Jak dotąd notowania Dobrej Zmiany trzymają się całkiem nieźle. Pandemia nawet delikatnie wywindowała poparcie Prawa i Sprawiedliwości oraz Prezydenta. Szczególnie dobrze oceniany jest Minister Zdrowia. Kto wie, gdyby wybory przesunięto albo Andrzej Duda zaniemógł, może właśnie Łukasz Szumowski zastąpiłby go jako kandydat Zjednoczonej Prawicy.

Obóz rządzący wie, że sytuacja w służbie zdrowia, wbrew budowanej propagandzie sukcesu, może ulec gwałtownemu pogorszeniu. Do tego politycy Dobrej Zmiany mają z tyłu głowy nadchodzący siedmiomilowymi krokami kryzys gospodarczy. Najgorszy od 1929 roku, a może i gorszy od ówczesnego. Stąd parcie Naczelnika Państwa do majowych wyborów. Póki można, trzeba ratować tyle władzy i wpływów, ile się da.

W związku z tym do wyborów ludzie muszą funkcjonować względnie normalnie w powstałych patologicznych okolicznościach. Nie mogą za bardzo wychodzić z domu, ale trzeba odciągnąć ich myśli od epidemii. I tu z nieba spadają trzy „kontrowersyjne” społeczne projekty ustaw. Wrzucenie ich pod obrady Sejmu zelektryzuje wyborców, rozgrzeje do czerwoności ich układy nerwowe i podzieli na dwa nienawidzące się obozy.

Nie od dziś wiadomo, że dla obu stron postsolidarnościowego sporu utrwalona polaryzacja jest dobra. Betonowanie głównej osi sporu politycznego nad Wisłą wokół styropianowych podziałów sprzed lat utrzymuje PiS i PO przy życiu. Tak naprawdę nie liczą się sprawy, o które się kłócą ani też to, kto i gdzie obskakuje odpowiednie zdania w konkretnych sprawach. To wszystko jest drugorzędne.

Najważniejsze jest utrzymanie podziału w istocie towarzysko-personalnego, a nie ideowego, obsługującego lwią część wyborców oraz przekonanie ich o autentyczności i ważności tegoż podziału. To gra w stylu znanej nam z filmu „Dzień świra” sentencji: „Moja jest tylko racja i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza.”  Wszystko po to, by zachować możliwości życia na koszt podatnika.

Polaryzacja daje obu stronom sporu odpowiedniego kopa. Był Smoleńsk i już go nie ma. Teraz może być cokolwiek. A to, gdzie jest wrak i czyja wina, nie ma znaczenia. Obie strony korzystały na katastrofie, tworząc odpowiednio podbudowane narracje polityczne. Wszystko dla dobra państwa, jego stabilizacji, potrzebnej zwłaszcza w dobie kryzysu, a więc budowy systemu dwupartyjnego.

A kryzys nadchodzi. Stabilizacja, zwłaszcza stanowisk, przyda się jak nigdy. Wystarczy wsłuchać się w wypowiedzi rządzących od początku epidemii. Najpierw, jak wszędzie, utrzymywano, że koronawirus nam nie straszny, bo jesteśmy przygotowani. Potem zapewniano, iż sobie poradzimy. Ostatnio jednak coraz częściej da się usłyszeć, że powrót do normalności musi potrwać. Ile i kiedy, tego nie wie nikt. Nic tylko wielki ześlizg w kierunku narracji: z nami, co prawda, jest katastrofa, ale z naszymi przeciwnikami u władzy byłoby wam jeszcze gorzej. Gdy przyjdzie pora TVP to wszystko ładnie opakuje i przekaże. Będzie bronić Dobrej Zmiany, jak broniła ostatnio wizyty prezesa Kaczyńskiego na Powązkach.

Ale zanim do tego dojdzie poemocjonujemy się tematami zastępczymi. Marszałek Sejmu zaordynowała bowiem na ten tydzień pierwsze czytania obywatelskich projektów ustaw zakazujących aborcji eugenicznej, promowania pedofilii i wyrażającej sprzeciw wobec roszczeń żydowskich.

To nie jest tak, że te sprawy nie są ważne, bo są. Każda z nich ma swój ciężar gatunkowy. Dwie pierwsze dotyczą zdrowia moralnego narodu. Ostatnia bezpieczeństwa finansowego państwa. Jednak rząd Dobrej Zmiany może postarać się o ich zużycie na froncie walki o zachowanie władzy. Wykorzystać je, aby odwrócić uwagę obywateli od epidemii i pogarszającej się sytuacji gospodarczej.

W ostatnich tygodniach prace Sejmu były przeprowadzane w atmosferze niesłychanego pośpiechu i chaosu. PiS przepychał przez Wysoką Izbę swoje projekty w trybie zdalnym pomimo jego niedomagania, nie licząc się przy tym z żadną krytyką. Zademonstrował w ten sposób społeczeństwu, że wbrew temu, co słyszymy, parlament jest tylko maszynką przybijającą pieczątki na ustawach zgodnie z wolą jednego zwykłego posła.

Projekt tarczy 2.0 wrzucono na stronę Sejmu w mniej niż 24 godziny przed jego rozpatrzeniem. A zawierał on ponad 200 stron. Tarcza 1.0 liczyła ponad 170, a drugie tyle podręcznik do niej. Posłowie nie mieli szans na dokładne przestudiowanie projektów. Zresztą pewnie jak i sam rząd. Nie miną nas zapewne kolejne aktualizacje tarczy, niosące ze sobą nowe błędy, które będą wymagać naprawy.

Przy tym wszystkim Dobra Zmiana artykułowała potrzebę zgody narodowej, tak oczekiwanej w dobie zagrożenia. Jednak owa zgoda miała odznaczać się popieraniem w ciemno, bez czytania, wszelkich rządowych projektów. Szczerość intencji PiSu pokazały głosowania nad poprawkami partii opozycyjnych, które wycięto. Takie praktyki to zresztą parlamentarna codzienność. Wybrańcy narodu, gdyby chcieli czytać wszystko, nad czym głosują, nie mieliby czasu na nic innego. Dlatego najczęściej głosują z klucza partyjnego nad poszczególnymi projektami.

Nadchodzące posiedzenie Sejmu zapewne nic tu nie zmieni. Jednak społeczne projekty ustaw mogą zostać przestudiowane z większą niż zwykle starannością. Może tym razem posłowie uzyskają odpowiednią ilość czasu, by się wreszcie wygadać. Przynajmniej na niektóre tematy.

Kwestię roszczeń żydowskich zamiecie się szybciutko pod dywan, ale co komu szkodzi, żeby parlamentarzyści podyskutowali sobie na tematy światopoglądowe. Niech gadają, choćby do wyborów. Zawsze narzekają na krótki czas wypowiedzi. Dajmy im go więcej. Niech się przekrzykują. Ile wlezie. Takie plany mogli ułożyć stratedzy Dobrej Zmiany

Może KO i Lewica dadzą się złapać na taką przynętę i zorganizuje jakiś czarny marsz. Rządowe media tylko na to czekają. Pokażą wszystko i opowiedzą o antypaństwowej opozycji, łamiącej zasady kwarantanny narodowej, do której nie musieli się stosować przywódcy oddający cześć ofiarom tragedii 10 kwietnia. Wszak zawsze są równi i równiejsi.

Co do samych projektów, to wszystkie mieściłyby się w deklaratywnym programie Dobrej Zmiany z 2015 roku. Była tam mowa o zakazie aborcji, walce z propagandą dewiacji (bo o to chodzi w jednym ze społecznych projektów ustaw) oraz obronie interesu narodowego. Ale to były tylko słowa, a życie wymaga czynów.

Te jednak mogłyby zaszkodzić, obniżając poparcie Dobrej Zmianie. W końcu jej najlojalniejszy katolicko-patriotyczny elektorat poprze ją zawsze. I nie przeszkodzi mu w tym uchylanie się od działań w kwestii aborcji, walki z tęczową propagandą albo zbytnie uleganie strategicznym sojusznikom. Bo to jest miłość ślepa i nieroztropna przypominająca raczej syndrom sztokholmski niż ewangeliczne wskazania dla małżonków.

Za to elektorat centrum, kupiony za 500 i inne bajery na kredyt, mógłby się odsunąć od PiSu w momencie forsowania bardzie pryncypialnej polityki. Do tego jednak nie dojdzie, zwłaszcza w dobie kryzysu, gdy każdy głos będzie się liczył podwójnie. Dlatego społeczne projekty posłużą najpewniej za kryzysowe paliwo odsuwające uwagę społeczeństwa od pogarszającej się sytuacji.