Sytuacja narodowców w III RP nigdy nie należała do najłatwiejszych. Czarna legenda ich obozu politycznego, którą zaimplementowała Polakom komunistyczna propaganda, pozwalała i nadal pozwala dorabiać im groźną gębę. Przez co często są oni przedstawiani przez medialny mainstream jako niebezpieczni reprezentanci skrajnej prawicy, a więc faszyści bliscy ideowo znanemu, głównie z pozaartystycznej działalności, austriackiemu akwareliście.

Wobec pojawienia się swoistej koniunktury na antysystemowców narodowcy stanęli w latach 2014-2015 roku przed szansą na rozwinięcie politycznych skrzydeł. Wówczas to dobre wyniki wyborcze osiągnął Kongres Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikke (elekcja do parlamentu unijnego 2014) oraz Paweł Kukiz (elekcja prezydencka 2015). Liderzy obozu narodowego uzyskali relatywnie duże możliwości manewru. Zdecydowali się na nawiązanie współpracy z ruchem Pawła Kukiza, który cieszył się wówczas rekordowym poparciem. Teoretycznie mogli jeszcze próbować utworzyć koalicję z wolnościowcami lub podjąć się trudnej misji godzenia wszystkich antysytemowców. Decydując się na alians z Pawłem Kukizem, zostali od niego praktycznie uzależnieni. Musieli odpiąć dystynkcje swoich macierzystych organizacji i podporządkować się silniejszemu partnerowi. Do parlamentu weszli nie jako reprezentanci idei narodowej, a niesprecyzowanego do dziś programu politycznego znanego muzyka.

Trudno powiedzieć, czy ugraliby więcej, wybierając inną drogę. Gdyby weszli w sojusz z wolnościowcami, ich pozycja byłaby na pewno lepsza niż podczas rozmów z Pawłem Kukizem. Mogliby, uzyskując mniejsze poparcie, wprowadzić podobną reprezentację do sejmu lub przepaść z kretesem. Dogadania się z innymi antysystemowcami nie ułatwiłaby powszechnie znana niechęć do kompromisów liderów poszczególnych środowisk antyestablishmentowych, która nie raz i nie dwa powodowała partyjne rozłamy i podziały. Osobną kwestią pozostaje udział służb wszelakiej proweniencji przy kształtowaniu się ruchów antysystemowych nad Wisłą.

Niemniej współpracując z Pawłem Kukizem, narodowcy odnieśli relatywny sukces. Wejście w przedwyborczą koalicję z ruchem znanego muzyka pozwoliło im wprowadzić do sejmu RP kilku przedstawicieli. Swoją drogą, niewiele zabrakło, aby na listach Kukiz’15 znalazł się były kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta – Marian Kowalski. Być może wówczas nie zdecydowałby się on na wejście na drogę autokompromitacji, którą kroczy wraz ze swym przewodnikiem duchowym.  Wróćmy jednak do meritum. Koalicja Kukiz – narodowcy nie przetrwała zbyt długo. Po upływie przeszło połowy kadencji parlamentu znaczna część narodowców, którzy uzyskali mandat poselski, znajduje się poza klubem Kukiz’15. Robert Winnicki  od dawna jest posłem niezależnym. Natomiast Adam Andruszkiewicz i Sylwester Chruszcz są członkami okołopisowskiego koła poselskiego Wolni i Solidarni, którym zawiaduje Kornel Morawiecki. Po drodze mogliśmy obserwować raczkowanie i śmierć powiązanego z ruchem Kukiz’15 stowarzyszenia Endecja, mającego w założeniu formować elity narodowe.

Jednym z liderów Endecji był poseł Adam Andruszkiewicz. Od jakiegoś czasu jego polityczna aktywność ogranicza się do atakowania przedstawicieli PO i Nowoczesnej. To ciekawe, że polityk, teoretycznie będący w opozycji do obozu rządzącego, poświęca zdecydowanie więcej czasu i energii recenzowaniu poczynać swoich opozycyjnych „kolegów”, a nie rządu. Jeszcze ciekawsze jest, iż telewizja państwowa upodobała sobie gościć w swych nieskromnych progach właśnie Andruszkiewicza. Jeśli ktoś chciałby na podstawie wypowiedzi owego posła w TV określić, czym jest nacjonalizm, to mógłby dojść do wniosku, że w gruncie rzeczy polega on na byciu uber PiS-em. W swoich wystąpieniach i wpisach na portalach społecznościowych skupia się on przede wszystkim na atakowaniu opozycji totalnej z pozycji bliskich PiS-owi. Przy czym czyni to w sposób raczej ogólny, szablonowo-frazesowy niż szczegółowy. Występy telewizyjne parlamentarzysty z Grajewa raczej nie powodują wzrostu zainteresowania i poparcia idei narodowej wśród Polaków. Ich funkcją jest uwierzytelnianie polityki rządu przed  potencjalnymi wyborcami Ruchu Narodowego. W tym kontekście należy tłumaczyć łatwowierność, z jaką ów poseł bronił niedawno wprowadzenia nowego podatku paliwowego.

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież poseł ma takie samo prawo do śmieszkowania z polityki opozycji jak rządu. Zgoda. Z tym że Adam Andruszkiewicz bardzo poważnie ograniczył, jeśli nie praktycznie zaniechał, recenzowanie poczynań „dobrej zmiany”. Bez wątpienia ów parlamentarzysta działa na korzyść Prawa i Sprawiedliwości, a nie środowisk narodowych, których reprezentowanie deklarował. Złośliwi przyrównaliby jego medialną działalność do zachowania ratlerka, który przyodział się w monstrualnie lśniącą zbroję z dykty i w imieniu dobrego naczelnika państwa szczeka na nieprawości, jakich dopuścili się niegodni władzy uzurpatorzy. Andruszkiewicz zachowuje się tak, jakby prawi i sprawiedliwi rycerze „dobrej zmiany” mieli lada moment pojmać i wtrącić do ciemnego lochu podłych teutońskich i kacapskich sługusów. Jednak nic takiego nie następuje i nie nastąpi. Bowiem w nadwiślańskiej republice podstawowym prawem człowieka, obowiązującym niezależnie od konstytucji i kodeksów karnych, jest zasada: „My nie ruszamy waszych, a wy naszych”.

Zdaje się, iż  poseł Andruszkiewicz wchodzi nieśmiało w buty Bolka Piaseckiego, który pod koniec dwudziestolecia międzywojennego ciążył ku sanacji, a po 1945 roku tworzył prokomunistyczny PAX adresowany do katolików. Być może parlamentarzyście z Grajewa marzy się jakiś paxik z Jarosławem Kaczyńskim? Wskazywałoby na to utworzenie własnego stowarzyszenia. Czyżby celem jego powstania było podbicie wartości negocjacyjnej w rozmowach z przedstawicielami PiS-u? Adam Andruszkiewicz może się jednak srogo przeliczyć, a buty po Bolku Piaseckim mogą okazać się o parę rozmiarów za duże.

Biorąc pod uwagę niedługą historię ugrupowania żoliborskich socjalistów, można śmiało orzec, że owa partia jest niezdolna do jakiejkolwiek współpracy na zasadach partnerskich. W polityce zagranicznej ślepo poddaje się interesom naszych amerykańskich sojuszników. W sprawach wewnętrznych nie uznaje na dłuższą metę żadnych kompromisów, koalicji czy sojuszy. Wzorcem postępowania wydaje się tu być linia paktu stabilizacyjnego z LPR i Samoobroną. Jarosław Kaczyński wykorzystał, skompromitował i zniszczył swoich aliantów, przejmując ich elektorat. Roman Giertych, którego uznawano kiedyś za narodowca, do dziś nie wybaczył prezesowi PiS jego postępowania.

Obecna koalicja rządząca, występująca pod nazwą Zjednoczonej Prawicy, której ster dzierży PiS wygląda trochę inaczej. SP i Porozumienie nigdy nie osiągnęły tego stopnia samodzielności, co LPR i Samoobrona. Solidarna Polska jest partią okołopisowską, powstałą wskutek kłótni w socjalistycznej rodzinie. Przeciętny polski wyborca nawet nie orientuje się, że Zbigniew Ziobro jest członkiem SP, a nie PiS. Natomiast stronnictwo Jarosława Gowina zostało ulepione z odpadów i fragmentów podebranych innym partiom i środowiskom. Porozumienie jest platformą skierowaną do wyborców PO zawiedzionych ośmiolatką „Słońca Peru” oraz wolnościowców. Jako taka ma kusić tzw. konserwatystów z PO i osłabiać partię Janusza Korwin-Mikkego. Koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości są mu w pełni podporządkowani, za co zostają odpowiednio wynagradzani.

W tym właśnie kontekście należy widzieć działalność posła Andruszkiewicza. Przypuszczam, że plany strategów z Nowogrodzkiej przewidują, iż ma on atakować opozycję totalną, aby przyciągnąć w stronę obozu rządzącego młodych ludzi, którzy wahają się, czy uwierzyć w cuda „dobrej zmiany”. Być może kiedyś żoliborski naczelnik zdecyduje się powierzyć Andruszkiewiczowi bardziej odpowiedzialną misję w rodzaju utworzenia narodowego skrzydełka w partii, co miałoby przysłużyć się konserwacji podziału nadwiślańskiej sceny politycznej na dwa postsolidarnościowe obozy. Do tego czasu ów bystry polityk będzie musiał cierpliwie odgrywać powierzoną mu rolę, licząc na wdzięczność, którą można wyrazić miejscem na liście wyborczej.