Dzisiaj, w naszej kolejnej podróży po kartach historii, zajmiemy się miasteczkiem, które, nie wiedzieć czemu, padło ofiarą dowcipów tak suchych, że nawet kaktusy więdną. Jeśli wierzyć żartom, w mieście tym, sołtys na noc zwija asfalt a tamtejsze konie chodzą w gumiakach, żeby go przypadkiem nie porysować. Jednak mało ludzi wie, że to prowincjonalne miasteczko miało też niezwykle chwalebny epizod w początku Powstania Styczniowego. Czas dowiedzieć się więcej o Republice Wąchockiej.
Dość powiedzieć, że wystąpienia powstańcze w styczniu 1863 roku nie były właściwie przygotowane. W zasadzie była to, typowa dla Polaków, jedna wielka improwizacja. Równie źle sytuacja przedstawiała się na Sandomierszczyźnie. Dowódcą tego okręgu mianowano Mariana Langiewicza. Obszar południowej części królestwa był strategiczny z powodu swojego położenia pomiędzy ziemiami wszystkich trzech zaborców. Opanowanie go było więc jednym z najważniejszych celów w początkach trwania insurekcji. Mianowany pułkownikiem Langiewicz miał do dyspozycji nie więcej jak dwa tysiące ludzi. Celowo nie używam tutaj słowa żołnierze. Broni palnej było śmiesznie mało, zaledwie 200 sztuk myśliwskich dubeltówek. Zadanie, jakie przed nim przedstawiono, było niewykonalne. Langiewicz miał pokonać garnizony rosyjskie liczące łącznie około dwunastu tysięcy żołnierzy. Początkowo planowano zaatakować osiem carskich garnizonów, jednakże sił wystarczyło na zaatakowanie zaledwie trzech miejscowości. Pominiemy tutaj ataki na Bodzentyn i Jedlnię, a skupimy się na próbie opanowania Szydłowca. Akcją tą dowodził sam Langiewicz.
Jak się okazało, spora część żołnierzy, aby dodać sobie zapewne otuchy sowicie uraczyła się alkoholem. A sami Rosjanie nie byli tak głupi, aby nie dostrzec jawnego przygotowywania się do opanowania miasteczka. Mimo, iż uszykowali się do obrony na rynku, zostali przepędzeni przez walczących z niesamowitą odwagą spiskowców. Niestety, zwycięstwo podziałało na ludzi Langiewicza demoralizująco. Wkrótce nadszedł carski kontratak, całkowicie zaskakując Polaków i łatwo wyrzucił ich z miasta. Rozproszony oddział Langiewicza, czym prędzej pierzchnął do oddalonego o około dwudziestu kilometrów Wąchocka.
Mimo tak niekorzystnej sytuacji strategicznej, oraz dotkliwych porażek już na początku powstania, rebelianci odnieśli sukces. Rosjanie, obawiając się dalszych ataków spiskowców, wycofali wszystkie garnizony do Kielc. Langiewicz otrzymał czas na reorganizację swojego wojska. Nakazał skoncentrowanie swoich sił w Wąchocku, który 23 stycznia stał się enklawą wolności pod rosyjskimi zaborami. Uzbrojenie, pomimo zdobyczy pewnej ilości broni na wrogu, wciąż przedstawiało się fatalnie. Sformowany dzień później IV batalion wojsk pułkownika uzbrojony był, w zasadzie, w co popadnie. Brakowało nawet kos czy noży. Nierzadki był widok powstańca z wyrwaną z płotu sztachetą albo uciętym z przydrożnego drzewa kijem.
24 stycznia na rynku Langiewicz wraz z swoim wojskiem złożył przysięgę na wierność ojczyźnie. Jak już wspomniałem wyżej, podzielił swoje wojska na cztery oddziały, nazwane na wyrost batalionami. Jego początkowy sukces spowodował, że u jego boku miał zamiar ujawnić się centralny rząd powstańczy, jego samego obwołując dyktatorem powstania. Nie była to w żadnym wypadku dobra wiadomość. Jak już mówiłem, pułkownik potrzebował czasu. Natomiast ustanowienie, jego skromnego oddziału centrum ruchu powstańczego w Królestwie Polskim, sprowadzał na jego głowę dodatkowe zainteresowanie Rosjan.
Zostawmy jednak polityczne intrygi i powróćmy do samego miasta, a w zasadzie miasteczka. W połowie XIX wieku Wąchock, był prowincjonalną, w zdecydowanej większości drewnianą, mieściną na Kielecczyźnie. Owo miasteczko, na okres kilku dni, stało się centrum polskiego ruchu konspiracyjnego. Do miasta ściągały nie tylko tłumy ochotników, ale także zwykli ludzie, chcący zobaczyć polskie wojsko. Ta maleńka enklawa polskości miała nie tylko znaczenie propagandowe, ale też strategiczne. Z Wąchocka Langiewicz mógł kontrolować ruch na trasie Kraków-Warszawa. W dodatku wycofanie się Rosjan do większych garnizonów dało powstańcom całkiem sporą swobodę strategiczną. Po okolicy rozbiegli się wysłannicy Langiewicza, wygłaszając dekrety Rządu Narodowego, oraz ściągając podatki. Dodać należy, że cała ludność miasta czynnie włączyła się do wspierania rebeliantów. Idylla jednak nie mogła trwać wiecznie.
Rosjanie otrząsnęli się z zaskoczenia i, na początku lutego, rozpoczęli działania mające na celu zniszczenie powstańczego zgrupowania. Oczywiście Langiewicz nie zamierzał biernie czekać na pojawienie się przeciwnika. Tak rozstawił swoje bataliony, aby jak najbardziej opóźnić dotarcie Rosjan do miasta. Trzy rozrzucone na przestrzeni 30 kilometrów bataliony osłaniały czwarty, dopiero się organizujący, oraz miasto. Takie ustawienie wojsk, powodowały, że jednostki mogły skoncentrować się w kilka godzin i stanowić zdecydowanie większą siłę niż w pojedynkę.
Przeciwko Republice Wąchockiej maszerowało bez mała dwa razy więcej dobrze uzbrojonych Rosjan, dobrze wyposażonych w artylerię. Próba zniszczenia powstańców na przedpolach miasta nie udały się, z powodu fatalnej koordynacji działań. Pomimo pewnych sukcesów w walkach z carskimi żołnierzami, pod Suchedniowem, te drobne utarczki musiały skończyć się wycofaniem rebeliantów w kierunku miasta. 3 lutego pułkownik Langiewicz starał się jeszcze przyjąć bitwę w zabudowaniach Wąchocka, jednak z powodu znacznej przewagi ilościowej i jakościowej wroga, oraz silnego ostrzału artyleryjskiego, zmuszony został do wycofania swoich jednostek z miasta. Nie niepokojone przez nikogo jednostki partyzanckie wycofały się z wszystkim taborami w kierunku Bodzentyna. Langiewicz zamierzał znaleźć schronienie, na leżącym nieopodal Suchedniowa, wzgórzu Wykus. Gęste lasy oraz trudny teren miały dać partyzantom chwile wytchnienia, po pierwszym poważnym starciu z Rosjanami. Trwająca dwa miesiące kampania dyktatora Langiewicza zakończyła się 19 marca pod Opatowem, gdy przekroczył granicę austriacką. Podczas kampanii, wojska powstańcze kilkukrotnie pobiły Rosjan, między innymi pod Świętym Krzyżem czy pod Słupią. Mimo tego, wciąż cofał się, będąc skutecznie wypychany przez przeciwnika w kierunku granicy austriackiej. Jego siły wciąż rosły, aż do dwóch i pół tysiąca ludzi. Było to jednak przekleństwo dla dyktatora, bowiem zdawał on sobie sprawę, że jego wojsko jest zbyt duże, aby prowadzić wojnę podjazdową, i zbyt małe, aby otwarcie wystąpić w polu przeciw Rosjanom. Po starciu pod Grochowiskami uznał dalszą walkę za bezcelową i przekroczył granicę z austriackim zaborcą 19 marca 1863 roku.
Zamierzał jeszcze wspierać powstanie zaciągiem ochotników, oraz przerzutami broni. Został jednak zdemaskowany, prawdopodobnie przez jednego z rozgoryczonych powstańców, i jeszcze tego samego dnia aresztowany przez straż graniczną. Więzienie opuścił dopiero w lutym 1865 roku. Ostatnich dni dożył na służbie tureckiej, jako żołnierz i kontroler broni. Zmarł w zapomnieniu w Stambule w 1887 i tam też został pochowany
Enklawę wolnej polski spotkała zasłużona kara ze strony zaborcy. Rozwścieczeni Rosjanie doszczętnie ograbili, oraz spalili drewniane miasteczko. Ocalały jedynie nieliczne budynki murowane, w tym XIII wieczny klasztor cysterski, zbudowany w stylu romańskim. Zresztą stoi on do dzisiaj i stanowi prawdziwą perłę sakralnej architektury. Nie tylko w Świętokrzyskim, ale w całej Polsce. Wiem o tym doskonale, ponieważ miałem przyjemność zwiedzić owe wspaniałe zabudowania klasztorne. Zachęcam do tego każdego, kto tylko znajdzie wolną chwilę.