„To nie jest podatek, to jest składka” – w ten sposób Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotr Gliński, skomentował niedawno na antenie TVP obłożenie serwisów VOD podatkiem. Dał w ten sposób wyraz charakterystycznemu dla obozu Dobrej Zmiany przekonaniu, że jeżeli władza nie nazwie czegoś podatkiem, to nim nie jest. Ów sposób myślenia prowadzi nas na manowce logiki.

Minister zaznaczył, że zebrane w ten sposób pieniądze pójdą na realizację polskich produkcji. Przypominam, iż chodzi o płatne platformy, których użytkownicy legalnie oglądają filmy i seriale w sieci, gdyż opłaciły ich licencje. Wskutek nowej „opłaty” „dostarczyciele usług na żądanie” zapłacą dwa razy za to samo. Po raz pierwszy dobrowolnie producentowi filmu, a po wtóre pod przymusem państwu. Zdaniem Piotra Glińskiego, będzie to sprawiedliwa redystrybucja.

Doskonale wiemy, jaki jest poziom rodzimej kinematografii. Od lat wszyscy na niego narzekamy. Dobry pan minister mógłby jednak powiedzieć, że państwo nie dopłaca do filmów słabych, schlebiających najniższym gustom, a jedynie do tych wartościowych pod względem artystycznym. A przecież o ich uznaniu i klasie świadczą nominacje i nagrody. Najlepszą rekomendacją byłby tu Oscar przyznany kilka lat temu „Idzie” Pawlikowskiego.

Takie usprawiedliwienia musiałyby wypaść blado i nieszczerze, gdyż pamiętamy, jakie zdanie o tej produkcji mieli przedstawiciele Dobrej Zmiany. Słusznie krytykowali „Idę” czy „Pokłosie”, wskazując, że kłamliwie, w kontrze do faktów, kreowały negatywny wizerunek Polaków na świecie. Nie ma najmniejszego powodu, by podatnik sponsorował gnioty tego rodzaju, które przedstawiają Polaków jako, w najlepszym razie, amoralnych złodziei żerujących na tragedii narodu wybranego, a coraz częściej jej współsprawców.

Przed dojściem do władzy Prawo i Sprawiedliwość obiecywało swoim wyborcom zmianę tego niekorzystnego trendu. Jego przedstawiciele żonglowali głośnymi nazwiskami hollywoodzkich aktorów i reżyserów oraz możliwymi tematami filmów. Rzeczywistość negatywnie zweryfikowała ich zapewnienia. Do tej pory doczekaliśmy się nakręcenia dwóch klipów promujących historię naszego kraju z udziałem Mela Gibsona i Liama Neesona. Pierwszy powstał przy okazji stulecia odzyskania niepodległości, drugi 99 rocznicy bitwy warszawskiej. Ubożuchno.

Nie jestem zwolennikiem państwowego kina. Lepiej by władza pozwoliła działać wolnemu rynkowi i przedsiębiorczości Polaków. Oczywiście początkowo niewiele by się zmieniło. Realna zmiana wymagałaby czasu. Rola państwa powinna ograniczyć się do nieprzeszkadzania normalnemu życiu gospodarczemu kraju tak, aby rodzimy sektor prywatny mógł wyrosnąć na prawdziwego mecenasa polskiej kultury. Podmioty publiczne mogłyby za to upowszechniać wiedzę historyczną opartą na faktach.

Niestety nic nie wskazuje na wolnościowy kierunek zmian. Jest wręcz odwrotnie. Rządzącym przyświeca przekonanie, że życie narodu musi być organizowane i kontrolowane w olbrzymim stopniu przez omnipotentne państwo. Podmioty publiczne będą więc w dalszym ciągu wpływać na rodzimą kinematografię.

Jeśli już mają to robić, dobrze byłoby, gdyby postępowały planowo, realizując przy tym polskie interesy. Ale u nas nie ma czegoś takiego jak państwowa polityka historyczna. Jest ich za to kilka. Różne instytucje, związane z różnymi środowiskami, starają się promować inny wizerunek Polski i jej dziejów. Budowane niezależnie od siebie przez podmioty publiczne narracje często są ze sobą sprzeczne. W rezultacie podejmowane działania, miast się sumować i mnożyć, wzajemnie się anulują i unieważniają. Prowadzi to do sytuacji, w której Polska nie ma żadnej narracji historycznej, zdając się na to, co inni o niej mówią.

Osobiście pragnąłbym, aby polska narracja skupiała się wokół mitu I RP jako imperium fundującego ład i porządek oraz dobrobyt w Europie Środkowo-Wschodniej. Powinniśmy eksploatować tę tematykę, wskazując na potrzebę restytucji polskiego Commonwealthu w regionie, który zapewni swoim mieszkańcom wolność i pozwoli na bogacenie się. Częścią takiej narracji byłoby przypominanie o zagrożeniach, jakie spadają na nasz region, gdy traci on samodzielność.

Celem polskiej narracji na odcinku zewnętrznym byłoby skłonienie narodów byłej I RP oraz szerzej innych państw strefy limitrofów do współpracy i integracji. Co do krajowego podwórka, chodziłoby o przywrócenie polskiemu społeczeństwo wiary w siebie, we własne możliwości. Obecnie takie działania są niestety bujaniem w obłokach. Wdrożenie nakreślonej narracji wymagałoby całkowitego przemodelowania polskiego organizmu państwowego i podjęcia przez niego szeregu odważnych inicjatyw. Bez nich taka polityka historyczna nie mogłaby zadziałać, gdyż propaganda państwowa może pewne rzeczy wyzyskiwać dla celów politycznych, ale nie przeważy tam, gdzie nie znajdzie poparcia w realnych działaniach.

Tymczasem kino „patriotyczne”, o którego wspieranie chyba chodzi ministrowi Glińskiemu, stoi na niskim poziomie. Weźmy takiego, reklamowanego w zeszłym sezonie, „Piłsudskiego” z Borysem Szycem. Jest on cukierkową opowieścią o walce Ziuka o Polskę w czasach zaborów. Z filmu płynie prosty przekaz: rację miał tylko przyszły marszałek, bo walczył, a jego polityczni oponenci, którzy równie ochoczo nie strzelali do ruskich policmajstrów, byli zdrajcami. Wyłania się z tego narracja insurekcyjna, mówiąca o tym, że o niepodległość należy się bić zawsze i z każdym, bez względu na szanse i ewentualne straty własne.

Tak prostacka interpretacja historii pomija wagę patriotyzmu gospodarczego i odmawia uznania pokoleniom Polaków, którzy, żyjąc pod zaborami, budowali dobrobyt narodowy i pomnażali polski potencjał. Nie wierząc w możliwość powrotu Polski na mapy Europy, starali się realizować interesy narodowe w porozumieniu z zaborcami. To ich ciężkiej pracy, a nie zamachom terrorystycznym organizowanym przez Frakcję Rewolucyjną PPS, II RP zawdzięczała swój potencjał mobilizacyjny i produkcyjny w okresie walki o granice.

Również artyzm „Piłsudskiego” stoi na niskim poziomie. Film jest zwyczajnie nudny. O staranności jego realizatorów nie świadczy najlepiej nieumiejętność o usunięcia z kadru paneli fotowoltaicznych. Znajdują się one na dachu koszar w scenie patetycznej przemowy komendanta Piłsudskiego do legionistów, szykujących się do wymarszu z Oleandrów. Drepcząc tą drogą, nasza kinematografia daleko nie zajdzie.

Wracając do nowego podatku, warto jeszcze zauważyć, że nie dotknie on Google’a i Facebooka. Ich opodatkowanie wcześniej zapowiadał rząd, jednak jego zapędy były poskramiane przez amerykańskie naciski. Wygląda na to, że sojusznicy po raz kolejny pokazali nam prawdziwe oblicze współpracy polsko-amerykańskiej. Polaku patrz i płać.