Rzecz tyczy oświatowych zapędów, rzekłbym nawet – obsesji, Prawa i Sprawiedliwości. Od kiedy Minister Zalewska ogłosiła materializację idei #dobrejzmiany w dziedzinie edukacji, nosiłem w myślach pewną niepopularną refleksję. Tak, jak podobne spory polaryzują zazwyczaj opinię publiczną, tak w kwestii „likwidacji gimnazjów” ze świecą szukać krytyków tejże koncepcji. No, może z wyjątkiem „paskudnych związkowców”, krzyczących (jak zwykle) w obronie partykularnych interesów. Czy to naprawdę takie proste i jednoznaczne? Otóż nie…
Jeśli chodzi o sprzeciw „zetenpowców”, sporo i w tym prawdy, ale to inna bajka. Zresztą, „koń jaki jest, każdy widzi”. W moim odczuciu, problem jest o wiele bardziej złożony. Zacznę od tego, że jestem „gimbusem”. Reprezentuję pokolenie, które śmigając po szkolnych korytarzach w kolorowych geterkach, miało nań styczność z „jakimiś dorosłymi ludźmi”. Był to czas, kiedy rząd Buzka, rękami Ministra Handkego z AWS’u, reformował polskie szkolnictwo, przekształcając „jeszcze szkoły podstawowe” w „już gimnazja”. Starsi z dziećmi – tak w skrócie. Swoją drogą, miał być dramat i rysa na psychice młodego człowieka, ale i ja i moi znajomi z tamtych czasów jakoś żyjemy. Ba, niektórzy pozakładali firmy, zostali lekarzami, prawnikami czy realizują się dziennikarsko. Doświadczyłem ówczesnych zmian na własnej skórze. Uwierz mi zatem, że „coś tam wiem” i postaram się spojrzeć na to wszystko obiektywnie. Bo moim zdaniem, nie miejsca pracy i nie gimnazja same w sobie są problemem.
To trochę jak z amputacją bolącej kończyny. Czekajcie! Polską politykę też trawi szereg patologii. Dlaczego nie zlikwidujemy Sejmu? Przecież broń zabija ludzi a samochody powodują wypadki itd. Swoją drogą jest to domena współczesnej myśli politycznej. Mamy problem ze „ściągalnością” opłat od pewnej grupy odbiorców określonych usług, to „dowalimy” obowiązkową opłatę dla wszystkich! Myślę, że domyślasz się już do czego zmierzam. Tu nie chodzi o budynek, narzędzia administracyjne i formalne uwarunkowania. Nie chodzi też o tak zwaną populistycznie „psychikę dziecka”. Program, metody nauczania i elastyczność wobec zmian kulturowych, pokoleniowych. To jest pierwszorzędna płaszczyzna wszelkich reform. Tym co natomiast szkodzi i zżera potencjał edukacyjny jest brak stabilności i odpowiedzialności za zmiany w zakresie funkcjonowania oświaty. Jak nauczyciel ma doskonalić poziom nauczania, kiedy co chwilę zmienia się mu podstawę programową, wyrzuca jedne książki czy lektury i wraca do poprzednich. Sypią się wszelkie postawy ekonomiczne związane z przekazywaniem podręczników (nie bez zysku dla wydawnictw) a ludzie, których dzieli raptem kilka lat, nie są w stanie znaleźć wspólnej płaszczyzny w dyskusji, nie rozumieją pewnych postaw czy kontekstów. Traci też na tym tożsamość narodowa. Wybacz, że „lecę po ogólnikach”, ale myślę, że tak jak jest to problem złożony, tak również oczywisty.
Kolejna sprawa i przykład wybranego przedmiotu szkolnego. Historia. Niemal na każdym etapie edukacji, nęka się młodzież starożytnymi Mezopotamią i Egiptem. Jak dziecko idzie do ZOO to dziwi się, że Tygrys to nie rzeka. To, że po 6 latach szkoły podstawowej zmienia się otoczenie na gimnazjum nie musi chyba przekreślać dotychczasowego dorobku naukowego. Ale nauka historii to oddzielny temat. Bardzo niebezpieczne narzędzie w rękach polityków w kształtowaniu nowego pokolenia, nieświadomych obywateli. Skoro kończy się edukację wraz z kapitulacją Niemców w 45′ roku (oczywiście, trochę hiperbolizuję), to jak zrozumieć właściwie rzeczywistość, w której dziś funkcjonujemy?
Tak wiele mówi się o gimnazjach, które nie radzą sobie z młodym człowiekiem, który wkracza w tzw. trudny wiek. Z całym szacunkiem. Zawsze zdarzały się jednostki wybitnie niepokorne i to niezależnie od etapu kształcenia. Czy jednak nie zaszły pewne zmiany pokoleniowe i roszczeniowi rodzice nie próbują się często wyzbyć pedagogicznych obowiązków? Czy to winą gimnazjum jest brak kultury pierwszoklasisty? Proszę… nie tłumaczmy wszystkiego traumą spowodowaną zmianą otoczenia. Tak się składa, że miałem zaszczyt (tak to należy nazwać po latach) uczęszczać do gimnazjum, które w tamtych czasach znajdowało się w czołówkach ogólnopolskich rankingów. Dziś, po latach, oceniam ten okres jako jeden z najlepszych w swoim życiu. Ale zasług nie dopatruję się w systemie. Miałem do czynienia ze wspaniałymi, wymagającymi nauczycielami. Świadomość roli edukacji, podobnie jak inne wartości, wyniosłem z domu. Były i są, lepiej i gorzej zorganizowane szkoły. Z bardziej lub mniej wybitną kadrą. I tego nie zmieni z dnia na dzień żadna reforma.
Jako, że jest to felieton a nie analiza systemu zlecona przez ministerstwo, pozostawię część wątków Twojej osobistej refleksji, chcąc jednak zaznaczyć jeszcze jeden aspekt. Administracyjno-finansowy. Tyle lat organizowania na nowo systemu, samodoskonalenia nauczycieli, nauki wdrażania nowych wytycznych przez pracowników oświaty szczebla administracyjnego. Te miliony, wydane z naszych pieniędzy (drogą: Kowalski-podatki-państwo-Unia-państwo-szkoła-Kowalski) na modernizację szkół i dostosowanie ich do wymagań obecnego systemu. To wszystko, w ramach swoistej obsesji, po raz kolejny, władza chce wywrócić do góry nogami.
I to co najważniejsze, gdyby moje powyższe wynurzenia nie były do końca czytelne. Nie jestem fanatycznym zwolennikiem gimnazjów. Ba, 8-letnia podstawówka i „stare” licea nawet bardziej mi się podobają. Chodzi jednak o sposób przeprowadzania tzw. reform. Oświata sparaliżowana na miesiące, „bo PiS likwiduje gimnazja”. Rodzice nie wiedzą czy klaskać, czy płakać, nauczyciele nie wiedzą co dalej a reporterki mainstreamowych mediów pytają dzieci pod szkołą: „Podoba Ci się gimnazjuuum?”.
A gdyby tak, komunikując się sprawnie ze społeczeństwem zapowiedzieć konsultacje, rozpocząć dyskusję o błędach, problemach i stopniowo wprowadzać ewentualne zmiany? (tak! słyszę ostatnio, że ma być stopniowo). Jest tylko jeden problem… Pracując nad reformami w opisany wyżej sposób, umożliwia się przedostanie do dyskusji publicznej takich mało istotnych tematów jak rosnące zadłużenie państwa, rozrost administracji, opresyjność gospodarcza i wiele innych.
Zresztą, po co to całe zamieszenie? Przecież świadczenia socjalne rozdaje się niezależnie od tego, czy ktoś kończył gimnazjum czy 8-letnią podstawówkę…


