Powszechnie przyjęło się w Polsce uznawać za lewicę jedynie partie postkomunistyczne i ewentualnie ich sprzymierzeńców, a za prawicę ugrupowania postsolidarnościowe, określające same siebie jako antykomunistyczne, bez względu na ich całościową linię ideową, proponowany program i podejmowane działania. W wyniku tego nieporozumienia za partie „prawicowe” uchodzą np. Prawo i Sprawiedliwość, a wcześniej także Platforma Obywatelska oraz ich poprzednie wcielenia.

Czytaj więcej: Prawica, Prawica liberalna

Rys historyczny  

Patrząc z perspektywy historycznej, prawica liberalna nigdy nie uzyskała na terenach polskich silnej pozycji. Ciężko wszak by ideologia stawiająca w centralnym punkcie wolność zatriumfowała w kraju, który przez ostatnie dwa i pół wieku, 168 lat znajdował się w niewoli. Liberalizm jako doktryna przejawił się m.in. w publicystyce Stanisława Kostki Potockiego oraz w programie obozu politycznego Hotel Lambert, ale były to jedynie echa liberalizmu zachodnioeuropejskiego. W XIX i na początku XX wieku, podczas gdy ziemie polskie wciąż pozostawały pod panowaniem zaborców, na Zachodzie Europy tworzyły się partie polityczne, w tym te zorientowane liberalnie. Wiązało się to z procesem zastępowania systemu feudalnego systemem kapitalistycznym. O wątłej obecności doktryny liberalizmu na terenach polskich zdecydowało kilka czynników. Najważniejszym punktem odniesienia dla wszystkich stronnictw politycznych przed pierwszą wojną światową była kwestia braku niepodległości i podziału naszego kraju między trzy mocarstwa. Polski nie było na mapie, naród funkcjonował w ramach państw zaborczych, a poszczególne (choć nie wszystkie) środowiska polityczne, skupiały się na poszukiwaniu drogi do odzyskania państwa polskiego dla Polaków. Ich prawicowe i lewicowe idee nie były kwestią pierwszorzędną. Pomimo, ze Narodowa Demokracja ze swoim programem uobytwtelnienia mas kładła ogromny nacisk na budowę niezbędnej w wolnym społeczeństwie klasy średniej, to na forsowanie liberalizmu gospodarczego nie było w ówczesnej rzeczywistości miejsca.

Kiedy w 1918 roku Polska odzyskała niepodległość, biedny, wyniszczony zmaganiami wojennymi kraj znajdował się w bardzo trudnej sytuacji zarówno gospodarczej jak i społeczno-politycznej. Nasi przodkowie wspólnymi siłami, z trudem, ale i z efektami rozpoczęli odbudowę wolnej ojczyzny. Niestety już od 1926 roku dyktatorskie rządy sanacji skierowały II RP na tory etatyzmu i socjalizmu. Okres w którym możliwy był rozwój pluralizmu politycznego i urzeczywistnienia myśli politycznej w ramach demokracji parlamentarnej (1918-1926) był naturalnie zbyt krótki na wykształcenie sprawnych mechanizmów republiki demokratycznej. Początki II RP cechowały się ponadto rozdrobnieniem parlamentarnym i bardzo częstą zmianą rządów. Z biegiem czasu sytuacja polityczno-gospodarcza powoli zaczynała się normalizować. Jednak przejęcie władzy przez centroprawicowy rząd Wincentego Witosa w 1926 roku, stanowiło dla Marszałka Piłsudskiego ostateczny asumpt do przeprowadzenia przygotowywanego od kilku lat „zamachu stanu”. Od tamtej pory, na dobrą sprawę prawica już nigdy nie powróciła do władzy. Potem była okupacja i kolejne państwa bardziej (PRL) lub mniej (III RP) socjalistyczne. Zatem prawica polska proponująca liberalizm gospodarczy, przez zdecydowaną większość swego istnienia zmuszona była do poruszania się w ekstremalnie trudnych warunkach.

Liberałowie w II RP

W dwudziestoleciu międzywojennym kręgi prawicy liberalnej funkcjonowały w stronnictwie ludowym, konserwatywnym oraz narodowym. Nie powstała jednak żadna partia liberalna zdolna do postawienia spójnego programu wolności gospodarczej. Niektóre funkcje nieistniejącej siły stricte liberalnej pełniło stronnictwo narodowe, czyli kierowana przez Romana Dmowskiego Narodowa Demokracja. Przede wszystkim ND zwalczała etatyzm oraz forsowała rozwiązania umożliwiające wykształcenie się niezbędnej dla suwerennego, wolnego państwa klasy średniej. Sam Dmowski, zdecydowany przeciwnik socjalizmu, miał bardzo zdroworozsądkowy pogląd na gospodarkę. Frakcję liberalną obozu narodowego reprezentowali przede wszystkim profesorowie ekonomii Edward Taylor i Roman Rybarski. Ten drugi – jeden z przywódców endecji, zarówno z pozycji naukowych oraz publicystycznych, jak i z ław sejmowych wykazywał szkodliwość wysokich podatków, przymusowych ubezpieczeń społecznych, tworzenia monopoli czy systemu licznych koncesji.

Większość zwolenników liberalizmu pozostała jednak bezpartyjna i będąc środowiskiem dziennikarzy oraz naukowców – głównie ekonomistów, funkcjonowała na kilku uniwersytetach, nie docierając z wolnorynkowym przekazem do szerokich mas społeczeństwa agitowanego sanacyjną propagandą sukcesu. Głównym ośrodkiem akademickim propagującym idee liberalne był Uniwersytet Jagielloński, na którym prof. Adam Krzyżanowski wraz z prof. Adamem Heydlem i doc. Ferdynandem Zweigiem założył krakowską szkołę ekonomiczną. Idąc pod prąd, grupa ta sprzeciwiała się sanacyjnej centralizacji, etatyzacji i socjalizacji państwa, proponując własne rozwiązania na problemy gospodarcze międzywojennej Polski. Niestety Krzyżanowski i spółka nie znaleźli posłuchu w ekipie rządowej, która nawet na czele banków stawiała legionistów. Warto zaznaczyć, że tendencje socjalistyczne dominowały już wtedy w całej Europie, co dodatkowo komplikowało liberałom i tak arcytrudne zadanie.

Liberałowie w PRL

Po II wojnie światowej, z oczywistych względów, liberalizm był już całkowicie skazany na porażkę. Tak się przynajmniej wydawało, kiedy nadeszła druga okupacja, a Józef Stalin instalował u nas „najwspanialszy z ustrojów”, obsadzając struktury państwa zastępami swoich homo sovieticusów – Bierutów, Minców, Wolińskich, Baumanów czy Jaruzelskich. Kolejne pokolenia Polaków „hodowane” w ramach „demokracji ludowej” na „awangardę” proletariatu, otrzymały lekcję marksizmu-leninizmu, stąd do dziś zachowało się tak wiele egzemplarzy zdeprawowanych peerelczyków o mentalności „cwanego niewolnika”. Idee prawicowe zniknęły, ale niebezpowrotnie. W późniejszym okresie PRL gdy reżim stopniowo łagodniał, wykształciło się kilka ośrodków, które na nowo podjęły tematykę liberalizmu. Były to grupy: krakowska – związana z Mirosławem Dzielskim, warszawska – związana z Januszem Korwinem-Mikke oraz gdańska pod wodzą Lecha Mażewskiego, do której należał m.in. Donald Tusk. Egzotycznie to dziś brzmi, ale ten usłużny lokaj „złotej” pani Angeli – ideowej marksistki, naprawdę był kiedyś umiarkowanym liberałem, a z jego tekstów i wypowiedzi z początku lat 90 wynika, że  przeciwieństwie do innych polityków dowodzonego przez niego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, coś na ten temat czytał. Jednak chyba najbardziej znanym rzecznikiem idei wolnorynkowej był słynny kompozytor i publicysta Stefan Kisielewski, autor spostrzeżenia, że „socjalizm bohatersko walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju”.

Liberałowie podczas transformacji ustrojowej

W latach osiemdziesiątych blok sowiecki już dogorywał. Mimo usilnych starań projektowanego przez brodatego szaleńca „raju na ziemi” ani w Polsce, ani nigdzie indziej w Europie nie udało się „postępowym” siłom osiągnąć. Budowie socjalizmu towarzyszyło kilka przeobrażeń wewnątrzsystemowych. W 1989 roku „najwspanialszy z ustrojów” transformował ponownie. Po raz kolejny w kierunku odwrotnym niż chciałby Marks gdyby żył, ale kompletnym nieporozumieniem jest twierdzenie, że transformacja ustrojowa przyniosła Polsce kapitalizm. Prawdą jest natomiast, że złagodzoną wersję socjalizmu opakowano w demokratyczne procedury i częściowo uwolniono rynek, co przyniosło pozytywne rezultaty. Skończyła się PRL, rozpoczęła III RP. Mogło się wydawać, że Polacy ponownie odzyskali swoje państwo dla siebie. Wielu uwierzyło, że z tą demokracją to wszystko na serio i niebawem zapanuje u nas powszechna szczęśliwość. Transformacja ustrojowa postawiła prawicę liberalną w nowej, korzystniejszej rzeczywistości politycznej, ale w 89 roku, jej przedstawiciele nie znali ustaleń pomiędzy „reformatorskim skrzydłem” PZPR a ściśle wyselekcjonowanymi przez generała Kiszczaka do rozmów w Magdalence oraz obrad Okrągłego Stołu reprezentantami „opozycji demokratycznej”, i nie wiedzieli jeszcze, że w „wolnej” Polsce miano „prawicy” przypadnie ideowym socjalistom.

III RP narodziła się właśnie w Magdalence, a system usankcjonowany został formalnie podczas obrad Okrągłego Stołu. W rezultacie „historycznego kompromisu” bezpieka i partyjna nomenklatura podzieliła się władzą z „opozycją demokratyczną”, której trzon stanowiła „lewica laicka”, czyli byli komuniści. Panowie tacy jak Kuroń, Geremek, Michnik i inni, którzy nie lubią rozmawiać o swoich rodzinnych korzeniach i przeszłości sprzed czasów Solidarności, a „grzebanie w życiorysach” uznają za największe bestialstwo. Jak pokazały następne lata, kompromis zawarto zgodnie z niepisaną zasadą „wy nie ruszacie naszych, my nie ruszamy waszych”. Chodziło m.in. o to, ażeby zagwarantować władcom PRL nie tylko bezkarność, dotychczasowe układy i przywileje, ale również dominującą pozycję ekonomiczną w nowej rzeczywistości ustrojowej. W ramach tego procesu miała miejsce — stosując określenie prof. A. Dudka — „swoista prywatyzacja państwa komunistycznego”, albo jak celnie nazywa rzecz P. Wipler po prostu „przechwytyzacja” majątku państwowego przez czerwony establishment. Równocześnie nastąpiła jednak pewna liberalizacja stosunków gospodarczych, której eskalacją była uchwalona jeszcze w 1988 roku ustawa „o podejmowaniu działalności gospodarczej” (ustawa Wilczka). Polska ku zadowoleniu liberałów stała się na chwilę najbardziej wolnorynkowym państwem w Europie. Niestety bardzo szybko wprowadzono system licznych koncesji, zezwoleń, ograniczeń, wysokich podatków, skutkiem czego z wolnością gospodarowania jest w Polsce coraz gorzej, a przedsiębiorcy muszą zmagać się z rosnącą liczbą niekiedy całkowicie absurdalnych utrudnień i barier stawianych im przez państwowego „Lewiatana”.

Korwin często przywołuje jeszcze jedna niepisaną zasadę z Magdalenki. Mianowicie taką, że prawica ma nigdy nie dojść w Polsce do władzy. Nie mamy formalnego dowodu na przyjęcie przez paktujących takiej zasady, ale jedno możemy stwierdzić z całą pewnością – prawica do władzy nie doszła. A i jej obecność w Sejmie była i wciąż pozostaje rzadkością, choć poszczególni prawicowcy, w tym liberałowie, przebijają się co jakiś czas do naszej świątyni prawodawstwa. W następujący sposób tłumaczy ten niekorzystny dla prawicy stan rzeczy Stanisław Michalkiewicz „jeszcze ważniejsze od tego kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje alternatywę polityczną dla wyborców. A po czym poznać czy alternatywa polityczna dla wyborców została przygotowana prawidłowo? Po tym, że bez względu na to, kto wybory wygra, będą one wygrane. Dopiero na tle tego zbawiennego pouczenia (autorstwa Józefa Stalina), możemy zrozumieć dlaczego mimo tylu zmian ekip piastujących zewnętrzne znamiona władzy w naszym nieszczęśliwym kraju, ekonomiczny model państwa ustanowiony w 1989 r. przez generała Kiszczaka i jego konfidentów, nawet nie drgnął”. Być może volksdeutsche z Platformy i Kaczyści kopią się dziś po kostkach trochę mocniej niż kilkanaście lat temu ramię w ramię jako POPiS kopali się z Leszkiem Millerem i jego towarzyszami z SLD, ale nie wiąże się z tym jakakolwiek zasadnicza zmiana systemu gospodarczego. Polacy od każdego kolejnego rządu III RP dostają politykę, którą Jacek Wilk nazwał „polityką KEFIR” – kolektywizm, etatyzm, fiskalizm, interwencjonizm, redystrybucja.

Pozycja wyjściowa liberałów w III RP

W systemie demokracji parlamentarnej powstały warunki dla tworzenia partii politycznych. Trzeba jednak w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że powstające po 89 roku w państwach byłego bloku sowieckiego partie polityczne, tworzyły się w zupełnie innych warunkach i w innym kontekście historycznym niż ugrupowania zachodnioeuropejskie. Polska przez kilka pokoleń poddana była kolonizacji, nie mogąc tym samym wykształcić i wyłonić elit służących narodowi. W ich miejsce Moskwa narzuciła miejscowych kolaborantów, pełniących funkcję elit (ale tylko w technicznym znaczeniu tego słowa), których zadaniem była realizacja interesu kolonizatora. W zamian za to, i za okazaną lojalność, Polska została kolaborantom nadana do eksploatacji jako swoisty folwark. Po 89 roku kolonizator odszedł, ale jego polityczne i agenturalne zaplecze pozostało. Pozostał także głęboki podział pomiędzy kolaborantami a ich przeciwnikami upatrującymi w Polsce nie postkomunistyczny folwark, lecz byt suwerenny i niepodległy – państwo mające służyć narodowi polskiemu. To podział, który nie zniknie jeszcze przez kilka następnych pokoleń, o ile w ogóle kiedyś zniknie.

Polskie środowiska prawicy liberalnej były w zdecydowanej opozycji wobec sowieckiego, a więc radyklanie lewicowego kolonizatora oraz jego miejscowych kolaborantów. Co jednak kluczowe z punktu widzenia niniejszego tekstu, i co starałem się wykazać, nawet przed wojną działały w ekstremalnie trudnych warunkach, w związku z czym były niemal nieobecne na politycznej arenie. Pozycja wyjściowa prawicy liberalnej (jak i prawicy narodowej) u zarania III RP była zatem bardzo słaba. 45 lat rządów moskiewskiej agentury, oraz zawarty w Magdalence deal, w oczywisty sposób dawały olbrzymią przewagę siłom lewicy postkomunistycznej, czyli miejscowym kolaborantom, oraz partiom wywodzącym się z „lewicy laickiej”. Prawica liberalna zaś, nie posiadała struktur, ludzi, funduszy, nie wywodziła się nawet prosto z Solidarności więc nie przynależała do jej etosu. Nie mogła też przywołać tradycji liberalizmu gospodarczego, bo ich praktycznie nie było. (Obecnie słusznie liberałowie nawiązują do krakowskiej szkoły ekonomii). Słowem – prawica liberalna musiała budować wszystko od zera.

Chaos semantyczny

Zastanawiając się czym jest polska prawica i lewica trzeba oczywiście uwzględnić wiele czynników. W obliczu — wspominanego w poprzednich częściach — nieprawdopodobnego wręcz chaosu semantycznego, decydujące znaczenie wydaje się mieć właśnie wskazany wyżej podział na kolaborantów i ich przeciwników, a także stosunek poszczególnych środowisk politycznych do Okrągłego Stołu, transformacji ustrojowej oraz epoki minionej (PRL). Otóż powszechnie przyjęło się uznawać za lewicę jedynie partie postkomunistyczne i ewentualnie ich sprzymierzeńców, a za prawicę ugrupowania postsolidarnościowe, określające same siebie jako antykomunistyczne, bez względu na ich całościową linię ideową, proponowany program i podejmowane działania. W wyniku tego nieporozumienia za partie „prawicowe” uchodzą np. Prawo i Sprawiedliwość, a wcześniej także Platforma Obywatelska oraz ich poprzednie wcielenia. PO u swego zarania rzeczywiście przejawiała pewne skłonności umiarkowanie liberalne gospodarczo, potem głównie z powodów taktycznych poszybowała w kierunku neomarksistowskim na wzór zachodnioeuropejskich partii „postępu”, ale w gruncie rzeczy jest partią bezideową funkcjonującą na zasadzie – aferzyści łączcie się. Z kolei antykomunistyczne i patriotyczne PiS, jest jednocześnie partią socjaldemokratyczną, a więc lewicową, chyba trafnie określaną przez niektórych publicystów jako grupa rekonstrukcji historycznej sanacji. Od początków III RP przyjęło się również to, że każde środowisko kontestujące osiągnięcia „historycznego kompromisu” zawartego przy Okrągłym Stole czy krytykujące sposób przeprowadzenia transformacji ustrojowej, natychmiast dorabiało się miana „skrajnej prawicy”, ewentualnie partii populistycznej, i raczej nie było dopuszczane do dyskursu publicznego. Obecnie powyższe stereotypy nieco się zatarły, pojawiły się nowe, pewne środowiska i postaci kilkukrotnie zmieniały swą „prawicową” bądź „lewicową” przynależność, jak np. człowiek o zszarganych nerwach Stefan Niesiołowski. Generalna zasada uważam jest następująca – lewica najogólniej mówiąc reprezentuje biorący swą genezę z Magdalenki system III RP, chce go betonować i się poruszać w jego ramach. Prawica zaś co najmniej bardzo mocno go kontestuje lub częściej wprost odrzuca. Najczęściej towarzyszący obecnej polskiej prawicy epitet to „antysystemowa”. My jednak będziemy w dalszym ciągu konsekwentnie posługiwać się klasyfikacją prawicy zaproponowaną przez prof. Jacka Bartyzela. (Czytaj więcej) Zatem, mamy obecnie w Polsce trzy partie prawicy liberalnej: Wolność, Kongres Nowej Prawicy oraz Unię Polityki Realnej. Prześledzimy je krótko w części następnej.