Powrót Tuska na scenę spowodował naturalnie wzmożenie medialnych kadr obu plemion. Żołnierze jedynie słusznej partii rzucili się do szczucia, a jej anty-wielbiciele buzują z ekstazy na comeback swojego guru. Powinność swej służby znając, medialne lizusy koncentrują się na stanowiskach i karierach polityków. Jak zwykle nie mówi się prawie nic o sprawach istotnych, m.in. modelu gospodarczym państwa.

Ludzie od kilkudziesięciu lat oglądają „informacje” w telewizji i chodzą do państwowych szkół. Nic dziwnego, że korporacje i politycy z taką łatwością wmawiają im teraz, że muszą poddać się całkowitej kontroli, a dominującym uczuciem ma być strach. Kiedy już ktoś zostanie wkręcony w stan histerii, to nie chce słyszeć, że wcale nie musi histeryzować. Bulwersuje jednocześnie szczęście innych. W czasie roznieconej przez rządy, media i koronacelebrytów pandemiopsychozy, gdy kult wirusa został części społeczeństw wpojony tak głęboko, że nosi znamiona świeckiej religii, warto przywołać wciąż aktualne zalecenie Orwella, by wobec tego, jak nisko upadliśmy, każdy człowiek przyzwoity przypominał rzeczy oczywiste. Jeśli dołożymy do tego chęć powrotu do względnej normalności, to mamy w największym skrócie istotę najnowszej odsłony programu Konfederacji.

W reakcji na bezprawie, lockdowny i „Nowy Wał”

„Polska na Nowo” nie ujmuje całościowej wizji państwa konserwatywno-liberalnej formacji. Jest nieco okrojona w zasięgu zasadniczych postulatów, ponieważ koniunktura na przeforsowanie jakichkolwiek wolnościowych ustaw jest w Sejmie wyjątkowo niekorzystna. „Polska na Nowo” ma jednak stanowić szybką reakcję na skutki zbrodniczego lockdownu i radykalnego bezprawia, którego dopuszczają się m.in. konstytucyjni ministrowie i państwowi urzędnicy. Jest zarazem odpowiedzią na kolejny forsowany przez rząd socjalno-propagandowy projekt „Nowy Polski Ład”. Tym razem w bohaterskiej walce „Ministerstwa Obfitości” o raj na ziemi za „burżujów” i „kułaków” robią samozatrudnieni i lepiej zarabiający etatowcy. Powtórzony stały wariant gry, tylko nieco zaktualizowane grupy docelowe. W ramach polityki konfrontacyjnej władza jak zwykle ekscytuje zawiść wytresowanych do roszczeniowości proletariuszy. Będzie się żyło, będzie się wiodło, tylko trzeba jeszcze trochę docisnąć tych, którzy mają „za dużo”.

Tymczasem w obronie pracowników i przedsiębiorców standardowo staje wolnościowo-narodowa koalicja – jedyna w Polsce licząca się formacja antysocjalistyczna i wolnorynkowa. Za pomocą nowego programu chce na dobry początek m.in. zlikwidować 15 podatków, obniżyć szereg innych i zapewnić dobrowolny ZUS. Docelowo zjednoczona prawica dąży do całkowitego zniesienia opodatkowania pracy, z najbardziej absurdalnym podatkiem dochodowym na czele. Jako jedyna mówi też otwarcie: nigdy więcej lockdownu i opowiada się przeciwko segregacji sanitarnej Polaków. Czym jednak wolą zajmować się funkcjonariusze mediów tzw. głównego nurtu? Koncentrują się na nowym rozdaniu stanowisk w POPiS.

Media żyją istną „rewolucją” – Tusk i Kaczyński na czele POPiS

Pierwszy weekend lipca 2021 r. niechlubnie zapisze się na czarnych kartach historii postkolonialnej, neofeudalnej republiki. Duopol przez ponad 15 lat swych rządów łupiący Polaków z majątku przeprowadził historyczne konwencje partyjne. Tusk wrócił z Brukseli i oficjalnie przejął stery Platformy. Były wróg POPiS-u Leszek Miller (wówczas szef SLD, dziś europoseł z łaski Schetyny) wyraził w związku z tym nadzieję, że ten pierwszy z polskich unijczyków wraz z liderami pozostałych frakcji polskiego obozu postępowego stworzy wreszcie opozycję totalną, którą jego zdaniem trzeba dopiero zbudować, bo dotychczas jest za mało totalna.

Z kolei na drugim skrzydle tej destrukcyjnej machiny podtrzymane zostało przywództwo Kaczyńskiego. Co warte odnotowania, komendant zapowiedział, że po raz ostatni. Zgodnie z jego wolą premier Morawiecki (były doradca premiera Tuska) został wybrany na wiceprezesa partii. Człowiek, który stoi na czele rządu uchylającego konstytucyjne wolności rozporządzeniem, mówiąc bez skrępowania, że to legalne. Czy to orwellowskie dwójmyślenie w najczystszej postaci, czy jest znacznie gorzej? Możemy się tylko domyślać. Być może lepiej tego nie wiedzieć.

Paliwo dla świętej wojny (o posady)

Zatem po raz kolejny zamordyści wzmocnili swoją władzę. Ci, którzy ze względu na swoją inwazyjność, żądzę regulacji i ingerencji w kolejne dziedziny życia, a także manię sięgania coraz głębiej do cudzych kieszeni, nie powinni mieć żadnego wpływu na życie innych. O tym, że obecny rząd to równia pochyła ku nowoczesnemu totalitaryzmowi wiedzą zarówno zwolennicy wariantu „żeby było, tak jak było” z różnych przyczyn gardzący i obwiniający PiS za całe zło świata, jak i wyznawcy niestrudzenie kultywujący jedynie słuszną partię bez oglądania się na rzeczywistość. Już bez farmazonów o „dobrej zmianie”. Nawet bez specjalnej gimnastyki umysłowej, by zachwyty nad nieomylnym kursem umiłowanej partii, miały jakiekolwiek uzasadnienie w realizacji przez nią polskich interesów.

Warto jednak zwrócić uwagę na to, o czym odbiorcy medialni obu stron bratobójczego konfliktu nie lubią pamiętać. PO i PiS to w niedużym uproszczeniu grupy dawnych kolegów i koleżanek poróżnione w 2005 roku o podział łupów przy korycie centralnym. W następnych latach funkcjonujące na zabetonowanej scenie politycznej w formule świętej wojny, utrzymując wśród swoich fanatyków ciągły stan psychozy związany z obecnością drugiej strony tego pozornego w dużej mierze konfliktu. Ten emocjonalny klincz polegający na zawężaniu horyzontu myślowego swoich wyznawców do strachu przez wrogą watahą, jest dla nich bardzo wygodny. Zwaśnione strony szczują na siebie nawzajem, ale zarówno ideologicznie, jak i programowo różnią się detalami. W istocie są do siebie bardzo zbliżone. Oba plemiona konkurują tak naprawdę o stanowiska, synekury, możliwości „kręcenia lodów” i dostęp do portfeli Polaków. A, że w demokracji nie da się rządzić wiecznie – to raz my, raz wy. Od czasu do czasu wiele musi się zmienić, by wszystko zostało po staremu – dostrzegł lata temu Giuseppe di Lampedusa.

Kapitalizm zamiast podatkowego szaleństwa POPiS

Pozwolę sobie wyrazić jeszcze jedną myślozbrodnię. Otóż Najjaśniej Oświecony Suweren nie interesuje się realnymi mechanizmami rządzącymi polityką (I SŁUSZNIE! Bo życie jest na to zbyt piękne). Ma też do tej paskudnej dziedziny niespecjalnie długą pamięć. Często bardziej niż w to, co widzi, wierzy w to, co widzi akurat na ekranie telewizora czy komputera. Niektórzy, szczególnie młodzi-postępowi, którzy nie pamiętają rządów koalicji PO-PSL, sądzą więc, że Tusk, Hołownia albo jakiś inny opiekun-cudotwórca przyjdzie i uratuje kraj od reżimu. Tak nie będzie. I nie mowa tu o zaspokojeniu czyichś antypisowskich emocji. Patrzymy teraz na sprawy z punktu widzenia zakresu wolności, powrotu normalności i wprowadzenia rządów prawa zamiast władzy urzędników. Otóż w tych aspektach między dwoma członami POPiS nie ma żadnych zasadniczych różnic. Jest tylko spór – nasi czy wasi.

Idea socjalistyczna, również w jej nurcie socjaldemokratycznym reprezentowanym przez Kaczyńskiego czy Tuska, nie jest sprawą tej, czy innej partii, lecz zagadnieniem szerszym dotykającym podstaw organizacji państwa. Albo wybieramy ustrój gwarantujący i chroniący wolność gospodarczą w ramach przejrzystego, stabilnego prawa, albo wolimy wiecznie zdezorganizowany biurokratyczny moloch, oparty na etatyzmie, fiskalizmie interwencjonizmie, w którym o tym, co mamy robić i jak wydawać własne pieniądze, decydują partyjni wodzowie i urzędnicy. Nad Wisłą potrzeba zatem nie zmian personalnych, lecz systemowych, tzn. przejścia od socjalizmu w formie państwa „opiekuńczego” do modelu normalnego, czyli kapitalistycznego.

„Legalna grabież” – cel socjalistów wszystkich partii

Ośmielam się jednocześnie zgodzić z tymi, którzy twierdzą, że socjalizm „narodowy”, czy socjalizm „postępowy” to żadna różnica. Zapominamy albo nie chcemy pamiętać – choć historia pokazała to wielokrotnie – że wszelakim kolektywistom chodzi o stłamszenie indywidualizmu i układanie ludziom życia za ich pieniądze. Nie ma jednak praktycznej różnicy, czy rabują nas socjaliści szpanujący żarliwym patriotyzmem i pobożnością, czy lansujący się na europejskości, a ściślej mówiąc – unijności i wrogości do katolicyzmu. W kluczowej kwestii oba socjalistyczne plemiona są zgodne – dbają o utrzymanie systemu prawnego, który Bastiat już w XIX wieku zdemaskował jako „zalegalizowaną, masową grabież”.

Dziś już nawet nie trzeba przyglądać się bliżej, by dostrzec te oklepane motywy. POPiS na każdy problem ma zawsze jedną, tą samą odpowiedź – podwyższyć podatki, bardziej uregulować, zrobić nowy urząd do walki z czymś tam, dać więcej demokratycznych procedur, biurokracji i koniecznie nowe programy socjalne. Myśl o uwolnieniu gospodarki jest uważana w tych środowiskach wręcz za obrazoburczą, za herezję. Obiecali Przenajświętszemu Suwerenowi tak wiele świadczeń, (wszystko na jego koszt), że nawet gdyby chcieli, to nie mogą już tego szaleństwa zatrzymać. Jeśli bowiem nie zrobią w porę skutecznej podmianki szyldów, czy nie przetransferują się w odpowiednim momencie do innych plemion, to Suweren ich odsunie i weźmie nowych dobroczyńców, żeby go doili. Ci, którzy nie otrzymają lukratywnych propozycji z organizacji żyjących w symbiozie z państwem, będą musieli po prostu pójść do pracy. Spróbować swoich sił na realnym rynku. Dla wielu parlamentarzystów byłaby to sytuacja niekomfortowa, bo zupełnie nowa.

Jako się więc rzekło, osiągnięcie biorącego się z pracy dobrobytu możliwe jest wyłącznie przy odrzuceniu interwencjonizmu i „opiekuńczości” państwa. Oznacza to zastosowanie na serio rozwiązań wolnorynkowych. Oczywiście Polska jest w stanie się rozwijać nawet mimo rabunkowych rządów POPiS-u. Dzieje się to dzięki ciężkiej pracy, przedsiębiorczości, wytrwałości i zaangażowaniu wielu ludzi, którym jeszcze się chce, mimo, że nie funkcjonujemy w normalnym modelu gospodarczym i jesteśmy traktowani przez władzę jak nowocześni, finansowi niewolnicy.

Czy wystarczająco upominamy się o wolność?

Zawsze trzeba myśleć pozytywnie, tym bardziej że jesteśmy zaradnym, pracowitym narodem. Jednak sytuacja pod względem naszego stosunku do wolności robi się coraz trudniejsza. Jeśli bowiem mimo zakończenia PRL nadal jesteśmy intensywnie tresowani w taki sposób, żeby wydawało nam się, że nie potrzebujemy wolności, to z czasem przestajemy się o nią upominać. Dobitnie zobrazowało ten proces ostatnie 1,5 roku rządowego zamordyzmu. Niemała część społeczeństwa zgodziła się bez żadnego oporu na bezprecedensową bezprawną blokadę części gospodarki, edukacji i ochrony zdrowia. Zapominamy o ponadczasowej mądrości Benjamina Franklina, że ci, którzy w imię tymczasowego bezpieczeństwa rezygnują z podstawowych wolności, nie będą się cieszyć ani jednym, ani drugim.

Tymczasem wszystkie cztery formacje: zarówno PiS, PO, jak i tradycyjnie Lewica (SLD, Wiosna, Razem), oraz w nieznacznie mniejszym stopniu PSL, z narastającą wrogością patrzą na wolność w sprawach gospodarczych, bez których wolność osobista i polityczna, o których bez przerwy trajkoczą, nigdy w przeszłości nie istniała i istnieć nie może.

Prawicę łączy odwrotna idea. Konfederacja jest jedynym ugrupowaniem, które nie bije się z konkurencyjnymi partiami o władzę nad obecnym systemem, ale dąży do tego, by ten system przekonstruować z socjalizmu na kapitalizm. Prawica jest właśnie po to, żeby każdego dnia upominać się o wolność i normalność. O tym w części drugiej.