Rodzima scena polityczna przyzwyczaiła nas do tego, że tzw. opinia publiczna karmiona jest nieustannie michałkami, które mimo skojarzeń ze słodyczami zazwyczaj są wyborczą kiełbasą. O ile schorzenia, których możemy nabawić się przy jej konsumpcji, niekoniecznie odziedziczą nasze dzieci i wnuki, o tyle długofalowe skutki tego sposobu prowadzenia się (bycia prowadzonym) rzutują już z całą pewnością na przyszłe pokolenia Polaków.

Mowa o bezpodstawnych roszczeniach środowisk żydowskich wspieranych przez amerykańską dyplomację na mocy (nie)słynnej ustawy 447 JUST (czytaj tutaj). Mimo silnego zaangażowania środowisk narodowych i patriotycznych w kampanię informacyjną związaną ze wspomnianą próbą wymuszenia rozbójniczego (jak inaczej nazwać nieuzasadnione roszczenia?) czytelnicy portalu publicystycznego pozostają w wąskim gronie osób, dla których temat ten nie jest ani nowy ani błahy. Niedawno, przy okazji ujawnienia przez Stanisława Michalkiewicza notatki MSZ, usłaną antypolonizmem drogę do restytucji mienia opisywał Grzegorz Grzymowicz (czytaj tutaj) a i lutowa konferencja warszawska, której bilans opisywałem w jednym z felietonów (czytaj tutaj), zapaliła kolejną ostrzegawczą lampkę, pozbawiając nas resztek złudzeń. Oczywiście, przy założeniu, że chociażby ubiegłoroczne wycofywanie się rakiem z pierwotnego kształtu nowelizacji ustawy o IPN pozostawiało jakiekolwiek wątpliwości w kwestii naszej podmiotowości.

Do niedawna, do zamkniętych w medialnej bańce wyznawców jedynie słusznej partii dyżurnych patriotów, od czasu do czasu docierały tylko rozmyte dementi, jakoby temat żydowskich uroszczeń był przez formalne władze RP procedowany lub w ogóle istniał. Skala podporządkowania Polski interesom Izraela i USA, w połączeniu z niepodważalnymi dowodami na zaawansowane rozmowy w kwestii (nie)odpowiedniej legislacji zasiały jednak w społeczeństwie wątpliwości, których dłużej nie można zagłuszać i pozostawiać bez odpowiedzi. Najwyraźniej policzono, że, mimo zrozumienia strony amerykańskiej dla naszego kalendarza wyborczego i konieczności chwilowego zatajenia przed Polakami prowadzonych rozmów, jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego trzeba wykonać pewne manewry. O ile „można było” przemilczeć odbywające się pod koniec marca w USA protesty Polonii przed placówkami dyplomatycznymi Izraela, o tyle manifestacje na terenie Polski i coraz głośniejszy sprzeciw wobec żydowskich uroszczeń ciężko całkowicie zatuszować. Tym bardziej, że pączkują doniesienia o kolejnych rozłamach w klubach Gazety Polskiej, stanowiących od lat trzon elektoratu Jarosława Kaczyńskiego, powodowanych zatraceniem się w propagandzie przez redaktora naczelnego GP – Tomasza Sakiewicza. Nic dziwnego, skoro odznaczony medalem Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Sakiewicz zdążył już niemal każdego podnoszącego temat uroszczeń sklasyfikować jako ruskiego agenta a dodatkową podejrzliwość musi budzić ta nagła nagonka na aktorów życia politycznego, których działalność dawno wymazano z wiernopoddańczej narracji.

W drugiej połowie kwietnia ośrodek Social Changes przeprowadził dla wPolityce.pl badanie, w którym zadano Polakom następujące pytanie: „Czy roszczenia żydowskie wobec mienia bezspadkowego stanowią zagrożenie dla interesu Polski?”. Spośród osób, mających jakiekolwiek zdanie w tej sprawie, aż 79% odpowiedziała na postawione pytanie twierdząco (szczegóły tutaj).

Niemal stokrotnie przecierałem uszy ze zdumienia, kiedy kilka dni temu nawet Monika Olejnik w swojej „Kropce…” najpierw dopytywała Adama Bielana o Konfederację (to właśnie to środowisko polityczne od dawna artykułuje sprawę uroszczeń), by w końcu przycisnąć go do muru pytaniem o ujawnioną przez Stanisława Michalkiewicza notatkę. Mimo, że Bielan wskazany jest jako jeden z jej adresatów, nie wiedział skąd się wzięła i przypomniał jedynie znaną już formułkę o bezpośrednich rozmowach z amerykańskimi partnerami, które rzekomo zaprzeczają zagrożeniu realizacji uroszczeń.

Jedocześnie, po Marszu Suwerenności 1 maja, środowiska podnoszące temat ustawy 447 i uległości polskich władz wobec „naszych partnerów” już w najbliższą sobotę 11 maja, organizują w Warszawie manifestację pod hasłem „STOP447”. O ile ciężko spodziewać się obszernych relacji z tego wydarzenia w głównych mediach dezinformacyjnych, o tyle kolejny tak silny głos sprzeciwu wobec uroszczeń, tym razem płynący z ulic stolicy a nie USA, trudno będzie całkowicie zagłuszyć.

Skwaśniałe mleko rozlało się zatem jeszcze przed eurowyborami, wymuszając na panującej w Polsce formacji podjęcie publicznych działań (do tej pory tematu oficjalnie nie było a rozmowy miały charakter nieformalny), celem uspokojenia wzburzonego ludu. Nie zapominajmy, że Pan Yazdgerdi, mając na uwadze tegoroczny kalendarz wyborczy, przewidywał formalne nadanie biegu sprawie restytucji wraz z końcem roku, kiedy to Kongresu USA powinien trafić stosowny raport. Czego zatem możemy spodziewać się w najbliższym czasie? Dosłownie wszelkich zagrywek, które pozwolą zatrzymać do jesieni dalsze rozlewanie się wspomnianego mleka. Jak przystało na skwaśniały produkt smród będzie coraz większy, zatem sama akcja dyfamacyjna już nie wystarczy.

Przy jednoczesnym podtrzymywaniu narracji o nieobowiązywaniu ustawy 447 na terenie Polski (To prawda. Jesteśmy przecież odpytywani z postępów w przygotowaniu obowiązującej.), Naczelnik najpierw własnymi ustami, a potem Mateusza Morawieckiego i pozostałych partyjnych szeregowców, przypomniał, że Polska żadnych zobowiązań wojennych nie ma. Premier poszedł jednak jeszcze dalej i stanowczo zatweetował, że „nie będzie zgody na wypłatę odszkodowań z naszej strony”. Co do braku zgody – mogę się zgodzić, natomiast nawet gdyby tweety miały jakąkolwiek moc prawną, to nie o odszkodowania tutaj chodzi. Mówimy przecież o pracach nad rozwiązaniem obcym naszej cywilizacji, prowadzącym do „zwrotu” mienia bezspadkowego, które choć zakrawa na działanie na szkodę państwa nie doczekało się jeszcze „oficjalnej” nazwy. Teoretycznie, dopóki nie zostanie przyjęty wiążący akt prawny zakazujący wprost „zwrotów” mienia bezspadkowego, żadnej podobnej deklaracji nie należy traktować poważnie. Nawet, gdyby pojawiła się nie w tweecie a na pasku w Wiadomościach czy napisana kredą przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów. Dlaczego jednak użyłem zastrzeżenie „teoretycznie”? Otóż, jak potwierdził na antenie radiowej Trójki Szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk, jeszcze na majowym posiedzeniu Sejmu (15-17 maja) mają zostać ujawnione szczegóły rozwiązań prawnych zabezpieczających Polskę przed zagranicznymi roszczeniami. Jako osoba zdecydowanie bardziej podejrzliwa niż naiwna i jednocześnie śledząca z uwagą praktykę rządów tzw. dobrej zmiany, pomimo płomiennych deklaracji, bez trudu kreślę w myślach różne scenariusze.

Z pewnością pamiętają Państwo o wspomnianej nowelizacji ustawy o IPN, której broniono niczym Jasnej Góry w 1655 roku (a przygotowywano znacznie dłużej), by ostatecznie, po reprymendzie Izraela, w ekspresowym tempie wycofać się z najważniejszych jej zapisów, przegłosować nowe i opatrzyć podpisem Prezydenta. To tak a propos własnej inicjatywy i konsekwencji. Tym razem zaczęło się od zasłony dymnej w postaci stanowczych deklaracji, które już służą do budowania nowej kontrnarracji. Przełożona wajcha stanowi bowiem asumpt do peregrynowania polityków tzw. dobrej zmiany po mediach i parafrazowania płomiennych słów Prezesa. Chodzi o to, by zanim jeszcze cokolwiek się wydarzy (a może już nie będzie takiej potrzeby) wtłoczyć społeczeństwu przekaz, że „nie zapłacimy” a rząd „już” pracuje nad rozwiązaniami prawnymi. Podobny mechanizm, o czym wielokrotnie mówiłem, obserwowaliśmy chociażby w przypadku Hanny Gronkiewicz-Waltz, z której zrobiono w reżimowej telewizji przestępcę bez jakichkolwiek prawomocnych wyroków. Wystarczyły odpowiednia narracja wraz zapętlanym całymi dniami obrazkiem Prezydent Warszawy, która miast stawić się przed Komisją Reprywatyzacyjną skacze na trampolinie. Z pewnością znaleźliby się tacy, którzy myślą, że Trzaskowski zastąpił ją po tym jak trafiła za kratki. Ta kampania medialna może jednak nie wystarczyć. Podobnie jak nowe studio tzw. Wiadomości, które zobaczą Państwo w niedzielę. Nota bene to nie studio jest problemem, ale o tym innym razem. Pytanie, czy powtarzanie deklaracji o niepłaceniu „odszkodowań” poprzedza wydmuszkę prawną, która zostanie zaprezentowana na najbliższym posiedzeniu Sejmu czy akt cięższego kalibru.

Tę pierwszą mogłaby stanowić na przykład symboliczna uchwała, która nieprzyjęta przez aklamację (jednomyślnie) a przez głosowanie posłużyłaby nie tylko jako podkładka do dalszej budowy nowej narracji i „przeczekania” wyborów ale również do wykazania polaryzacji stanowisk pomiędzy miłościwie panującymi a złowrogą opozycją. W tej sprawie nie spodziewam się ipeenowskiego pośpiechu, więc skutecznym może okazać się też złożenie „konkretnego” projektu ustawy do laski marszałkowskiej (lub jego zapowiedź), który odnosiłby się chociażby do wspomnianych „odszkodowań” a nie mienia bezspadkowego. Nie tylko niewiele zmieniałby w kwestiach zasadniczych, ale cały proces legislacyjny pozwoliłby rządzącym „kupić” trochę czasu. Być może niepotrzebnie rozbudzam swoją wyobraźnię, bo przecież można przygotować dobrą, jednoznaczną ustawę, by później się z niej wycofać lub przyjąć i znowelizować. Nie zapominajmy też o znanej zagrywce, polegającej na zostawieniu tzw. śmierdzącego jaja (a pozostając w nakreślonej wcześniej metaforyce – mleka) dla nowego rządu, który powie później, „że przecież nasi poprzednicy…”. A może rozwiązanie jest jeszcze prostsze, wszak ustawa 447 wskazuje szereg form „zadośćuczynienia” ofiarom Holocaustu i ich rodzinom. Od zwrotów nieruchomości, przez zapewnie substytutu porównywalnej wartości czy wypłatę sprawiedliwej rekompensaty, po zapewnienie wsparcia dla potrzebujących ocalałych z Holocaustu w odniesieniu do mienia bezspadkowego. W tym ostatnim przypadku mogłoby to oznaczać także wsparcie edukacji nt. Holocaustu lub innych celów. Tak, proszę nie przecierać oczu. Szereg pomysłów na rozdysponowanie mienia bezspadkowego zawiera określenie „for other purposes”, czyli „do innych celów”. Przy założeniu, że wszystko jest dawno „przyklepane” (a pozwolę sobie sobie zauważyć, że wsparcie edukacji nt. Holocaustu już jest realizowane), niezależnie od ewentualnej legislacyjnej ekwilibrystyki, z rozdysponowaniem mienia/odszkodowań/rekompensat/substytutów etc. nie powinno być problemu.

Dla wielu osób opisywane zagrożenia to wciąż niepojęte historie, wydobyte z kręgu teorii spiskowych. Chciałbym wierzyć, że rzeczywistość jest inna. Że w tym konkretnym przypadku czarne jest białe. Niestety, łącząc poszczególne akty, fakty i wydarzenia na przestrzeni lat (i ostatnich miesięcy) rysuje się przed nami najczarniejszy scenariusz a zintensyfikowane ataki na osoby i środowiska podnoszące problem uroszczeń nie pozwalają na zachowanie jakichkolwiek złudzeń. Jeśli jednak jest inaczej, tym bardziej zachęcam do wsparcia rządu w walce z bezpodstawnymi roszczeniami środowisk żydowskich nie tylko poprzez nagłaśnianie tematu ale także udział w sobotniej manifestacji „STOP 447”.