W ostatnim czasie głośno było o tym, jakoby rząd „dobrej zmiany” rozważał podniesienie progu wyborczego z pięciu do dziesięciu procent. Zastanówmy się, co oznaczałaby ta zmiana ordynacji wyborczej dla systemu politycznego III RP?

Teoretycznie, podniesienie progu wyborczego to dobre posunięcie, które powinno wzmocnić stabilność władzy centralnej w Rzeczypospolitej, ograniczając możliwości rozdrobnienia politycznego w sejmie. Tym samym minimalizując prawdopodobieństwo paraliżu, chwiejności gabinetów, co miało miejsce przed zamachem majowym w II RP, a w mniejszej skali w latach 90-tych już w świeżo odrodzonej ojczyźnie. Zapewne tak ewentualną reformę ordynacji wyborczej umotywują przedstawiciele obozu rządzącego. Ich medialne zaplecze będzie sukcesywnie przemilczać inne, niestety ważniejsze, powody podniesienia progu wyborczego. W republikach demokratycznych partie przejawiają ogromną skłonność, aby w swoich poczynaniach kierować się w pierwszej kolejności interesem politycznym własnego środowiska, a dopiero potem państwa, narodu, któremu przewodzą lub chcieliby przewodzić. Nie inaczej jest w III RP.

Prawo i Sprawiedliwość, podnosząc próg wyborczy, będzie miało na względzie zaszkodzenie, eliminację z życia publicznego partii, środowisk politycznych aspirujących do reprezentowania podobnych jak żoliborscy socjaliści elektoratów. Ich celem staną się szeroko pojęty ruch antysystemowy, stanowiący zagrożenie dla monopolu „dobrej zmiany” na tzw. prawicy oraz PSL, którego bazę wyborczą stanowią mieszkańcy małych miasteczek i wsi, a więc łakomy kąsek z punktu widzenia strategów z nowogrodzkiej. Rykoszetem dostaną postkomuniści z SLD i lewacy z Razem. Ich wyborcy nie będą mieli wielkiego pola manewru i skierują uwagę w stronę demoliberalnych PO i/lub Nowoczesnej. Zasady „zmarnowanego głosu” i „wyboru mniejszego zła” będą skutecznie odstraszać Polaków przed udzieleniem poparcia mniejszym ruchom politycznym. W praktyce bez zmiany konstytucji III RP przejdzie z systemu wielopartyjnego do 2,5 – 3 partyjnego. Polaryzacja społeczeństwa na obóz „prawdziwych patriotów” i „nowoczesnych postkomunistów” będzie większa niż kiedykolwiek. Zwycięzca kolejnych wyborów będzie rządził bez oglądania się na wyniki rywali. Stabilność rządów ulegnie poprawie, jednak czy to w jakiś sposób pozytywnie wpłynie na sytuację wewnętrzną i zewnętrzną Polski?

Od 1989 roku – „dziejowego kompromisu” jakim dla „elyt” III RP był układ z Magdalenki i obrady okrągłego stolca, władzę w Polsce niepodzielnie sprawują obie strony tamtejszych porozumień. Raz rządzą postkomuniści, raz lewa strona Solidarności –„lewica laicka”, a raz tzw. „solidarnościowa prawica”, która jak wiadomo tym różni się od prawicy czym krzesło od krzesła elektrycznego. Nikt z „największych patriotów” nie miał interesu/chęci/odwagi (niepotrzebne skreślić), aby przewrócić ów mebel stanowiący symbol 25 lat fasadowej wolności i powiedzieć, że król tak naprawdę jest nagi. Nie zapominajmy, że jednym z uczestników rozmów z Magdalenki był, tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński, który ku uciesze demoliberalnych oponentów podpisał zdradziecko Traktat Lizboński oddający znaczną część polskiej suwerenności państwowej w ręce brukselskich eurokratów. Teraz postkomuniści wylecieli z demokratycznego obiegu, lecz nic to nie zmienia. Obie strony solidarnościowego medalu są zgodne co do podstaw politycznych III RP. Z ich działań wynika, że Polska jest i powinna pozostać przedmiotem, popychadłem, a nie suwerennym podmiotem polityki zagranicznej. Razem spełniają wszelkie życzenia naszych kolejnych „sojuszników”. Jednomyślnie realizują samobójczą politykę wschodnią. W myśl koncepcji Jerzego Giedroycia ignorują rodaków mieszkających na tzw. linią Curzona, pozwalając by polskość na Kresach była eliminowana. Gdy litewscy i ukraińscy szowiniści plują nam w twarz stwierdzają, że pada deszcz.

„Elyty” solidarnościowe sankcjonują obecny system prawny, który paraliżuje przedsiębiorczość Polaków siecią mętnych, idiotycznych i często wzajemnie sprzecznych przepisów. Rezultatem ich błędnej polityki jest masowa emigracja milionów młodych Polaków, którzy zamiast budować dobrobyt Rzeczypospolitej pracują na naszych unijnych „sojuszników”. Najnowszym szkodliwym konceptem, co do którego istnieje szeroki konsensus wśród solidarnościowych „elyt” III RP, jest promocja ukraińskiej imigracji do Polski. Ściągnięcie nam na głowę milionów ludzi, których ideałem narodowym będą bandyci z OUN/UPA mordujący w sposób okrutny naszych przodków, nie jest, mówiąc najłagodniej, objawem rozsądku… Niestety właśnie takich rozsądnych inaczej polityków możemy mieć u steru państwa w przypadku zabetonowania sceny politycznej.

Alternatywą dla solidarnościowych „elyt” mogłyby stanowić środowiska antysystemowe, których ewentualna współpraca, konsolidacja, wspólny start w wyborach przy dziesięcioprocentowym progu mógłby zniwelować wpływ zasad „zmarnowanego głosu” i „mniejszego zła”. Jednak do bliżej niesprecyzowanego formalnie zjednoczenia „Antysystemu” droga daleka. Poprzednie wybory prezydenckie i parlamentarne dowiodły jak trudna jest współpraca ruchów politycznych, na których czele stoją tak barwni i ambitni leaderzy. Odległa perspektywa sprawowania rządu dusz na prawo od PiS-u uleciała jak powietrze z przebitego balonika. Być może przywódcy i ich organizacje wyciągną wnioski z ostatnich porażek i będą w stanie zjednoczyć się wobec tak podstawowych postulatów jak: obniżenie i uproszczenie podatków, reforma sądownictwa i systemu prawnego, prowadzenie realnej, a nie życzeniowej polityki zagranicznej czy liberalizacji dostępu do broni. Brak rzeczywistej alternatywy dla toksycznego PO-PiS-u będzie oznaczać konsekwentne podążanie prostą drogą w kierunku katastrofy fiskalnej, ekonomicznej, demograficznej, dyplomatycznej, a może nawet militarnej. Czas pokaże czy rozmowy partii Wolność z Ruchem Kukiza odnośnie wspólnego startu w wyborach samorządowych zakończą się tak samo jak w przypadku poprzednich elekcji, czy może uda się osiągnąć porozumienie, które stanie się podstawą współpracy z innymi antysystemowymi środowiskami politycznymi.

Wszelako bywa czasem i tak, że prowokacja przerasta samych prowokatorów. Wymyka się spod kontroli, krzyżując ich przewrotne plany. Chociaż „prezes niezrównany” wszakże nie jest nieśmiertelny. Być może w przypadku jakichś problemów zdrowotnych Jarosława Kaczyńskiego układ władzy mógłby ulec dekompozycji, podzielić się na zwalczające się frakcje, np. Macierewicza, Dudy, Ziobry, Szydło, Brudzińskiego, Gowina itp. Przy analogicznym rozłamie w środowisku demoliberalnym, osłabionym medialnie coraz gorszymi wynikami GW, mogłaby się pojawić szansa na realną zmianę, obalenie „republiki okrągłego stolca”.