Wskutek słabości kampanii prezydenckiej kandydatki PO Władysław Kosiniak-Kamysz niespodziewanie walczył z Szymonem Hołownią i Krzysztofem Bosakiem o drugą pozycję w sondażach. Przy sprzyjających okolicznościach kandydat ludowców mógłby nawet wejść do drugiej tury i zmierzyć się z faworytem –  urzędującym prezydentem. Jego sytuacja uległa pogorszeniu, gdy kierownictwo Platformy zdecydowało o podmiance Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego. Kandydat Koalicji Polskiej nadal liczy na wejście do drugiej tury, która z pewnością nabierze charakteru plebiscytu za lub przeciw Dobrej Zmianie.

PSL, którego liderem jest Władysław Kosiniak-Kamysz, lubi się chwalić swoim długim trwaniem, odwołując się do tradycji ruchu ludowego z okresu międzywojennego i sprzed I wojny światowej. Nie są to może nawiązania ścisłe, ale dużo mówiące. Przyjrzyjmy się trochę owym tradycjom. Ruch ludowy od samego początku formował się jako ugrupowanie, czy raczej ugrupowania o charakterze czysto klasowym. Skupiał się na realizacji interesów włościaństwa, a nie całego narodu czy państwa polskiego.

Hipolit Korwin-Milewski, polski konserwatysta żyjący na przełomie XIX i XX wieku, uważał, że chłopi mają wiele zalet w życiu prywatnym na terenie sobie znanym. Chętnie współpracują z sąsiadami i niosą im pomoc w razie potrzeby. Jednak horyzonty włościan nie wykraczają poza teren wsi czy parafii. Nie mają zatem kwalifikacji upoważniających do współdecydowania o losach państwa. Myśli chłopów ogniskowały się wokół jednego zagadnienia – ziemi, decydującej o materialnym powodzeniu. Stąd też bardzo przemawiała do nich wizja powiększenia gruntów kosztem dworów.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej polscy chłopi stanęli po stronie odrodzonego państwa polskiego, jakby szóstym zmysłem wyczuwając, że bolszewicy nie przyniosą im pomnożenia gruntów. W II RP partiom ludowym przyświecał jeden cel – parcelacja ziemi. Wszystko inne schodziło na dalszy plan. Ludowców nie interesowało, że parcelacja wielkich i dobrze uprzemysłowionych majątków szkodziła interesom państwa, przyczyniając się do obniżania wydajności rolnictwa. Ludowcami, jak żadnym innym stronnictwem, kierował ciasny egoizm klasowy.

Dało to o sobie znać pod koniec II wojny światowej, gdy były premier Stanisław Mikołajczyk, wbrew stanowisku stronnictw emigracyjnych, postanowił, idąc za radą naszego przyjaciela Churchilla, ułożyć się z komunistami w Polsce. Liczył na pozyskanie wpływów w kraju. Nie osiągnął jednak swoich celów. W końcu, chcąc ratować życie, musiał uciekać. Pomógł jednak uwierzytelnić przed narodem powojenne przemiany polityczne. Komuniści, wykorzystując innych działaczy PSL, przechwycili zielony szyld, który służył ich stronnictwu sprzymierzonemu przez cały okres PRL.

ZSL, zachowując przejęty szyld, suchą stopą przeszło przez burzliwy okres transformacji ustrojowej, zostając jednym z filarów systemu politycznego III RP. Przez 25 lat zmieniały się twarze, ale credo stronnictwa chłopskiego pozostało niezmienione – nasze jest najważniejsze. Egoizm klasowy zastąpił egoizm środowiskowy. Pomimo spadku poparciu w stosunku do lat dziewięćdziesiątych i początku XXI wieku partia zachowała znaczne wpływy w samorządach i powiązanych z nimi urzędach oraz instytucjach. Utrzymywanie reprezentacji parlamentarnej pozwalało konserwować i przekazywać z pokolenia na pokolenie polityczne wpływy.

Czasami przydarzało się wejście do rządu, wzmacniające władzę i pozwalające na ubicie kilku dodatkowych interesów. Nie bez powodu do PSLu przylgnęła etykietka partii obrotowej, zdolnej do koalicji z każdym, oczywiście dla dobra interesów wsi. W pewnym momencie zagrożeniem dla ludowców była Samoobrona Andrzeja Leppera. Ten czas minął. Jednak utracony elektorat przejął PiS, który coraz bardziej wypycha ludowców ze wsi i miasteczek.

PSL musiało jakoś podejść do tego problemu. Zdecydowało się na odważny krok, czyli ucieczkę do przodu w postaci zawarcia Koalicji Polskiej z ruchem Kukiza, której celem jest walka o polityczne centrum. Mając w pamięci negatywne wypowiedzi Pawła Kukiza nt. PSL, można zarzucać mu hipokryzję. Jednak trzeba pamiętać, że program Kukiz’15 od początku był enigmatyczny. Ograniczał się do wprowadzenia nad Wisłą jednomandatowych okręgów wyborczych, mających zniszczyć partiokrację i przynieść Polsce sukces, jak rzekomo miało to miejsce w Wielkiej Brytanii.

Wbrew temu co mówił znany muzyk, to nie JOWy przesądziły o sukcesie Zjednoczonego Królestwa. Obecnie znajduje się ono w fazie postimperialnej, będąc mocno uzależnione od Stanów Zjednoczonych. Imperialny hymn „Rule Britannia” wypada dziś blado. Wielka Brytania, budując swoje imperium i będąc w okresie największej dominacji, nie była parlamentarną demokracją, gdzie każdy poddany JKM mógł poprzez JOWy wpływać na losy państwa, a oligarchią. Co więcej postępującą w Zjednoczonym Królestwie demokratyzację można uznać za jedną z przyczyn utraty imperium.

Celem Koalicji Polskiej jest zdobycie elektoratu centrum, o który walczy z PiSem i PO. W czasie rewolucji we Francji na prawicy Stanów Generalnych siedzieli zwolennicy króla, na lewicy jego przeciwnicy, a po środku było tzw. bagno. To oczywiście skrajne uproszczenie. Charakteryzuje jednak w pewnym stopniu umysłowość centrum. Polityka jest nieustannym sporem. Walką toczoną o wartości, cele, metody, itd. Nie ma w niej chwili spokoju. Jednak wyborcy centrum marzą o przerwie, zawieszeniu broni, czy może wyciszeniu konfliktu tak, aby nie docierały do ich uszy echa sporów rozgrywających się ponad ich głowami. Centrowcy przede wszystkim chcą spokoju.

Ów spokój pragnie im zaoferować Władysław Kosiniak-Kamysz. Pozuje zatem na rozsądnego i umiarkowanego męża stanu, który nie miesza się do walki PiSu i PO. Stojąc z boku, demonstruje dezaprobatę dla stosowanych metod oraz stara się wykazać charyzmą i zatryumfować spokojem nad obiema stronami sporu. Podrzuca umiarkowane rozwiązania, tonujące emocje i prowadzące do polubownych, kompromisowych rozwiązań. Pozuje na przyzwoitego człowieka, dobrego męża i ojca, a do tego jest lekarzem. Aby podnieść swoje notowania, odcina się od korzeni – ruchu ludowego. Na jego plakatach nie ma zielonych akcentów.

Słaba kampania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej pozwoliła kandydatowi ludowców rozwinąć skrzydła. Wszedł tam, gdzie do tej pory siedziała PO. Oczywiście podmianka kandydatów Platformy krótkoterminowo mu zaszkodzi. Rafał Trzaskowski szybko zbierze przynajmniej część rozbitego elektoratu partii. Jeśli jednak zacznie eksploatować tematykę światopoglądową, co już widać, Kosiniak-Kamysz może odrobić straty. Tegoroczna kampania obfituje w wiele niecodziennych zdarzeń, dlatego trudno przewidzieć, czy kandydat ludowców ma szansę na drugą turę.

Trzeba pamiętać, że Władysław Kosiniak-Kamysz został wysunięty na lidera PSL nie bez powodu. Kierownictwo partii powierzyło mu zadanie, któremu nie mogli podołać zasłużeni działacze, tacy jak Waldemar Pawlak, Marek Sawicki czy Jarosław Kalinowski, a więc zmianę jej wizerunku. Kosiniak-Kamysz miał sprawić, by zielona koniczynka nie kojarzyła się szerokim masom społeczeństwa ze wsią i obciachem, a przy tym pozwolić partii na utrzymanie wpływów w terenie i parlamencie. Chodziło o działanie w myśl zasady: “wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu”.

Dotychczas lider PSL dobrze wywiązuje się z postawionego przed nim celu. Osiągnięcie przez niego ośmiu procent w wyborach prezydenckich trzeba będzie uznać za względny sukces ludowców. Druga tura byłaby największym osiągnięciem partii w III RP. Zwycięstwo w walce o pałac prezydencki upoważniałoby działaczy PSL do zacytowania słynnej frazy z końcówki „Piłkarskiego pokera” Janusza Zaorskiego: „Laguna to my możemy teraz wszystko”.