Druga wojna światowa była największą klęską w dziejach państwa i narodu polskiego. Utraciliśmy w niej nie tylko miliony obywateli zabitych przez wrogów, Lwów, Wilno czy szereg innych miast, miasteczek i wiosek od stuleci związanych z Polską, w obronie których bili się nasi żołnierze, ale również ciągłość niezależnego polskiego myślenia.

Kształtowane od wieków autentyczne polskie elity zostały poważnie przetrzebione, część z nich wymordowano, część wypędzono, a innych spacyfikowano i poddano wraz z resztą narodu sowieckiej obróbce, połączonej z narzuceniem nowych komunistycznych „elit”. Polska i polskość utraciły jeden ze swoich najważniejszych punktów oparcia – ziemiaństwo kultywujące tradycje I Rzeczypospolitej. Okupant sowiecki narzucił nam swój wzór myślenia, z którego Polska nie otrząsnęła się niestety do dziś. Nie możemy dopuścić aby podobna klęska się powtórzyła, bowiem Polska mogłaby się już nigdy nie odrodzić. Jak zatem wygląda państwowa edukacja historyczna dotycząca II wojny światowej?

Niedawno obchodziliśmy kolejną rocznicę jej wybuchu. Wrześniowe obchody przypominają te sierpniowe. Egzaltujemy się bohaterstwem polskiego żołnierza w obliczu przeważających sił wroga, żołnierza, który walczył bohatersko pomimo, że nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo. W myślach zestawiamy nasz wrzesień 39’ z tchórzostwem i kapitulacją Francji niewykazującej nawet dziesiątej części polskiego heroizmu. Porażkę tłumaczymy sobie tym, że nasi sąsiedzi albo (w zależności od opcji politycznej) odwieczni wrogowie bestialsko na nas napadli, łamiąc przy tym wszelkie możliwe traktaty i normy moralne. Taka narracja nie tłumaczy w sposób wyczerpujący, satysfakcjonujący naszej straszliwej klęski. Jest przejawem ograniczenia umysłowego naszych elit niezdolnych do kompleksowego zmierzenia się z traumą katastrofy II RP. Stanowi historię dla tępaków skazanych na wieczne popełnianie tych samych fatalnych błędów. Jeśli nie chcemy by kolejne pokolenia Polaków bezmyślnie traciły ojczyznę, musimy odrobić lekcję tragicznej przeszłości. Nie możemy rozpoczynać owej lekcji od 1 IX, powinniśmy sięgnąć dalej, zrozumieć co doprowadziło do sytuacji, w której polski żołnierz był zmuszony do beznadziejnej walki na dwa fronty. Musimy spojrzeć na tamtą sytuację oczami współczesnych, a nie przez klisze lewackiej czy „patriotycznej” poprawności politycznej.

W 1871 roku Prusy pokonały Francję i zjednoczyły Niemcy na swoich zasadach, stając się najsilniejszym państwem na kontynencie europejskim. W 1918 roku zjednoczone, cesarskie Niemcy zostały pokonane w I wojnie światowej, wskutek czego utraciły część ziem i zostały rozbrojone. Jednak dzieło wielkiego Ottona Bismarcka – zjednoczenie – pozostało nienaruszone. Zwycięska koalicja nie rozczłonkowała II Rzeszy na mniejsze organizmy – państwa i państewka. Wobec tego kwestią czasu pozostała ponowna militaryzacja Niemiec i podjęcie przez nie prób odzyskania utraconych ziem i sięgnięcia po hegemonię w Europie. Francja i Wielka Brytania niespecjalnie paliły się do tego, aby przeszkadzać pokonanym Niemcom w odzyskiwaniu sił. Próbowały z nimi współpracować, realizując swoje interesy kosztem Polski, czego przykładem były Traktaty z Locarno. Dojście Adolfa Hitlera, którego nikt wówczas nie postrzegał jako ludobójcy, do władzy nie zmieniło ich nastawienia. Próbowali z nim współpracować jak z poprzednimi rządami Niemiec i układać się kosztem innych państw w tym także Polski. Przez palce patrzyli łamanie postanowień Traktatu Wersalskiego i zbrojenia III Rzeszy. Pozwolili Hitlerowi anektować Austrię i zająć Czechosłowację, co dramatycznie pogarszało sytuację militarną II RP i ewentualnej koalicji antyniemieckiej.

Polska została w 1939 roku wepchnięta do wojny przez naszych najukochańszych sojuszników, w celu odciągnięcia pierwszego uderzenia Niemiec od Zachodu, aby Francja i Wielka Brytania mogły się lepiej przygotować do wojny. II Rzeczypospolita stanęła w 1939 roku wobec żądań niemieckich dotyczących korytarza, Gdańska, który de facto był wówczas miastem niemieckim, gdzie Polacy stanowili mniejszość oraz wstąpienia da paktu antykominternowskiego. W praktyce oznaczało to wejście do niemieckiego obozu w zbliżającej się wojnie na zasadzie podobnej do Węgier czy Rumunii. W pierwszej fazie musielibyśmy zachować neutralność wobec ataku III Rzeszy na Francję, a potem wziąć udział w wojnie ze Związkiem Sowieckim, co Hitler proponował Polsce wcześniej. Władze II RP odrzuciły te żądania, po czym przyjęły gwarancje angielskie, które nie miały najmniejszego pokrycia. Rząd JKM nie mógł udzielić Polsce żadnej realnej pomocy, o czym Anglicy doskonale wiedzieli, zwodząc Polskę. Natomiast Francja ani myślała umierać za Gdańsk, podobnie jak nie chciała wcześniej bronić Wiednia czy Pragi. Nasi przywódcy dali się wówczas oszukać i wykorzystać, za co Polska zapłaciła najwyższą cenę. Ich politykę należy określić jako bezmyślną i tragiczną. Idąc na wojnę z Niemcami, Państwo Polskie musiało się liczyć z atakiem sowieckim. Przecież odzyskaną w 1918 roku niepodległość II RP obroniła, walcząc ze wschodnim sąsiadem, który był żądny „odzyskania” ziem utraconych przez Rosję po I wojnie światowej. Gdyby nie puste gwarancje angielskie Polska nie zdecydowałaby się na wojnę z Niemcami, musiałaby zgodzić się na żądania Berlina. Nasza sytuacja byłaby wówczas o tyle lepsza, że zachowalibyśmy realną siłę – aparat państwowy i wojsko, które Niemcy dozbroiliby w celu wspólnej wyprawy na wschód. Ochroniłoby to wówczas obywateli II RP od zbrodniczych okupacji niemieckiej i sowieckiej. Ewentualne zwycięstwo na wschodzie, do którego ostatecznie niewiele Niemcom zabrakło, zabezpieczyłoby nas przed zakusami Rosji. W dalszej części wojny moglibyśmy zmienić front i opuścić III Rzeszę, przechodząc w odpowiednim momencie na stronę Ameryki i Wielkiej Brytanii.

Nasi przywódcy dali się wówczas zwieść sojusznikom, co doprowadziło do katastrofy, z której musimy wyciągnąć wnioski. Nie możemy ślepo ufać podobnym gwarancjom. Powinniśmy dążyć do sytuacji, w której sami będziemy zdolni odeprzeć wrogi atak. Nie dajmy się zdobywać na czułe słówka amerykańskiego imperatora, sprawdzajmy szczerość jego intencji. Jeśli Stany Zjednoczone rzeczywiście chcą stworzyć w Europie Wschodniej blok suwerennych państw mogących przeciwstawić się zakusom Berlina i Moskwy to powinniśmy zabiegać nie o obecność wojsk USA w Polsce, a wzmacnianie naszej armii. Jedynym realnym zabezpieczeniem naszej niepodległości i suwerenności byłoby pozyskanie broni atomowej, do czego powinien dążyć każdy polski rząd. Miejmy nadzieję, że nadwiślańscy decydenci odrobią lekcję 1939 roku i będą zabiegać o amerykańską pomoc w polskim programie atomowym. Jeśli tego nie uzyskają, powinni pomyśleć o znalezieniu innej drogi do naszego Projektu Manhattan.