PiS szedł do wyborów pod sztandarami naprawy państwa, rewizji polityki wewnętrznej i zagranicznej, polepszenia sytuacji materialnej obywateli, wyjaśnienia afer z okresu rządów PO-PSL i ukarania ewentualnych winnych. Minął rok od zaprzysiężenia gabinetu Beaty Szydło. Jakież są efekty rządów „dobrej zmiany”?

Bezsprzecznie największym osiągnięciem pierwszego roku rządów PiS-u jest obrona Polski przed napływem roszczeniowo nastawionych rzesz nachodźców, których eskapady do złudzenia przypominają apokaliptyczną bestię wychodzącą z morza. Ową migrację powinniśmy rozpatrywać raczej w kategoriach podboju przez zasiedlenie danego terytorium (hidżry) albo spekulacji na destabilizację państw europejskich, a nie tragicznej ucieczki bezbronnych cywili. W Polsce w przeciwieństwie do „oświeconego” Zachodu nie doświadczamy „dobrodziejstw” nieudanego eksperymentu multi-kulti. Możemy wyjść na ulice, pójść na koncert, basen czy do biblioteki bez obaw o utratę życia lub zdrowia w wyniku „ubogacenia kulturowego”. Gdyby dalej rządziła poprzednia ekipa najpewniej Polacy mogliby o takich „luksusach” jedynie pomarzyć. Na stałe w krajobrazie naszych miast i miasteczek zagościłyby zamieszkane przez nieintegrujących się  imigrantów strefy „no-go”, do których policja bałaby się wchodzić, manifestacje żądające wprowadzenia nad Wisłą prawa szariatu oraz zamachy terrorystyczne nazywane w myśl poprawności politycznej atakami szaleńców. To niewątpliwie postawienie się Brukseli, ale czy świadczy o powstaniu polskiej polityki zagranicznej z kolan?

Niestety nie. Pani premier pojechała do Brukseli i jak uczennica przyłapana na paleniu papierosów odpowiadała na zarzuty unijnego sanhedrynu. Zamiast powiedzieć, że Polska jest państwem niepodległym, któremu żadne rządy ani organizacje ponadnarodowe niczego nie mogą nakazać, Beata Szydło usprawiedliwiała się przed parlamentem unijnym. Nie wyobrażam sobie, aby podobna nieprzyjemność spotkała kanclerz Niemiec albo prezydentów Chin, Rosji czy USA. Państwa poważne nie tłumaczą się ze swoich działań przed innymi państwami czy międzynarodowymi instytucjami w rodzaju UE czy ONZ. W relacjach ze Stanami Zjednoczonymi polski rząd dalej robi Amerykanom „łaskę” za darmo. Beata Szydło i jej ministrowie, nie żądając niczego w zamian, realizują wszelkie prośby administracji prezydenta Obamy. W interesie amerykańskich korporacji rząd (ustami ministra Morawieckiego) poparł TTIP oraz przepchnął przez sejm tymczasową ratyfikację CETA. Złośliwi zauważyli, że minister Waszczykowski dostał nawet nadzorcę z USA w osobie Roberta Greya podsekretarza w MSZ odpowiedzialnego za dyplomację ekonomiczną oraz politykę amerykańską i azjatycką. Któż lepiej będzie realizował politykę proamerykańską na odcinku polskim niż sami Amerykanie. Na zlecenie USA obecny rząd prowadzi krucjatę przeciw wielkorosyjskiemu imperializmowi. Jest ona wymierzona nie w Moskwę, a w Pekin. USA polskimi rękami starają się zmusić Rosję do przejścia do ich obozu w konfrontacji z Chinami. Ekspansja ekonomiczna Chin w Europie stoi w sprzeczności z interesem Waszyngtonu. Nie wiem czy „dobra zmiana” tego nie widzi, czy w imię nienawiści do wszystkiego co rosyjskie widzieć nie chce, ale Polska może bezpowrotnie stracić możliwość uczestnictwa w chińskim projekcie „jedwabnym szlaku”, który stanowi dla nas olbrzymią szansę rozwoju.

Wbrew polskim interesom obecny rząd forsuje koncepcję sojuszu z banderowską Ukrainą, która w oficjalnej propagandzie państwowej uznaje zwyrodnialców z OUN/UPA za bohaterów. Polskie władze niepotrzebnie zwiększają dług publiczny, udzielając majdaniarzom wielomiliardowych pożyczek, wysyłając nasze wojska w celu szkolenia tamtejszych mołojców oraz fundując stypendia młodym Ukraińcom, którzy często, hołdując tradycji OUN/UPA, nienawidzą Polski. PiS zdradził środowiska kresowe, którym obiecał, że nazwie rzeź Wołyńską ludobójstwem oraz należycie upamiętni pomordowanych. Niestety ugiął się pod presją dyplomatów amerykańskich oraz kijowskich i nie przepchnął przez parlament ustawy, a jedynie uchwałę o ludobójstwie. Negacjoniści wołyńscy dalej mogą bez obaw o zarzuty karne rozpowszechniać swoje kłamliwe narracje o tzw. wojnie polsko-ukraińskiej. Obecny rząd nie chce dostrzec problemu roszczeń terytorialnych, które stają się przedmiotem obrad kijowskiego parlamentu. Ciekawe jak zareaguje „dobra zmiana”, gdy prezydent Poroszenko oficjalnie zażąda zwrotu „odwiecznych ziem ukraińskiego narodu” – Zakerzonia z Białą Podlaską, Chełmem, Przemyślem i Rzeszowem? Czy w imię dobrosąsiedzkich stosunków zrzeknie się terenów zamieszkałych głównie przez własnych wyborców?

W polityce wewnętrznej pierwszy rok rządów PiS zdominował spór z Trybunałem Konstytucyjnym, który tak naprawdę niewiele zmienił. Nowy rząd przejął media reżymowe, wymieniając lojalne szczekaczki poprzedniej ekipy na własne. Poziom telewizji państwowej pozostał denny, co ukazuje odpływ widzów. Władze TVP zapowiadają realizację nowych, wspaniałych produkcji o Żołnierzach Wyklętych i Jagiellonach, które mają pojawić się już niebawem. Wątpię, by ich jakość powalała na kolana. PiS odwojował dla siebie rady nadzorcze spółek skarbu państwa. Zastąpił „kolesi”  „fachowcami” Zrealizował także obiecany w kampanii program 500+, który jest propagandowym majstersztykiem – zabrać ludziom pieniądze w podatkach, a następnie ich nimi przekupić. Nie zdecydował się jednak na podwyższenie kwoty wolnej od podatku i obniżenie VAT-u. To prawda, że polskie rodziny znajdują się często w sytuacji materialnej utrudniającej im posiadanie potomstwa, ale nie usprawiedliwia to złodziejstwa zwanego redystrybucją. Miast tego rząd powinien obniżyć podatki. Wówczas pieniądze zostałyby w kieszeniach tych, którzy na nie ciężko zapracowali, a nie tych, co dostają je za głos oddany na daną partię. „Dobra zmiana” nie ruszyła systemu fiskalnego oraz paraliżującej polskie życie gospodarcze biurokracji. Zamiast tego dokręca śrubę „prywaciarzom”, uszczelniając system podatkowy. Wskutek owej polityki kolejni polscy przedsiębiorcy są zmuszani przenieść swoją działalność do innych krajów UE, a pracownicy wyemigrować „za chlebem”. Rząd znów będzie narzekał na zbyt niskie wpływy podatkowe i jeszcze bardziej „usprawni” ściągalność podatków.

Idąc na wojnę z Trybunałem Konstytucyjnym PiS nie zdecydował się na reformę sądownictwa. Nie usprawnił działalności wymiaru sprawiedliwości. Nie ukarał nadużyć policji, prokuratury czy sądów. Nie zrobił nic, aby prześladowani przez aparat sądownictwa III RP Zygmunt Miernik czy Marek Marecki zostali oczyszczeni z zarzutów. Rok temu, obejmując swoje resorty, ministrowie przygotowali audyt poprzedniego gabinetu. Ogłaszając go, poinformowali wyborców, że skala nadużyć i przestępstw popełnianych przez koalicję PO-PSL była ogromna. Po roku nikt nie poniósł w tej sprawie żadnej odpowiedzialności. Czyżby zasada: „my nie ruszamy waszych, a wy naszych” dalej obowiązywała? W spokoju pozostawiono też sprawców fałszerstw z wyborów samorządowych w 2014 roku. Zamiast tego sądzeni są ludzie, którzy przeciw nim protestowali w siedzibie PKW.

Uchylenie się od przyjęcia imigrantów jest niewątpliwie (zwłaszcza w kontekście tego co dzieje się na zachód od Odry) dużym sukcesem, nie powinno jednak przesłaniać mizernego dorobku rządu PiS-u. „Dobra zmiana” porywając się na Trybunał Konstytucyjny mogła uzdrowić polskie życie publiczne – odKODować Polskę dla zwykłych obywateli. Poprzestała jednak, jak można się było spodziewać, na odwojowaniu ciepłych posadek dla własnego zaplecza.

2 KOMENTARZE

  1. Marecki przecież wczoraj został uniewinniony od zarzutów “zamachu krzesłem”.
    Według mnie mimo wszystko zmiany są – wiadomo, że od razu nie da się wszystkiego zrobić, zwłaszcza, gdy niektóre struktury państwowe (np. sądownictwo, policja) to “beton” nietknięty od czasów PRL.