Poziom współczesnej polityki – określając krótko – jest prymitywny i może poza samymi politykami i ich zagorzałymi zwolennikami, większość zdaje sobie z tego sprawę. Politycy bowiem zwykli nazywać siebie elitą, do tego intelektualną, a ich wyborcy, niezależnie od darzonej sympatią strony, aspirować do miana oświeconych i o jedynych, słusznych poglądach. W istocie jednak pycha, arogancja i brak pokory świadczą jedynie o niższości moralnej i kulturowej. Ludzie, którzy w samozadowoleniu czują się elitą intelektualną, nie tylko nią nie są i nigdy takiej nie zbudują, ale też nie stworzą zdrowego społeczeństwa. Przyczyną tegoż jest brak zrozumienia fundamentalnych faktów o ludzkiej naturze i przyrodzie – zagadnień, które nomen omen rozumieją filozofowie i naukowcy.
Niestety próżno szukać matematyków, astronomów, fizyków, biologów, filozofów przyrody czy psychologów w polityce. Wprawdzie zabierali i zabierają głos w kwestiach polityczno-ekonomicznych, to zarazem krytykują bezpośrednie angażowanie się w tę sferę życia. Albert Einstein uważał, że nie powinno się mieszać polityki do spraw naukowych. Zapytany zaś, dlaczego ludziom udało się wynaleźć broń atomową, a nie udało się im zapobiec jej użyciu, odpowiedział: „to proste, […], ponieważ polityka jest trudniejsza od fizyki”[1].
Einstein miał rację w tej kwestii z prostego powodu, choć przez wielu ludzi całkowicie ignorowanego: polityka dominuje nad każdym aspektem ludzkiego życia, także nad nauką. To politycy decydują, jak daleko posuną się w kontrolowaniu naszego zachowania i naszych osiągnięć. Nawet jeśli dają nam szeroką wolność, nie znaczy, że w przyszłości jej nie odbiorą, a owoców naszej pracy nie wykorzystają przeciwko nam. To właśnie ta kontrola jest powodem – na co zwrócił uwagę Max Tegmark – „dotkliwej klęski” środowiska naukowego w kwestii edukacji ludzkości (przede wszystkim rozumienia definicji „pojęcia naukowego”), a czego główne przyczyny mają naturę psychologiczną, socjologiczną i ekonomiczną[2] – czyli mieszczące się w zakresie, który najściślej kontrolują politycy!
Tegmark jasno wskazuje, że by promować naukowy styl życia, należy poprawić edukację, przy czym jasno podkreśla, że „programy nauczania nie powinny być wynikiem osiągniętych kompromisów i wpływu lobbystów, ale raczej wpajać umiejętności potrzebne w naszych czasach do nawiązywania kontaktów, dbania o zdrowie, stosowania antykoncepcji, zarządzania czasem, krytycznego myślenia i rozpoznawania demagogii.[3]”
Trudno z tymi słowami się nie zgodzić. Niewątpliwie istotne jest to dla dalszego istnienia naszego gatunku.
W listopadzie 2017 roku, 15 tysięcy naukowców z 184 krajów, opublikowało deklarację, w której ostrzegają, że zaniechanie działań na rzecz ochrony środowiska i ekosystemów grozi destabilizacją Ziemi i nieodwracalnymi skutkami. Jak bardzo są ignorowani przez światowe elity polityczne, niech poświadczy fakt – co sami zresztą zaznaczyli – że ostrzeżenie to wystosowali po raz drugi w ciągu dekady (pierwszy raz w 1992 roku), ponieważ większość zidentyfikowanych wcześniej zagrożeń nie ustała, lecz przeciwnie: „większość z nich jest jeszcze gorsza”. Sygnatariusze pozytywnie odnieśli się jedynie w kwestii podjętych międzynarodowych środków stabilizujących dziurę ozonową. Zaznaczyli jednak, że na poprawę palących problemów może być wkrótce za późno.[4]
Dlaczego politycy ignorują naukowców, a naukowcy nie angażują się w politykę?
Amerykański psycholog Abraham Harold Maslow opisał w 1943 roku na łamach czasopisma „Psychological Review” Teorię motywacji człowieka[5]. Na podstawie obserwacji naturalnej (wrodzonej) ludzkiej ciekawości, stworzył hierarchię motywacji jednostki do działania, złożonych z pięciu etapów, zazwyczaj przedstawianych w formie piramidy. Pamiętać należy przy tym, że ze względu na złożoność ludzkiego organizmu (jesteśmy najbardziej skomplikowanymi obiektami we Wszechświecie), etapy te mogą następować jednocześnie lub w innej kolejności, niż jest to przedstawiane. Uznajmy jednak na potrzeby tego wywodu uniwersalizm tej hierarchii.
Maslow jako fundament ludzkiej egzystencji opisał potrzeby fizjologiczne, czyli pożywienie, wodę, tlen, potrzeby seksualne, brak stresu i sen. Oczywiste jest, że bez zaspokojenia tych podstawowych potrzeb, żadne kolejne nie mają racji bytu. Potrzeby bezpieczeństwa osobistego i ekonomicznego (pokój, brak strachu, wygoda, protekcja i zdrowie), potrzeby miłości i przynależności (więzi rodzinne, miłość, przyjaźń, intymność, afiliacja) oraz potrzeby szacunku i uznania (szacunek do samego siebie, poczucie własnej wartości, kompetencja, poważanie) są kolejnymi trzema etapami rozwoju człowieka. Zaspokojenie tych wszystkich czterech etapów warunkuje etap piąty – samorealizację.
Poprzez samorealizację Maslow rozumie posiadanie wyższych celów, chęć wykorzystania w pełni swego potencjału, a także potrzeby estetyczne i poznawcze. Innymi słowy, ostatni etap rozwoju człowieka ma prowadzić go do stania się tym, kim może być (czym natura daje możliwość się stać danej jednostce). Może to być zarówno pragnienie bycia najlepszym sportowcem, rodzicem, wybitnym artystą lub naukowcem, jak i wykwintnym politykiem.
Choć żyjemy w dość zaawansowanych naukowo i technologicznie czasach, to brak zaspokojenia potrzeb z pierwszych trzech etapów, wciąż jest widocznie w wielu społeczeństwach świata. W niektórych, z przyczyn złego gospodarowania, gwałtownie się pojawiły, jak np. w Wenezueli, w której socjalistyczne rządy doprowadziły do całkowitego upadku państwa, które jeszcze trzy dekady temu było najbogatsze w Ameryce Łacińskiej[6]. Problemy te dotykają także społeczeństwa wysoko rozwiniętych krajów, choć w znacznie mniejszym stopniu.
W każdym razie, odpowiedzi na postawione pytanie należy szukać w analizie etapu czwartego i piątego, gdyż nie ukrywajmy, politycy zapewniają sobie znakomicie zarówno potrzeby ekonomiczne, potrzeby bezpieczeństwa, jak i świetnie odnajdują się w kręgach wzajemnej „pomocy”. (Ocenę przeprowadzę, analizując i uniwersalizując zachowania polskich polityków. Gdybyśmy oceniali indywidualnie każdego polityka, nie każdy z nich wpasowałby się w poniższy osąd).
Z pewną dozą ostrożności można założyć, że politycy pragną samorealizacji, chociażby właśnie jako politycy (za przykład niech posłużą słowa Ryszarda Petru, który zapytany o to, czy chciałby zostać premierem, odpowiedział „tak”), mam jednak głębokie wątpliwości, czy jakkolwiek rozumieją, czym w istocie jest samorealizacja i jak do niej dążyć. Trudno bowiem stwierdzić, że ich czyny kierowane są wyższymi celami. Większość polityków niemal wszystkich opcji politycznych za cel stawia sobie przede wszystkim wygodne i łatwe życie, stąd ich potrzeba poparcia dla państwa opiekuńczego, etatystycznego i socjalistycznego. Bez niego zmuszeni byliby do znacznego wysiłku, by móc zaspokoić swe podstawowe potrzeby. Utożsamiam to równoznacznie z brakiem chęci realnych zmian w ustroju państwa, poprawie bytu jego mieszkańców czy rozszerzania wolności obywatelskich. Tym samym trudno nazwać ich intencje wyższymi celami, skoro służą zasadniczo do ograbiania i zniewalania obywateli, czyli powiększania władzy.
Nieprawdą byłoby także stwierdzenie, że mają oni potrzeby estetyczne i poznawcze. Być może prywatnie niektórzy politycy interesują się kulturą, nauką i filozofią, jednakże w dobie tabloidyzacji dziennikarstwa politycznego, prymitywnego dyskursu publicznego, potrzeby manipulowania społeczeństwem, a także braku jakichkolwiek wiarygodnych odniesień do nauki i filozofii (choć zdarzało się, że niektórzy nieudolnie próbowali nawiązać do tych dziedzin), trudno ich o to posądzać.
W elegancki sposób ujął to Adam Adamczyk, pisząc, że głośno omawiane w ostatnich latach sprawy takie jak „legalność aborcji, właściwości lecznicze marihuany, sens budowy elektrowni jądrowych, przyszłość odnawialnych źródeł energii, opłaty za drugi kierunek studiów, wzrastający poziom smogu, dobrowolność szczepień, źródła globalnego ocieplenia, nawet teoria ewolucji biologicznej” są listą „zagadnień naukowo-technicznych z zakresu medycyny, biologii, fizyki jądrowej, inżynierii, chemii, geologii i klimatologii, czekających na rozstrzygnięcie przez ludzi nauki i filozofii”, czyli „szeroko pojętych uczonych, ekspertów, inżynierów, etyków, artystów i wszystkich innych ludzi gotowych do sensownej dyskusji na określony temat”[7]. Niestety, o czym już wspomniałem, polskiej „elity politycznej” do tego grona zaliczyć jakkolwiek nie można, ponieważ, mimo że wielu z nich ma wyższe wykształcenie (ale też wielu nie ma nawet stopnia magistra), „specjalizują” się w zakresie prawa, ekonomii, historii czy politologii. Wykazują się więc całkowitą ignorancją faktów naukowych i stąd skupiają się na demagogii i żerowaniu na ludzkich emocjach. Słynne słowa Jarosława Kaczyńskiego: „czy marihuana jest z konopi?” podczas debaty o ustawie anty-konopnej w 2005 roku, są dobitnym tego przykładem, natomiast cykl „Biologicznej Bzdury Roku” [8] wprost pokazuje, jak bardzo szerokie jest to zjawisko. Tacy ludzie mają decydujący głos w tak ważnych kwestiach.
Innymi słowy, brak pokory i chęci własnego rozwoju jest przejawem braku szacunku do samego siebie, a co za tym idzie do innych i przekłada się bezpośrednio na ich brak kompetencji w pełnionych funkcjach publicznych. Choć Jarosława Kaczyńskiego uznaję za dobrego stratega politycznego, to jakkolwiek bym chciał, w kwestiach rozumienia problemów społecznych, ekonomicznych czy światopoglądowych, stawiam go obok takich person jak Ryszard Petru, Grzegorz Schetyna, Ewa Kopacz, Lech Wałęsa czy Donald Tusk – osób, które swe cele życiowe ograniczają do prostego „bycia władzą”.
Wielu polityków po prostu traktuje Sejm i Senat jako prywatny folwark, na którym w każdej chwili mogą przejść z jednej partii do drugiej, i co znamienne – nie krępują się tego robić, gdy występuje taka potrzeba. Najczęstszym zjawiskiem są transfery z PiS-u do PO lub z PO do PiS-u, ale rekordziści mają znacznie barwniejsze życiorysy. Michał Kamiński, zaczynał w ZChN, by później pojawić się kolejno w Przymierzu Prawicy, PiS-ie, PJN, PO, a od 2016 roku w UED. Tacy politycy pokazują, że liczy się dla nich wyłącznie „kariera” polityczna, a idea, odpowiedzialność, moralność czy honor są im obcymi cnotami. Dlatego też zdrowa tkanka społeczeństwa (czyli ta, której owe cnoty nie są obce) nie darzy ich ani szacunkiem, ani poważaniem.
Politycy tworzą systemy, w których naczelnym celem jest zaspokojenie potrzeb niewielkiej grupy („elity politycznej”), kosztem reszty społeczeństwa. Paradoksalnie, by ugłaskać to społeczeństwo, wykorzystują do tego celu pewne osiągnięcia naukowe, np. z zakresu psychologii tłumu. Niestety, to owa krótkowzroczność sprawia, że ignorowanie środowisk naukowych przychodzi im z taką łatwością. Dlatego też politycy nie rozumieją tego, co naukowcy: natury przyrody, natury człowieka, znaczenia nauki i miejsca, w jakim człowieka ona stawia. Sami naukowcy zaś nie angażują się politycznie, gdyż przyświecają im cele, których najwyraźniej nie widzą możliwości realizacji w polityce.
Dlaczego to takie ważne?
Współczesna nauka coraz jaśniej pokazuje, że życie na Ziemi, a już na pewno życie inteligentne, najprawdopodobniej jest unikalne w skali Wszechświata. Model zwany hipotezą rzadkiej Ziemi wprawdzie dopuszcza istnienie planet podobnych do Ziemi w odległości co najmniej kilku tysięcy lat świetlnych, to jest równie prawdopodobne, że życie ziemskie jest pierwszym takim zjawiskiem w całym Kosmosie. Przemawiają za tym między innymi te oto fakty:
– Ziemia uformowała się dopiero około 9 miliardów lat po Wielkim Wybuchu (Wszechświat powstał 13,74 miliarda lat temu),
– Słońce i towarzyszące jej planety uformowały się w wyniku niezwykle rzadkiego zjawiska wybuchu supernowej,
– obecna Ziemia jest wynikiem jej zderzenia z protoplanetą o nazwie Teja. Zderzenie to nastąpiło około 4,53 miliarda lat temu, dając początek układowi podwójnemu Ziemia – Księżyc (dzięki temu mamy między innymi 24-godzinną dobę i pory roku),
– uformowanie Ziemi nastąpiło w odpowiednim miejscu w Galaktyce, w tzw. galaktycznej strefie nadającej się do zamieszkania oraz w odpowiedniej odległości od Słońca, w tzw. gwiezdnej strefie nadającej się do zamieszkania. Obydwie strefy są bardzo wąskie,
– Słońce charakteryzuje się większą jasnością, niż 95% gwiazd we Wszechświecie, a także znacznie mniejszą zmiennością jasności. Większa lub mniejsza jasność gwiazdy ma dramatyczny wpływ na gwiezdną strefę nadającą się do zamieszkania. Tylko 2% układów gwiezdnych w Drodze Mlecznej nie jest układem podwójnym lub potrójnym (posiadających tylko jedną gwiazdę),
– wodę na Ziemię sprowadziło Wielkie Bombardowanie w lodowych asteroidach, które trwało w okresie od około 3,8 do 4,1 miliarda lat temu,
– wyłonienie się z substancji organicznych samoreplikującej się komórki, było zjawiskiem bardzo mało prawdopodobnym. Wyodrębnienie się wśród nich tzw. prokariontów i eukariontów (to dzięki tym drugim istniejemy), które później połączyły się ze sobą, dając początek wielokomórkowcom, było jeszcze rzadszą możliwością,
– Ziemia przetrwała dwie epoki zlodowacenia oraz pięć epizodów masowego wymierania gatunków. Brak tych wydarzeń uniemożliwiłby całkowicie pojawienie się inteligentnego gatunku ludzkiego,
– dinozaury po 150 milionach lat dominacji na Ziemi, były bliskie osiągnięcia inteligencji. Homo sapiens, w wyniku gwałtownych zmian klimatycznych, zajęło to „zaledwie” dwa miliony lat,
– na Ziemi żyje około 8,7 miliona gatunków eukariontycznych, w których obrębie wyróżnia się kolejne kilka milionów podgatunków. Tylko jeden z nich charakteryzuje się inteligencją o wysokich możliwościach (szczególnego rodzaju)[9],
– „ludzka skala” leży mniej więcej w połowie drogi pomiędzy masą atomu, a masą gwiazdy, czyli pomiędzy mikroświatem a Kosmosem. Tylko w tym cienkim obszarze zaistnieć mogła maksymalna złożoność, jaką charakteryzuje się ludzki organizm[10].
Szacuje się, że w obserwowalnym Wszechświecie znajduje się 100 miliardów galaktyk, w każdej z nich co najmniej 100 miliardów gwiazd. W Drodze Mlecznej jest ich około 400 miliardów, a łączną liczbę planet, krążących wokół nich, szacuje się od 1 do nawet 30 miliardów. Liczby te są dla człowieka niewyobrażalne, zdroworozsądkowo więc rozumując, nasuwają stwierdzenie, że „gdzieś tam” istnieje jakieś życie. Jednakże współcześnie znane nam fakty naukowe (mogą one oczywiście się zmienić w przyszłości) mówią, że prawdopodobieństwo powstania istoty takiej jak człowiek, jest niewiarygodnie małe. Jesteśmy bowiem najbardziej zaawansowaną formą życia: nasze ciała zbudowane są z około 100 bilionów komórek, całkowitą powierzchnię błon wewnątrzkomórkowych w ciele jednego człowieka szacuje się na 80 hektarów, a ludzki mózg tworzy 100 milionów neuronów, które nieustannie przysyłają tryliard atomów. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Poznanie Wszechświata i ludzkiej natury prowadzi do głębokich implikacji filozoficznych – pozwala lepiej zrozumieć to, co nazywamy człowieczeństwem, godnością, moralnością. Człowiek, który zdaje sobie sprawę, że jest najrzadszym znanym sobie zjawiskiem we Wszechświecie, porzuci swą destrukcyjną naturę. Zacznie pracować nad własnym charakterem i zapanuje nad sobą. Dotrze do niego, że jest samoświadomą jednostką, odpowiedzialną pod każdym względem za siebie i kierując się tym indywidualizmem, obierze sobie te życiowe cele, które popchną go do samorealizacji, czym jednocześnie przyczyni się do rozwoju cywilizacji.
Naukowcy i filozofowie (ale nie pseudo) rozumieją potrzeby, problemy i zagrożenia, jakie nas dotykają, politycy zaś mają siłę sprawczą (którą, co znamienne, sami sobie nadali). Niestety śmiało stwierdzam, że o nasze dobro i rozwój dbają ci pierwsi, gdyż ci drudzy, w swym egocentryzmie, braku odpowiedzialności i elementarnego poczucia przyzwoitości, nie zważają na długotrwałe szkody, jakie wyrządzają całemu gatunkowi ludzkiemu. Tym samym, w przeciwieństwie do ludzi nauki, jeśli tego nie zmienią, zawsze będą reprezentować prymitywizm. Ci pierwsi pragną poznać rzeczywistość taką jaką ona jest, ci drudzy zaś pragną wykreować taką, jaką by chcieli, by ona była. Są to w istocie dwie siły, które nawzajem się ścierają. Dlatego też uważam, że naukowcy powinni z całą możliwą siłą angażować się w politykę, a my powinniśmy polityków wymieniać na takich, którzy interesują się naukami przyrodniczymi i filozofią. My sami zresztą też powinniśmy.
[1] New York Times, Einstein Quoted on Politics, 22.04.1955, s. 24, http://www.nytimes.com/1955/04/22/archives/einstein-quoted-on-politics.html
[2] M. Tgemark, Nasz Matematyczny Wszechświat, Warszawa, Prószyński i S-ka: 2015, s. 556.
[3] Tamże, s. 557.
[4] Naukowcy ostrzegają; bez ochrony przyrody Ziemi grozi destabilizacja, http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C27193%2Cnaukowcy-ostrzegaja-bez-ochrony-przyrody-ziemi-grozi-destabilizacja.html
[5] A. H. Maslow, A Theory of Human Motivation, http://psychclassics.yorku.ca/Maslow/motivation.htm
[6] Wenezuela na krawędzi: „Lewicowy cud „ – kraj leży na ropie, a brakuje w nim wszystkiego, http://www.polskatimes.pl/fakty/swiat/a/wenezuela-na-krawedzi-lewicowy-cud-kraj-lezy-na-ropie-a-brakuje-w-nim-wszystkiego,10017288/
[7] A. Adamczyk, Najgorsza rzecz, jaką wmówili Ci politycy, 10.12.2017, http://www.kwantowo.pl/2017/12/10/najgorsza-rzecz-jaka-wmowili-ci-politycy/
[8] Biologiczna Bzdura Roku, http://www.totylkoteoria.pl/search?q=biologiczna+bzdura+roku
[9] J. Gribbin, Dlaczego jesteśmy. Cud powstania życia na Ziemi, Prószyński S-ka 2011.
[10] M. Rees, dz. cyt., s. 19.
Pragnąc zapobiec niejasnościom, jakie pojawiły się wśród niektórych czytelników artykułu, skonkretyzuję własną myśl. Dostrzegłem, że niekoniecznie jasno ją przedstawiłem w tekście.
Pisząc o politykach i naukowcach, nie miałem na celu utożsamiać grona polityków, jako wyłącznie tych złych, a naukowców jako tych dobrych. Dlatego zaznaczyłem, że ” Ocenę przeprowadzę uniwersalizując zachowania polskich polityków. Gdybyśmy oceniali indywidualnie każdego polityka, nie każdy z nich wpasowałby się w poniższy osąd.” Powinienem jednak dodać również, że to samo dotyczy grona naukowców.
Słusznie bowiem komentujący zauważyli, że w przeszłości mieliśmy filozofa Karola Marksa i doktora medycyny Josepha Mengele, sądziłem jednak, że jest oczywiste, że to nie ich miałem na myśli. Tym bardziej, że na początku tekstu zaznaczyłem, iż to „matematyków, astronomów, fizyków, biologów, filozofów przyrody czy psychologów”, brakuje mi w polityce. Mało tego, cytując Alberta Einsteina i Maxa Tegmarka byłem świadomy, że pierwszy był zwolennikiem socjalizmu, drugi ma z kolei lewicowe poglądy. Są więc pod tym względem mi dalecy, ale przecież nie przekreśla to słuszności przytaczanych słów ich autorstwa.
Niektórzy uznali, że w artykule jednoznacznie opowiadam się za merytokracją. O ile uważam, że jak najbardziej funkcje publiczne winne być pełnione przez kompetentnych ludzi, to nie uważam, że musi to być koniecznie merytokracja. Monopolizacja państwowa bowiem niemal zawsze jest niekorzystna dla społeczeństwa.
Niektórzy więc, zarzucając promowanie merytokracji, jednoznacznie uznali, że chciałbym całkowicie wymienić polityków na naukowców. Inni jeszcze, zauważyli, że większość naukowców nie ma czasu na politykę, gdyż takie dziedziny jak fizyka czy kosmologia są czasochłonne, znacznie angażujące i wyczerpujące, stąd w polityce przewaga humanistów. W pełni się z tym zgadzam, dlatego pisząc, „że naukowcy powinni z całą możliwą siłą angażować się w politykę”, miałem dokładnie „możliwą siłę”. Czyli w tym przypadku niewielką.
Z kolei pisząc dalej, że „powinniśmy polityków wymieniać na takich, którzy interesują się naukami przyrodniczymi i filozofią”, nie miałem na myśli stricte naukowców, lecz właśnie polityków, którzy mają choć minimalną wiedzę w tych dziedzinach. Absurdem jest, bym wymagał (lub ktokolwiek inny), by każdy polityk rozumiał, że pulsar jest gwiazdą neutronową i wyróżnia się trzy klasy, zależne od częstości impulsów. Ale już świadomość, że widzenie kolorów jest zależne od długości fali elektromagnetycznej, uważam za elementarną wiedzę i wstydem jest tego nie wiedzieć. A sądzę, że przeważają w społeczeństwie ci, którzy nie wiedzą tego jeszcze.
Jednoznacznie więc nie opowiadam się radykalnie za merytokracją, ale pewne jej cechy powinny mieć miejsce w polityce.
Mam nadzieję, że komentarz ten rozwiewa wątpliwości mojego stanowiska w kwestii nauki i polityki.