Po tragicznej śmierci prezydenta Pawła Adamowicza, wojna z nienawiścią została proklamowana tak pośpiesznie, że niektórzy przeciwnicy nienawiści nie zdążyli się jeszcze przestawić na bardziej przystający do antyhejterskich szat tryb mowy pokoju i miłości.
Nowy front wojny plemiennej
Politycy nieustannie posługują się retoryką wojenną. W 2001 roku, po World Trade Center, świat zachodni ogłosił wojnę przeciwko terroryzmowi. W Polsce były m.in. wojny z dopalaczami i z „kibolami”. Naturalnie toczy się też święta wojna z „faszyzmem”. Po zabójstwie prezydenta Pawła Adamowicza pośpiesznie proklamowano nową wojenkę, tym razem przeciwko nienawiści. Teraz politycy, dziennikarze i celebryci, będą się prześcigać, a w zasadzie już się prześcigają, w znienawidzeniu nienawiści. Wprawdzie redaktor Jacek Żakowski — który swego czasu wyobrażał sobie, że „KOD będzie czymś w rodzaju polskiego Hamasu” — został upomniany przez Elizę Michalik, gdyż jej zdaniem niewystarczająco przestrzega przed nienawiścią, ale natychmiast zapewnił, iż przestrzeganie przed nienawiścią jest jego rutyną od lat. W takim razie — mówiąc językiem kibicowskim — oglądaliśmy inny mecz. Każdy, nawet niezbyt uważny obserwator krajowej debaty publicznej, mógł dostrzec, że oboje przynajmniej dotychczas, zajmowali się raczej uprawianiem tzw. mowy nienawiści, niż jej zwalczaniem. No dobrze, jak tam było, tak było. Załóżmy, że od teraz przechodzą na tryb mowy miłości albo jakiejś innej nowomowy. Nienawiść jednak pozostanie. A ponieważ nie bierze się ona znikąd, lecz ma swoich nosicieli, powstaje pytanie, kto będzie wskazywał nienawistników oraz zachowania nienawistne. Poseł Sławomir Nitras przyznał co prawda, że wszyscy politycy oraz dziennikarze są winni, i może tak pogęgać jeszcze trochę przed kamerami tefałenów, der Onet albo na łamach GazWybu, ale o tym kto jest nienawistnikiem, a kto nie, rozstrzygają tęższe niż on „autorytety moralne”, bezinteresownie wspomagane przez dyżurnych celebrytów.
Donald Tusk obiecał: „obronimy nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę przed nienawiścią i pogardą”. Jeśli decyzja o oddelegowaniu szefa Rady Europejskiej do walki o fotel belwederskiego prezydenta została już na górze zatwierdzona, to jest to idealny moment żeby właśnie teraz dosiąść białego konia. Bo plajtuje taktyka „ulica i zagranica”. Nie przebiła się ostatecznie narracja o łamaniu „demokracji”, nie udało się z mediami, Trybunałem Konstytucyjnym, sądami, czarnymi protestami, wychodzeniem z Unii, esbeckimi emeryturami lasami, wiewiórkami, dzikami, ani z całą resztą wyimaginowanych zbrodni reżimu. Ale z nienawiścią miałoby nie wyjść? Przecież każdy jest przeciwko nienawiści. Wiecie, rozumiecie towarzysze, mądrość etapu zmienną jest. Patrzcie. Tu macie Donalda. Może trochę złodziej, może coś tam nagrabił w przeszłości, ale nie dość, że to „nasz człowiek w Europie”, reprezentant światłych elit, to jeszcze obiecał przezwyciężyć nienawiść. On reprezentuje dobro, a tamci, nie nasi, z zasady reprezentują zło i zioną nienawiścią.
Otóż od momentu rozbratu POPiSu, w roli Emmanuela Goldsteina nieustannie obsadzony jest Jarosław Kaczyński. To na prezesie Prawa i Sprawiedliwości skupia się od tamtego czasu instynktowna nienawiść kompradorskiej elity III RP do jej prawdziwego wroga – reakcyjnej prawicy. Kaczyński, choć w istocie daleko mu do reakcji, jest dla nich czymś w rodzaju przeklętego totemu. Biorąc pod uwagę stopień napięcia w trapiącej Polskę wojnie plemiennej, oraz dotychczasowy rozwój wydarzeń, wydaje się zasadne twierdzenie, że zbrodnia na gdańskim prezydencie, będzie bardzo silnie wykorzystywana politycznie. Największa eskalacja nastąpi oczywiście w okresie kampanii poprzedzającej październikowe wybory do Sejmu. Miejmy zawsze na uwadze, że demokracja bazuje na emocjach ludu. Minimalne znacznie przypisuje zaś merytoryce.
Sięgnąć pamięcią dalej niż tydzień
Padł rozkaz, ruszyła krucjata przeciwko nienawiści. Donald Tusk w 2014 roku oznajmił z mównicy sejmowej, że ma w sobie „coś z rycerza”. Dobrze, ale co z resztą lewicowego obozu? Rację ma Robert Winnicki pisząc, że „Spora część spośród tych, którzy od niedzieli „walczą z nienawiścią przypomina zgromadzenie właścicieli agencji towarzyskich zakładających ligę na rzecz cnoty, czystości oraz skromności w życiu publicznym. Ludzie, zlitujcie się, są tacy, którzy potrafią sięgnąć pamięcią dalej niż tydzień”. Mówiąc już całkiem poważnie – to właśnie ci, którzy choć na chwilę powinni zamilknąć, pozują teraz na politycznych antyhejterów, raptownie wzywają do „skończenia z nienawiścią” i lansują się hasztagami „stop nienawiści”. Doprawdy mamy tu do czynienia z przekroczeniem wszelkich granic obłudy. Odrzuceni w wyborach 2005 i 2015 roku, rozpętali w części społeczeństwa istną psychozę, karmiąc je pokładami nienawiści o rozmiarach, do których nie zbliżyła się żadna inna po-okrągłostołowa opozycja. Ten bezprecedensowy w III RP poziom wrogości wobec partii rządzącej, w szczególności zaszczucie braci Kaczyńskich, Sławomir Kmiecik celnie nazwał „przemysłem pogardy”. To w 2005 roku język wojny plemiennej uległ daleko idącej brutalizacji. Dla przykładu – Maciej Stuhr: „miało być poważnie, a państwo mają tu polew”; Zbigniew Hołdys; „Kaczyński to ponury średniowieczny ch**”; Lech Wałęsa: „Będziecie z okien wyskakiwać. To się skończy, wytniemy was z korzeniami”; Janusz Palikot; „Zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy, i skórę wystawimy na sprzedaż”; Stefan Niesiołowski: ,,Kaddafi też przecież formalnie nie miał żadnych funkcji. I kiedy chcieli go obalić, mówił, że nie jest prezydentem ani premierem. I skończył w rurze kanalizacyjnej. Zobaczymy, w czym skończy Kaczyński”. Były też w sieci heheszki z „zimnego Lecha”, „kaczki po smoleńsku”. Było życzenie śmierci, i cała gama ciężkich inwektyw, ze Stalinem włącznie. Przepraszam, ale rzygać się chce słuchając kolejnych pouczeń przedstawicieli szeroko pojętego antypisu kreujących się raptem na przeciwników hejtu. Czują się a priori immunizowani na nienawiść. Jak to? My i atmosfera nienawiści?! My elita? „autorytety moralne”? Dziś ludzie ci, zachowują się tak, jak gdyby ich wskazania miały posłużyć za antidotum na problem agresji w przestrzeni publicznej, chyba naprawdę łudząc się, że większość Polaków cierpi na amnezję, nie pamiętając już ich judzenia na przeciwników politycznych, kościół, Żołnierzy Wyklętych, czy po prostu na ludzi o innych poglądach. To wszystko przypomina paradoks z uciekającym złodziejem, wrzeszczącym: „łapać złodzieja”. Jak napisał portal Kamieni Kupa (polecam): „symbolem obłudy w tym politycznym amoku rzekomej walki z mową nienawiści będzie mem wzywający do usunięcia Pawłowicz oraz walki z „chamstwem i nienawiścią”, umieszczony na FB przez profil o nazwie „Nienawidzę PiS-u”. Po kpinach internautów zmienili nazwę na „Nie toleruję PiS-u”.
Hipokryzja tak, nienawiść nie!
Część polityków i funkcjonariuszy medialnych obozu opozycyjnego bardziej niż na godziwym pożegnaniu zmarłego, skupiło się na atakowaniu ekipy rządzącej, pośrednio albo bezpośrednio obarczając ją winą za morderstwo. Czy ma to jakiekolwiek podstawy? Nie wchodząc na grząski grunt teorii spiskowej, bazujmy na tym, co wiadomo. Otóż brak przesłanek wskazujących na to, ażeby chory na schizofrenię paranoidalną Stefan W. był skoligacony, bądź identyfikował się z obecną władzą, albo jakąkolwiek inną opcją polityczną. Inaczej sprawy wyglądały w przypadku łódzkim. Ryszard Cyba, morderca Marka Rosiaka, był w przeszłości działaczem Platformy. Przyznał, że nienawidzi PiS, i chciał zamordować Kaczyńskiego. Jednak fakty nie powstrzymują niektórych polityków przed lansowaniem wersji o mordzie politycznym. Takie oskarżenie wysunęli m.in: Bogdan Borusewicz, Hanna Gronkiewicz-Waltz i Bartłomiej Sienkiewicz, Jacek Jaśkowiak, czy były premier Marcinkiewicz. Przytoczmy szereg wypowiedzi przeciwników tzw. mowy nienawiści po zabójstwie prezydenta Adamowicza:
Andrzej Celiński (były minister kultury): „Jarosławie Kaczyński – wypierdalaj”. Kamil Durczok (Polsat News): „jeden psychol, mały i zakompleksiony facecik, rozwalił nam Polskę”. „Całą tę machinę nienawiści uruchomiła kurwizja (…) Jeżeli ktoś nie weźmie tej bezkarnej bandy nienawistnych trolli za mordę, nie wsadzi po kilku pokazowych procesach, to następny atak jest kwestią czasu”. Beata Kudrycka (europosłanka PO): „Ofiarą takiego aktu terroru stał się prezydent Gdańska Paweł Adamowicz. Ofiarą zinstytucjonalizowanej nienawiści, z jaką mamy do czynienia w Polsce od trzech lat”. Manuela Gretkowska (o spóźnieniu Kaczyńskiego, Terleckiego i Mazurek na minutę ciszy): „Musiał wyprowadzić psa na spacer, a suka się przyplątała. Niegodne, ale nienawistny paranoik na czele państwa jest czymś o wiele gorszym”. Paweł Rabiej (.N): „Będzie teraz rozmywanie winy. Ale jest ona po stronie tych, którzy stworzyli tę zatrutą atmosferę (…) ich wyrazy współczucia są warte tyle, co wpisy Rydzyka i Pawłowicz. Bo to ich wina”. Wojciech Czuchnowski (GW): „Zabójca Pawła Adamowicza ostatnie lata spędził w zakładzie karnym. Odkąd rządzi PiS, w placówkach publicznych puszcza się tylko TVP. Jest więc dosyć jasne, jaki przekaz do niego docierał. Aż dotarł…”. Jarosław Kurski (GW): „Wczoraj w Gdańsku doszło do politycznej zbrodni, do wyrachowanej i zaplanowanej próby zabójstwa polityka wybranego w powszechnych wyborach”. Radosław „dorżniemy watahę” Sikorski: „Ja w 2011 roku przestrzegałem, że stan polaryzacji i emocji politycznych w Polsce może doprowadzić do tego, że będziemy mieli polskiego Breivika, i pamiętam, że nie wszyscy się wtedy ze mną zgadzali. No niestety, wykrakałem”.
Prawdziwa histeria rozgorzała w mediach społecznościowych po tym, jak Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński złożyli kondolencje rodzinie zmarłego. Pomijając już wszystkie kur***, i ch***, i inne typowe dla aparatu pojęciowego oraz kondycji emocjonalnej lemingradu sformułowania, przeciwnicy nienawiści zaapelowali do obu panów takimi oto komentarzami: „ty karle moralny idziemy po ciebie”, „wsadź sobie ten żal w dupę podła gnido”, „facet masz głowę za blisko dupy i mózg z gównem ci się miesza”, „fałszywa mendo, po co to mówisz, ty się cieszysz z tego”, „zabiliście go marionetko”, „jesteś prezydentem świeckiego kraju! W dupę sobie wsadź smęty o Bogu”, jeba*** zakłamany pajacu”, zamknij tą pislamską szczujnię”, „PiS z Kaczyńskim i Dudą są odpowiedzialni za to morderstwo”. Ciekawe czy tak bezmiernie rozwścieczeni ludzie wzięli udział w marszach przeciwko nienawiści. Sądząc pod okrzykami jakie padały pod siedzibą TVP, prawdopodobnie tak.
Mowa nienawiści – sztuczna konstrukcja
Jeśli chodzi o genezę fałszywego konstruktu, jakim jest tzw. mowa nienawiści, trzeba by się cofnąć do 1965 roku, kiedy jeden z najważniejszych „postępowych” ideologów XX wieku Herbert Marcuse, napisał Tolerancję represywną, stanowiącą apel o odmowę tolerancji dla prawicy. Marcuse stwierdza wprost: „Tolerancja wyzwalająca oznacza nietolerancję wobec ruchów prawicowych, a tolerancję wobec ruchów lewicowych” (…) Jeśli chodzi o zakres tej tolerancji i nietolerancji, musiałaby się ona rozciągnąć zarówno na płaszczyznę działania, jak i też dyskusji i propagandy, na słowa i czyny”. Czytaj więcej. Na tej bazie wyrosły później inne „postępowe” trendy, w tym tzw. mowa nienawiści. W następnych latach koncepcje związane z tolerancją represywną były rozwijane, i w rezultacie skutecznego „marszu przez instytucje”, zrewolucjonizowania i opanowania przez neomarksistowską lewicę języka, zostały stopniowo wprowadzone w życie na zachodzie Europy.
Nienawiść, agresja czy uprzedzenia, to zjawiska negatywne, które istnieją obiektywnie. Mowa nienawiści zaś, jest sztucznie stworzoną kategorią, służącą do pacyfikowania wszystkich niewygodnych z punktu widzenia lewicy poglądów, zachowań, opinii, czy faktów. To wpisująca się w szerszą ideologię politycznej poprawności współczesna forma cenzury. Jeśli ośmielasz się mówić krytycznie o czymkolwiek co lewica popiera, to istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że zostaniesz zatwierdzony na nienawistnika.
Po śmierci Pawła Adamowicza, lewica intensywnie nawołuje do penalizacji mowy nienawiści. U każdego kto ceni sobie wolność słowa, takie pomysły muszą budzić grozę. Istnieją przepisy cywilne zapewniające ochronę dóbr osobistych, jak i przepisy karne sankcjonujące m.in. groźbę karalną, zniewagę, zniesławienie, nawoływanie do przestępstwa, a także do nienawiści (art. 256 k.k.). Polskie prawo zapewnia pełną ochronę w tym zakresie. Nie ma osobnej regulacji dotyczącej mowy nienawiści. Taki przepis, gdyby został ustanowiony, byłby kompletnie niepraktyczny. Nie istnieje jedna, powszechnie uznana definicja mowy nienawiści, i istnieć nie może, ponieważ jest to pojęcie niezwykle szerokie, nieostre i ocenne, a co za tym idzie niedefiniowalne, jeśli chcielibyśmy to zrobić precyzyjnie. Wszystkie definicje są bardzo ogólne. W (habermasowskim) dyskursie jaki narzuciła Europie neomarksistowska lewica, można pod nią podpiąć w zasadzie wszystko, a ponieważ nad językiem panują właśnie lewica, to np. postawę antyaborcyjną można lżyć do woli, ale już poddanie krytyce aborcji na życzenie, natychmiast piętnowane jest jako tzw. mowa nienawiści. Pamiętajmy też o tym, że dla wielu miłośników „nowoczesności” i „tolerancji”, tropienie nienawistników stało się sposobem na życie i łatwy pieniądz. Strzeżmy się zatem, bo siły „postępu” są coraz bliżej osiągnięcia stanu, w którym ofiarą mowy nienawiści będzie prawda.