W pierwszym z artykułów cyklu przyglądaliśmy się teorii Wallersteina, o centrach i peryferiach [Zob.]. W drugim temu, jak ta teoria przekłada się na rzeczywistość, gdzie na konflikt międzynarodowy nakłada się wirus, który ten konflikt katalizuje [Zob.]. Dziś ze skali globalnej przeniesiemy się do Europy i przyjrzymy dwóm scenariuszom, jakie przed nią stoją.
Witaj wieku XIX
Scenariusz wydaje mi się najbardziej prawdopodobny. Wiek XIX w historii Europy stał pod znakiem konfliktu czterech, czasem pięciu mocarstw. Francja, Prusy (Niemcy), Austro-Węgry, Rosja (i czasem Włochy) były głównymi podmiotami rozdającymi karty na kontynencie. Oprócz nich był jeszcze perfidny Albion, to jest Wielka Brytania, czyli balansujące imperium morskie.
Hasłem przewodnim tego stanu rzeczy jest koncert mocarstw. Czyli klub najsilniejszych graczy, od których zależy modus vivendi na kontynencie. Jeżeli nie masz realnego wpływu, karty, lewaru czy siły politycznej zdolnej wpłynąć na dotychczasowy porządek – do kamaryli mocarstw wstępu brak.
Kody mentalne klas politycznych Europy zachodniej zatrzymały się w owym XIX wieku, z tą różnicą, że na kontynencie obecne jest USA, które ogranicza ich swobodną politykę. Po zwinięciu amerykańskiej stałej obecności Stanom zostanie strategia zewnętrznego balansowania, czyli działań na wzór brytyjskich sprzed stu, stu pięćdziesięciu lat.
XIX wiek par excellence
Po rozpadzie Unii Europejskiej, tarciach na linii Paryż-Berlin i oficjalnym podjęciu polityki państw narodowych, rozpocznie się gra wielkich ośrodków. Coś się jednak zmieniło w XXI w., a politycy na zachód od Odry tego nie rozumieją. Pan Macron negocjujący z Putinem zapomniał, że po drodze do Rosji jest Polska, Białoruś i Ukraina. Paryż może wynegocjować najwspanialsze warunki z Moskwą, ale żaden z nich nie dojdzie do skutku, jeżeli pomiędzy mocarstwami stoją niezależne podmioty, na które spadkobiercy XIX w. będą mieli znikomy wpływ.
Imperium kontratakuje
Unia Europejska modernizuje się i efektem tego procesu jest coś a’la, głośna swego czasu, “Unia dwóch prędkości”. Paryż i Berlin dochodzą do wniosku, że jeżeli chcą coś znaczyć w nowym świecie, muszą połączyć siły. Czyli Imperium Karolińskie powraca.
Dochodzi do konsolidacji centrum europejskiego, które po uregulowaniu spraw wewnętrznych, sięga po półperyferie i peryferie. Umacniana jest władza w obecnej strefie euro. Grecja, Włochy, Hiszpania, Czechy, Słowacja ulegają finlandyzacji. Państwa pokroju Polski, Węgier, Rumunii, Litwy stają się półperyferiami jądra Europy, która robi co w jej mocy, aby wypchnąć z tego obszaru wpływy Chin, USA i ewentualnie Rosji. Ukraina, Białoruś, Bliski Wschód, północna Afryka to peryferia i miejsca sporne.
Dlaczego scenariusz wieku XIX wydaje się bardziej prawdopodobny?
Gracze zewnętrzni USA, Wielka Brytania, Rosja oraz Chiny zrobią, co będą mogły, aby nie powstał jeden hegmon zdolny zdominować cały kontynent, a następnie zarządzać jego potężnymi zasobami, podług swojego interesu. Cały XIX i XX wiek polegał właśnie na powstrzymywaniu powstającego satrapy. Europa walczyła z Napoleonem, Wilhelmem II, Hitlerem, a następnie Stalinem. Dlatego USA lądowało na kontynencie w I WŚ, II WŚ i nie opuściło go w czasie Zimnej Wojny, zostając aż do dziś!
Gracze wewnętrzni, Francja i Niemcy, stoją przed dylematem zawarcia sojuszu dwóch potężnych ośrodków, w którym będą musieli podzielić się władzą. Zarówno Paryż jak i Berlin muszą zrezygnować z części swoich interesów (wewnętrznych i zewnętrznych). Przykładowo regulacja zasiłków socjalnych – w ramach ścisłego centrum będzie obowiązywać jedna stawka. Może to oznaczać, że np. niemieccy obywatele otrzymają mniejsze zasiłki niż dotychczas, a Francuzi wyższe. Czy nie stworzy to napięć?
Rosja od pewnego momentu dziejowego pomagała balansować Niemcy. Gdy Berlin będzie podejmował się próby jednoznacznej dominacji w UE, Paryż zapuka na Kreml. Berlin, aby podjąć się tej próby, musi mieć spokój na wschodzie oraz niezależność energetyczną, czyli… zapuka na Kreml. Sama Rosja bardzo potrzebuje dziś partnerstwa z Niemcami, potem ewentualnie z Francją.
Unia wydaje dyrektywy, które powinny być respektowane przez wszystkich członków, w szczególności przez Polskę. Berlin odrzuca najwięcej dyrektyw w całej UE, oznajmiając, że jedyne prawo na ziemiach niemieckich, to te ustalone przez samych Niemców. Gdzie tu kompromis?
Czy ogromnie rozbudowane korporacje z wieloletnimi tradycjami noszenia różnych mundurów, stopni i uroczystości policji niemieckiej i francuskiej są do pogodzenia i unormowania? Mamy jeszcze: straż pożarną, graniczną, celników, urzędników itp. Warto zerknąć do książek opisujących proces łączenia 3 rodzajów armii zaborczych na ziemiach Polskich po 1918 roku. Naprawdę było to skomplikowane.
Wymieniłem, wydaje mi się, główne problemy, ale oczywiście, są one kroplą w morzu wyzwań towarzyszących konsolidacji jądra Unii.
Oba scenariusze zakładają rozpad UE. Dlaczego?
Kryzys wirusowy ukazał nam, jaką wydmuszką jest Bruksela. Strefa Schengen zniknęła z dnia na dzień. Nagle granice państw zostały zamknięte przez ich rodzime władze, a przewodnicząca von der Leyen została z tym symbolicznym paluszkiem w górze, z otwartą buzią, która chciałaby coś powiedzieć. Ale jest za późno, bo nikt nie słucha. Próbowano się chwalić, jak to UE ściągnęła ileś tysięcy maseczek z Chin, których liczba, tak naprawdę, nie wystarczyłaby na jeden dzień we Włoszech. I to koniec działań medycznych podjętych przez Brukselę, które mają pomóc Europie. Ostatnio pani przewodnicząca przyznała się do bezradności i imiennie przepraszała Włochów za brak pomocy.
Dokładnie widzimy, jak każdy z narodów skupił się na sobie i robi wszystko, żeby ratować swoje podwórko. Rządy narodowe, decydując o wszystkim, pokazują ułudę unijnej jurysprudencji. Znamiona solidarności europejskiej wyparowały jak za magicznym pstryknięciem palca. Najdobitniej pokazały to Niemcy, konfiskując maseczki jadące przez ich terytorium do Italii. Włochom za to pomagają dziś Chińczycy, Rosja i podobno Kuba.
Rzeczywistość zbiła nas po twarzy tak mocno, iż nie wyobrażam sobie, by ktoś jeszcze mógł wierzyć w miraże europejskiej solidarności. Błędem byłoby stwierdzenie “renesansu” państw narodowych. Błędem dlatego, że nigdy tak naprawdę one do lamusa nie odeszły. Niemcy, Francja, Włochy i inne państwa cały czas realizowały swój interes narodowy. Ukrywały to zgrabnie pod wielkim płaszczem PR-u, który bez żadnych ceregieli zerwany został przez koronawirus.
W internecie możemy już oglądać, jak flagi unijne są zrzucane i zastępowane, np. flagami włoskimi. Rozpad UE najlepiej pokaże, jak wielkim katalizatorem jest obecny kryzys. Proces dekompozycji Unii trwałby latami. Bruksela byłaby powoli odzierana ze swej powagi przez różnice w funkcjonowaniu i interesach poszczególnych państw. Ten cichy konflikt centrum i półperyferii przybierałby stopniowo, krok po kroku, na sile. Może nawet przyzwyczailibyśmy się do tego i oczekiwali rozłamu, ale w wyjątkowych okolicznościach, w jakich się znajdujemy, nie mamy na to czasu. Dziś może jeszcze stoi, ale jutro, kiedy kurz opadnie, zobaczymy, jak tonaż makijażu nałożonego na UE odpada i jaka chimera się pod nim kryła.
Żyjemy w ciekawych czasach. Przełomowy moment, z jakim teraz mamy do czynienia, niesie ze sobą wiele zagrożeń. Siła fizyczna i ekonomiczna będzie wypierała ładne słówka, uśmiechy, uściski dłoni decydentów i absurdalną propagandę. Będzie to czas próby dla państw i narodów. Na tych, którzy tym wyzwaniom sprostają, czekają możliwości. Nad perspektywami dla Polski zastanowimy się w części czwartej. Zapraszam!