyjnego zapału, ale niemal odcina się od tęczyzmu-genderyzmu. Rację ma jednak redaktor naczelny „Do Rzeczy” Paweł Lisicki, który celnie i krótko nazwał sprawę po imieniu, mówiąc, że Trzaskowski stanowi forpocztę ruchu LGBT, a szerzej rewolucji. W istocie siły „postępu” niecierpliwie czekają, aż ktoś zacznie tu robić „nowoczesne” porządki i pozwoli lewicowym aktywistom podciągnąć cały ten „ciemnogród” pod unijne wzorce. I będzie tak jak na zachodzie, gdzie do wyboru jest lewica albo skrajna lewica, gdzie panuje tolerancja represywna Marcusego, oznaczająca ustępowanie lewicy zawsze, na każdym polu, a tolerancja dla prawicy to „faszyzm”, „rasizm” i „nazizm”, więc miejsca być dla jej nie może. W Polsce aż tak ustawić się nie da. Nie przyjmują tego do wiadomości marksistowska lewica na odcinku polskim, ale sztabowcy Trzaskowskiego dobrze o tym wiedzą. Duda natomiast w zakresie spraw światopoglądowych pozostaje na pozycjach centrowych. Z gospodarczego zaś punktu widzenia obaj gwarantują rozrost socjalizmu, a różnice między nimi sprowadzają się w zasadzie do kierunków rozdawania cudzych pieniędzy. Między innymi dlatego, uważam, porównanie do wyboru między „dżumą” a „cholerą” jednak jest adekwatne, a wyborcy prawicy nie mają żadnej moralnej powinności głosowania na Dudę. Istotę rzeczy trafnie wyraził Wojciech Cejrowski. „Zdarzało mi się oddawać głos na mniejsze zło, lub po to, by nie wygrali ci drudzy i wtedy zawsze ostatecznie żałowałem. Jeżeli masz głosować na mniejsze zło, to już chyba lepiej zostać w domu. Bo głos na mniejsze zło, jest wciąż głosem oddanym na zło, a tego nie powinno się robić nigdy” – napisał.

Kogo rekomendowałby Naczelnik? Bosaka czy Trzaskowskiego?

Ciekawy eksperyment myślowy zaproponował na łamach „Najwyższego Czasu” prof. Adam Wielomski. Otóż postawił wstydliwe dla pisowców pytanie, kogo poparłby Jarosław Kaczyński, gdyby w II turze znaleźliby się Bosak i Trzaskowski? W opinii prof. Wielomskiego z trzech powodów Naczelnik wybrałby obecnego prezydenta Warszawy. Po pierwsze z powodu swojego zamiłowania do sanacji i obrzydzenia do tradycji endeckiej; po drugie ze względu na strategię trzymania monopolu PiS na „prawicowość”; po trzecie właśnie na wspólny solidarnościowy korzeń POPiS-u. „Mogą się bić, sprzeczać, kłócić i podstawiać sobie wzajemnie nogi – ale nikt nikogo nie ruszy” – przypomina Adam Wielomski.

Nie ma dylematu

Wszystkie ruchy wokół posłów, a teraz elektoratu Konfederacji obrazują, że sympatycy, wyznawcy i funkcjonariusze medialni PiS wciąż nie do końca uzmysłowili sobie z czym mają do czynienia. Że Konfederacja nie jest jak by sobie tego życzyli efemerydą, którą prędzej czy później uda się rozebrać. Że to projekt na lata i szczytem ambicji jego autorów nie jest dać sprowadzić się do roli pisowskiej przystawki. (Przy okazji zadać sobie retoryczne pytanie, czy ta koalicja z ziobrystami i gowinowcami, a nawet sam PiS zachowa jedność, gdy na polityczną emeryturę uda się Naczelnik). Konfederacja to ideowe środowisko połączone ciężką, wieloletnią pracą poza „głównym nurtem”, które wciąż się powiększa i w przyszłości prawdopodobnie będzie walczyć o władzę. To twarda, zdecydowana, autentyczna i merytoryczna drużyna. Nie grupa sezonowców pokroju wiceministra Andruszkiewicza, których można kupić synekurami. „Andruszkiewicz dla nas wszystkich – ludzi, którzy mają jakiekolwiek idee w sercu – jest symbolem najniższej kategorii prymitywnego karierowicza, który sprzedał wszystko i wszystkich tylko za to, żeby mieć odpowiednie stanowisko i drobny dodatek do pensji” – podkreślił Artur Dziambor.

Co w sytuacji, jeśli reprezentant konserwatystów, wolnościowców i narodowców nie znajdzie się w drugiej turze? Czy przed Konfederacją stanie jakiś dylemat? Absolutnie nie. Było i jest zupełnie oczywiste, że Konfederacja nie będzie rekomendować poparcia żadnego kandydata. Sam Bosak przypomniał o tym w wywiadzie dla Radia Zet. „Konfederacja nie będzie wspierać żadnego lidera politycznego spoza swojego środowiska. Walczymy o to, żebym ja wszedł do drugiej tury i dał Polakom prawdziwą alternatywę od tej toksycznej symbiozy PiS-u i PO. Jeśli to się nie uda, pozostawimy decyzję, jak głosować w II turze, naszym wyborcom” – zadeklarował.

Odpukać, ale jeśli do tak niefortunnej alternatywy dojdzie, obstawiam, że zdecydowana większość prawicowego elektoratu nie pójdzie do urn. Być może członkowie i sympatycy Ruchu Narodowego zagłosują w pewnej części na Dudę. Jeśli chodzi o skrzydło wolnościowe, raczej sobie tego nie wyobrażam. Trzaskowski teoretycznie powinien dostać jeszcze mniej głosów.

Prezydentura żadnego z tych panów nie leży w interesie Polski – to jedno. Inna sprawa, że konszachty zmierzające do udzielenia poparcia któremukolwiek z nich, nie leżałyby w interesie Konfederacji, w oczywisty sposób pozbawiając ją wiarygodności wśród swojego stałego, bardzo świadomego elektoratu. Z góry więc było wiadomo, że oczekiwania rozmaitych środowisk podłączonych pod pisowską władzę, żeby Konfederacja wtopiła się w system w taki sposób, żeby wspomóc PiS, spalą na panewce. Polskę ma czekać udana kontrrewolucja, odnowa i powrót do normalności – będzie to szalenie trudne, ale do tego Konfederacja dąży. Niezgoda i rywalizacja Konfederacji z POPiS-em będzie tym silniejsza, im mocniej będzie poszerzała się jej baza wyborcza. Konfederacja siłą rzeczy musi konfrontować się z całym POPiS-em, aż zdoła przekonać do siebie tylu Polaków, żeby go przełamać.

Grzegorz Grzymowicz
Grzegorz Grzymowicz
Wolnościowiec, antysocjalista. Nie lubi cenzury, polit-poprawności, radykalizmów i plemienności.