Andrzej Duda już jakiś czas temu deklarował chęć przeprowadzenia przez parlament inicjatywy referendum dotyczącego zmian w konstytucji. Wczoraj na posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju prezydent przedstawił propozycję pytań, na które mieliby odpowiedzieć Polacy.
Nie od dziś wiadomo, że pozycja polityczna obecnej głowy państwa jest względnie słaba. Andrzej Duda został wyciągnięty z trzeciego szeregu polityków PiS-u przez prezesa Kaczyńskiego i rzucony na głęboką wodę, zostając kandydatem tegoż ugrupowania w elekcji prezydenckiej z 2015 roku. Ów polityk bez wsparcia swojej macierzystej partii nie miałby szans na odniesienie wyborczego zwycięstwa. Zdając sobie z tego sprawę, żoliborscy socjaliści wystawili młodego i zdolnego kandydata, licząc na jego wdzięczność i bezwzględną wierność. Jednak Andrzej Duda nie spełnił owych oczekiwań i zerwał się z politycznej smyczy.
Pozakonstytucyjny naczelnik państwa raczej nie zapomniał i nie przebaczył prezydentowi wybicia się na niezależność. Zdrada Andrzeja Dudy musiała być dla Jarosława Kaczyńskiego tym boleśniejsza, że przyszła głowa państwa zbierała polityczne szlify w kancelarii prezydenckiej jego tragicznie zmarłego brata. Dlatego też rację mogą mieć ci, którzy przypuszczają, iż odpowiedzią PiS-u na „samowolę” prezydenta będzie cofnięcie partyjnej homologacji i wystawienie wycofanej zawczasu do strategicznej rezerwy Beaty Szydło. Sytuacja obecnej głowy państwa stałaby się wtedy nienajlepsza. Wnet okazałoby się, że posągowe umiarkowanie Andrzeja Dudy i wysokie słupki w sondażach zaufania nie przekładają się na realne poparcie w wyborach. Karni zwolennicy „dobrej zmiany” opuściliby go bardzo szybko. Prezydent nie mógłby wówczas liczyć na pomoc swoich nowych przyjaciół ze środowiska byłego wywiadu wojskowego PRL, którzy co prawda mogą z nim zawierać taktyczne porozumienia, jednak na namiestnikowskim stolcu woleliby widzieć kogoś podobnego do Bronisława Komorowskiego. Nie inaczej byłoby z opozycją totalną. Jej przedstawiciele przy każdej okazji zarzucają urzędującej głowie państwa łamanie konstytucji.
Właśnie w kontekście trudnej sytuacji politycznej prezydenta należy rozpatrywać inicjatywę referendum konstytucyjnego. Andrzej Duda chce wzmocnić swoją pozycję. Pokazać wyborcom, że jest umiarkowany i gotowy na owocne rozmowy ze stroną społeczną oraz chce gwarantować zdobycze socjalne „dobrej zmiany”. Demonstruje przy tym naszym strategicznym sojusznikom swoją konstruktywną postawę wobec „wyzwań dziejowych”, przed którymi stoją Europa i reszta świata. Wszystko to ładnie i pięknie, tylko że bez poparcia PiS-u owo referendum się nie odbędzie. Możliwe jednak, iż dojdzie do porozumienia na linii Pałac Prezydencki – Nowogrodzka w kwestii inicjatywy głowy państwa. Przejdźmy do zaproponowanych pytań konstytucyjnych.
https://www.facebook.com/publicystyczny/posts/1883765965249468
13 jest nieśmiałą próbą poszerzenia kompetencji prezydenckich, która w obecnych warunkach będzie skazana na porażkę. 14 należy chyba interpretować w kategoriach podlizywania się administracji lokalnej. Wszyscy dobrze wiemy, że trójstopniowy samorząd terytorialny jest nazbyt rozbudowany i niewydajny. Jego najważniejszą zaletę, z punktu widzenia elit politycznych III RP, stanowi możliwość szerokiego upchnięcia politycznego zaplecza na grzędach lokalnych kurników. 2 i 3 punkty można by uznać za proobywatelskie mające zademonstrować otwartość prezydenta na rozmaite inicjatywy Polek i Polaków.
Pytania 5, 6, 12 i 14 dotyczą polityki społecznej. Ich poddanie pod głosowanie miałoby na celu wzmocnienie pozycji prezydenta i obozu rządowego w oparciu o legendę o doniosłych zdobyczach socjalnych epoki „dobrej zmiany”, dzięki którym Polki i Polacy zaczęli wreszcie godnie żyć i nie muszą już wyjeżdżać za granicę w poszukiwaniu lepszej pracy. Pytanie 6 i dość mętne 12 stanowią też ukłon w stronę życzeń związków zawodowych. Również 11 trzeba by zakwalifikować do kategorii socjalnej, a nie konserwatywnej. Bowiem zgodnie z logiką „dobrej zmiany” za wzmocnienie pozycji rodziny należałoby uznać wprowadzenie kolejnych programów socjalnych w rodzaju „wyprawka szkolna+” i zwiększenie kontroli państwa nad rodziną, a nie poszerzenie praw rodzicielskich poprzez, np. zwiększenie wpływu rodziców na to, czego ich dzieci będą się uczyć w szkole, czy na co będą szczepione. Natomiast ukłon w stronę konserwatywnego i katolickiego wyborcy stanowi pytanie 4. Mając przed oczami dotychczasową politykę obozu rządzącego w kwestiach światopoglądowych, nie można wykluczyć, że wprowadzenie przez „dobrą zmianę” do konstytucji RP ustępu o chrześcijańskim dziedzictwie Polski i Europy nie będzie jedynie zagraniem propagandowym pozbawionym znaczenia.
Propozycje numer 7, 8 i 9 dotyczą polityki zagranicznej i bezpieczeństwa państwa. 7 i 9 mogą budzić skojarzenia z wprowadzonym w 1976 roku do konstytucji PRL zapisem o współpracy Polski z ZSRS. Możliwe, iż Andrzej Duda zdecydował się na firmowanie owych propozycji, zdając sobie sprawę z tego, że o zwycięstwie PiS-u i jego samego w wyborach z roku 2015 zadecydowała tzw. afera taśmowa. Chyba nikt poważny nie sądzi, iż pan Falenta i trzech kelnerów byłoby w stanie samodzielnie obalić rząd „Słońca Peru”. Z taką ekipą to nawet gabinet ludowo-demokratyczny, któremu przewodniczył Donald Tusk, dałby sobie radę. Jednak ówczesny premier wolał skorzystać z niemieckiej gościnności w Brukseli, niż bronić pozycji i dorobku swojej ośmiolatki. Czyżby podejrzewał on, że za podsłuchami stoi ktoś możniejszy od jego protektorki, np. nasz najważniejszy sojusznik, któremu robimy łaskę? Złośliwi malkontenci mogliby powiedzieć, iż obecny prezydent chciałby wejść w buty „Słońca Peru”, demonstrując naszym strategicznym partnerom, że jeśli trzeba, to potrafi być pożyteczny. Trzeba tylko postawić na niego przy okazji kolejnej elekcji. Oczywiście prawomyślni czytelnicy prasy obozu rządzącego odrzuciliby takie podłe oskarżenia, nazywając działania prezydenta troską o dobro kraju.
Gdyby PiS zdecydował się poprzeć prezydencką inicjatywę, poddając pod głosowanie pkt. 7 i 9, to krytyka 9 zostałaby uznana za, jak to swego czasu wyraził Antoni Macierewicz, propagandę antynatowską. Trzeba jednak zauważyć, że decydując się na wprowadzenie takiego zapisu do swej konstytucji, Polska stałaby się pierwszym takim państwem na świecie. Żaden inny suwerenny kraj nie uznał, że jest to konieczne do współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i innymi członkami Paktu Północnoatlantyckiego. Pomysł poddania czegoś takiego pod referendum pokazuje, jak bardzo elity polityczne III RP są mentalnie skolonizowane i uległe wobec zachodnich partnerów. Należy też podkreślić, że wbrew temu, co może w pewnym momencie zacząć lansować propaganda „dobrej zmiany”, przeciwstawianie się takiemu zapisowi w konstytucji wcale nie byłoby równoznaczne z chęcią wyjścia z NATO. Trzeba wreszcie zrozumieć, że współpraca z USA, jak i z każdym innym państwem, jest dla Rzeczpospolitej o tyle dobra i pożądana, o ile przynosi jej wymierne korzyści. Polska nie może ograniczać swej polityki do potulnego spełniania życzeń swych strategicznych sojuszników. Powinna zacząć czerpać korzyści ze współpracy ze Stanami Zjednoczonymi tak, jak robi to Turcja. Erdogan inaczej niż nasi politycy nie wsłuchuje się namiętnie w życzenia jastrzębi znad Potomacu, a stara się restytuować imperium otomańskie. To jest droga, jaką powinien podążać suwerenny polski rząd.
Wróćmy jednak do prezydenckich propozycji. Przyjęcie punktów 7 i 9 zespawałoby politykę polską z UE (czyli Berlinem) i Waszyngtonem. 8 ma zachować pozory niezależności wobec Brukseli, ale musimy pamiętać, że III RP swego czasu ratyfikowała traktat lizboński, który w znacznym stopniu ograniczył jej suwerenność, czego skutkiem jest dzisiejszy spór „dobrej zmiany” z Komisją Europejską, która na mocy obowiązujących traktatów może wtrącać się w sprawy wewnętrzne państw-członków UE.
Czas pokaże, czy Andrzej Duda porozumie się z PiS-em w sprawie referendum konstytucyjnego. Jeśli do tego nie dojdzie, to owa inicjatywa umrze śmiercią naturalną. Jednak nawet ewentualny deal skutkujący poddaniem pod głosowanie niektórych pomysłów głowy państwa nie gwarantowałoby wyborczego powodzenia referendum. Tym bardziej, że do 11 listopada jest coraz bliżej. Czytając prezydenckie propozycje, nie należy mieć żadnych złudzeń. Ich ewentualne przyjęcie nie poprawi funkcjonowania państwa, jego aparatu administracyjnego czy wymiaru sprawiedliwości. Będzie za to betonować „osiągnięcia” odrodzonej w 1989 roku Rzeczpospolitej.