Gdyby rzeczywistość społeczno-polityczna, urządzona nam po ’89 roku miała posługiwać się indywidualnym hymnem, bez wątpienia byłaby to melodia znana ze sportowych aren. Relatywizacja wartości, dewaluacja pojęć i pierwszeństwo opinii przed faktami, to jedne z najczęstszych grzechów III RP. Ich źródłem, jest ten pierworodny w postaci nierozliczonej historii i transformacji.

Bez tego moralnego i instytucjonalnego odrodzenia, za wspomniane grzechy pokutować będziemy jeszcze wiele lat, w każdej dziedzinie życia publicznego. Polska nie wstanie z kolan tak długo, jak będzie miała spętane nogi (kliknij, by przeczytać) – pisałem niedawno przed kolejnym 13 grudnia i mam prawo przypuszczać, że skoro czytasz ten felieton, dalsze tłumaczenia są zbędne.

Wspominam o tym w dniu, który zupełnie nie przejdzie do historii a był kolejną szansą na mały kroczek w kierunku uzdrowienia. Na porannej konferencji Instytutu Pamięci Narodowej poznaliśmy wyniki ekspertyz dokonanych na materiałach, które “wypadły” z szafy Kiszczaka. Biegli jednoznacznie potwierdzili autentyczność odręcznych zobowiązań, pokwitowań odbioru pieniędzy i donosów, stwierdzając, że “nakreślił” je sam Lech Wałęsa (z wyjątkiem jednego z 41 donosów). W normalnym państwie, gdzie honor dysponuje jakimkolwiek autorytetem, byłoby to zamknięcie, kaleczących nasze uszy od lat, dyskusji. Tymczasem, w chorym organizmie państwowym, gdzie nie trzeba tysiąca powtórzeń dla uwiarygodnienia kłamstwa, dzisiejsze wyniki ekspertyz IPN to jedynie przyczynek do zaognienia sporu wokół postaci Wałęsy. Co ciekawe, główny zainteresowany, któremu moglibyśmy przyznać prawo do posługiwania się kłamstwem dla swojej obrony, nawet autorskich kłamstw nie jest  w stanie powielić. Zakładam bowiem, że jeśli Wałęsa, na przestrzeni lat, zdążył już wielokrotnie zaprzeczyć sam sobie, to część jego wersji była zgodna z prawdą. Nawet ci, którzy deprecjonują pracę Cenckiewicza, Gontarczyka czy Szarka, w oparciu o wywody samego Wałęsy, obiektywnie powinni uznać go za kłamcę.

Heroiczna walka w obronie jednego z najważniejszych mitów walki o wolność, obfituje natomiast w skandaliczne stwierdzenia, takie jak akt poddaństwa Jacka Żakowskiego, brzmiący: “Nawet jeżeli Bolek to był Wałęsa, to Wałęsa z całą pewnością nie jest Bolkiem”. Do tego dorzućmy kwestionowanie ekspertyz “pisowskich” instytucji i sprowadzenie ich do politycznego ataku. Wspomniany brak rozliczenia i jego pochodne w postaci szeregu patologii w życiu publicznym, spłodziły prawdę etapu, która spluwa na fakty i depcze obiektywizm.

Ciężko jednak dziwić się temu, że Polacy (i osoby legitymujące się polskim paszportem), uzależniają prawdziwość zjawisk od nazwisk, które tworzą dla nich narrację. Nie musimy sięgać do licznych, historycznych przykładów. Wielokrotnie skompromitowany Ryszard Petru, na chwilę po powrocie ze słynnego “Sylwestra”, zarzuca nieetyczne postępowanie Mateuszowi Kijowskiemu. Po serii pustych żartów, memów i tabloidowego linczu, wspartych chwilową zasłoną dymną w postaci nadkruszonych notowań sondażowych, przechodzimy nad większością tych spraw do porządku dziennego. Mateusz Kijowski, w miniony weekend, wygrał wybory przewodniczącego mazowieckiego KOD’u i zapowiada walkę o reelekcję jako szef ogólnopolskich struktur organizacji. Zaraz za ich plecami, otwartą kampanię przeciw władzy prowadzi płk Mazguła, który jako profesor Instytutu Kulturoznawstwa, bezczelnie promuje tzw. protesty tzw. studentów. Polska nie stoi nawet na głowie, bo ścięto ją dawno, ale leży z przetrąconym kręgosłupem. Skoro honor jest jedynie archaiczną wartością, ciężko oczekiwać wysokiego nań popytu i w konsekwencji podaży.

Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili – mówił jeszcze w XVIII w. Edmund Burke. A to, przecież wciąż się odradza i aktywizuje.