To nasze ostatnie spotkanie z tematem Powstania Listopadowego w ramach Historii na podwójnym. W trzeciej części cyklu zastanowimy się nad zasadnością wybuchu powstania i sprawdzimy, czy mieliśmy jakiekolwiek szanse, by późną jesienią 1830 roku pobić Rosjan.
Historia na podwójnym gazie (cz.2)
Logicznie myśląc, jeżeli tylko jest takowa możliwość, to nie wywołuje się powstań późną jesienią. Dlaczego? Nadchodząca zima nie dość, że utrudnia lub wręcz uniemożliwia prowadzenie działań zbrojnych, to jeszcze nastręcza dodatkowych problemów. Żołnierza trzeba przecież ubrać i wyżywić. A gdy pola uprawne pokryte są grubą warstwą śniegu jest to szczególnie trudne. Po co więc młodzi podchorążowie chwytali za broń w tak nieodpowiednim momencie? Raczej nie z chęci zaskoczenia Rosjan. Jeden ze spiskowców, Alfred Młocki, wspominał, że planowe rozpoczęcie działań przypadało na wiosnę 1831 roku. Ten termin jest oczywiście wiele rozsądniejszy. Owszem możemy spodziewać się roztopów i lokalnych podtopień wezbranych rzek, jednak w wojnie obronnej może to stanowić duży atut.
Co ciekawe. W swych wspomnieniach Jan Bartkowski zanotował, że pierwszy termin rozpoczęcia powstania planowany był na noc z 13 na 14 października. Najdokładniej sytuację tą wytłumaczył wydawca jego pamiętnika, Tomasz Jan Nepomucen Wit Rayski, dlatego też, to jemu oddam teraz głos: „W przededniu rozruchu w. Książe Konstanty nakazał największą czujność wojsku. Załodze warszawskiej rozdano ładunki: Moskalom po 60, Polakom po 12. W każdym pułku było w nocy po dwie kompanie gotowych do broni, a na pierwszy alarm każdy oddział wojska miał zająć przeznaczone dla siebie strategiczne stanowisko. Dla dopilnowania zaś ścisłego wykonania wszystkich rozporządzeń powyższych, w. książę co noc niemal, około godziny 12. sam dojeżdżał raz do tych, drugi do innych koszar”. Zadziwiający jest fakt, że ta noc nie skończyła się dla spiskowców wizytą w areszcie. To wydarzenie może również dać odpowiedź, dlaczego jednak walki wybuchły pod koniec listopada? Wprawdzie nie mam innych dowodów poza wspominaną już dość powszechną wiedzą Polaków na temat planowanego powstania, ale logiczne jest, że tajna policja Konstantego była bardzo blisko rozbicia sprzysiężenia.
Może, więc spiskowcy tak mocno przyśpieszyli swoje wystąpienie z powodu korzystnej sytuacji geopolitycznej? Owszem istniały niejasne przesłanki, że nowy liberalny angielski rząd wesprze powstanie. Jednak przyśpieszanie z tego powodu wybuchu walk o kilka miesięcy to zwyczajny hurraoptymizm. Polacy mogliby liczyć również na wsparcie pro rewolucyjnie nastawionych państw zachodnich takich jak Francja, czy wybijająca się na niepodległość Belgia. Należy jednak uwzględnić sąsiedztwo niemieckojęzycznych państw zaborczych, Królestwa Pruskiego i cesarstwa Habsburgów. Nie ulega wątpliwości, że w razie kryzysu mogłyby one okazać wsparcie Imperium Romanowów w walce z krnąbrnymi poddanymi z nad Wisły, choćby tylko po to, aby zażegnać próby rozszerzenia wojny na dawne ziemie Rzeczypospolitej.
A może do wybuchu insurekcji przyczyniły się petersburskie gazety? Nie jest to wcale pozbawiona sensu hipoteza. Otóż, w warszawskiej prasie, w dniach 18 i 19 listopada pojawiły się artykuły, będące przedrukami gazet rosyjskich, sugerujące wysłanie wojsk Królestwa do tłumienia narodowowyzwoleńczego powstania Belgów. Wiadomość ta mogła zadziałać na spiskowców mobilizująco, bowiem samo wojsko, w zdecydowanej większości sprzyjało Belgom. Warto również zwrócić uwagę, że na miejsce wojsk królestwa musiałyby przybyć jednostki z głębi cesarstwa. Oznaczałoby to, że znika ostatni element chroniący autonomiczność królestwa, jakim była całkiem liczna i dobrej jakości armia. Nie możemy wykluczyć, więc, że spiskowcy bojąc się zaostrzenia reżimu, postanowili wystąpić zbrojnie.
Domyślając się, jaka mogła być motywacja młodych podchorążych i akademików przejdźmy teraz do innej ważnego zagadnienia. Postarajmy się odpowiedzieć, czy niewielkie państewko, potocznie zwane kongresówką miało jakiekolwiek szanse w starciu z gigantem rządzonym przez Romanowów? Kiedy już odpowiemy sobie na to pytanie, powiemy, jakie były konsekwencje, dla Polaków oraz ich państwa, przegranej wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831.
Sprawę mógłby wyjaśnić rzut oka na mapę. Ogromne państwo Romanowów zamieszkiwało wtedy około 45 mln mieszkańców, podczas gdy państewko nad Wisłą zaledwie 4,1 mln ludzi. Podobną dysproporcję odnajdziemy również w liczebności sił zbrojnych obu państw. 29 listopada 1830 roku, armia kongresówki liczyła około 28 tysięcy żołnierzy. Po mobilizacji pod koniec stycznia 1831, liczebność wojska wzrosła do 70 tysięcy ludzi. Same zaś rezerwy mobilizacyjne oceniano wtedy jeszcze na około 130 tysięcy. Jeżeli te liczby wydają wam się duże, to pamiętajcie, że armia Romanowów liczyła od 800 do około 900 tysięcy. Oczywiście, w walce z krnąbrnymi Polakami, carscy dowódcy mogli użyć części podkomendnych. Ocenia się, że w całej wojnie po stronie rosyjskiej udział wzięło około 200 tysięcy żołnierzy. Uwzględniając suche liczby można by powiedzieć, że mecz zakończył się zanim tak naprawdę się rozpoczął. Jednak w tym przypadku sprawa ta nie jest tak prosta, na jaką się wydaje.
Przyznać trzeba, że Polscy żołnierze byli lepiej wyszkoleni niż ich adwersarze, co za tym idzie, prezentowali wyższą wartość bojową. Udowodnili to wielokrotnie podczas wojny pokonując w polu wojska rosyjskie. W obozie powstańczym nie brakowało, też uzdolnionych oficerów niższego jak i wyższego szczebla. W dodatku jednostki polskie przez zdecydowaną większość kampanii walczyły na swoim terenie. Pamiętajmy, że prócz walk frontowych, dowództwo polskie, raczej z miernym skutkiem, próbowało utworzyć drugi, partyzancki front, na terenach dawnej Rzeczypospolitej. Z powodu zbytniej pasywności dowódców, ten ambitny plan spełzł na niczym.
Wspomniana wyżej pasywność wydaje się być głównym gwoździem do trumny powstania. Pomimo, ambitnych i agresywnych planów ofensywnych autorstwa generała Ignacego Prądzyńskiego, głównodowodzący powstaniem zachowywali wręcz samobójczą pasywność. Licząc na interwencję mocarstw zachodnich, zupełnie nie wykorzystano atutu zaskoczenia, i początkowego chaosu w szeregach rosyjskich. Spowodowane było to również, otwartymi próbami porozumienia się z Carem w początkach trwania buntu. Powiedzmy sobie jasno, uważam, że wojny tej wygrać nie można było. Rosja była krajem zbyt potężnym, w dodatku jestem pewien, że gdyby podwinęła jej się noga, z pomocą przyszliby jej pozostali dwaj zaborcy, choćby w imię utrzymania spokoju na ziemiach zagarniętych dawnej Rzeczypospolitej. Uważam, że sama wojna trwać mogła jednak znacznie dłużej. W dodatku skłaniam się ku stwierdzeniu, że można było ją nawet zwycięsko zremisować. Dlaczego? Długie i krwawe boje Polaków i Rosjan nad Wisłą, mogłyby skłonić zachodnie mocarstwa przynajmniej do ustanowienia arbitrażu. Pamiętajmy, że Europa lat 30 XIX wieku to czas rewolucji. We Francji lud zmusił do abdykacji Karola X, na jego miejsce powołując bardziej ugodowego Ludwika Orleańskiego. Belgowie zwycięsko rzucili rękawicę Holendrom. Niepokoje społeczne miały miejsce także na półwyspie Apenińskim i w krajach niemieckich. Istniał, więc dobry czas, aby zachodnioeuropejskie nacje, na czele z liberalnym rządem brytyjskim Lorda Charlesa Greya, zmusiły cara do większego szanowania Polaków i respektowania narzuconej im zresztą konstytucji. Największym jednak problemem wojujących Polaków była wątpliwość w końcowy sukces walk. O ile żołnierze, czy lud do pewnego momentu mocno wierzyli w końcowy sukces, o tyle warstwy przywódcze miały z tym realny problem. Na szczycie brakowało ludzi energicznych i pełnych zapału, którzy mogliby uchwycić inicjatywę w działaniach zbrojnych i liczyć na przychylność zachodu.
Aby wydłużyć wojnę, jak już mówiłem, należało przejąć inicjatywę w walkach. Pierwszą taką poważną szansą była, logiczna z zasadami wojny, kontrofensywa po nieudanym ataku Rosjan na Warszawę zimą 1831 roku. Nie została ona jednak podjęta, co dało wojskom Romanowów czas na reorganizację. Nie zorganizowano jej nawet wiedząc, że przepędzona z pod Warszawy armia rosyjska zmagała się z dziesiątkującą ją epidemią cholery. Jej ofiarami padli między innymi Wielki Książę Konstanty, oraz pierwszy naczelny dowódca pacyfikacyjnych wojsk Romanowów, Iwan Dybicz. Kiedy zdecydowano się przejąć inicjatywę pod koniec maja, wojska rosyjskie były już zbyt silne. Porażkę w starciu pod Ostrołęką 26 maja 1831 roku uznać można, za początek końca powstania. Po tej bitwie, morale żołnierza polskiego zaczęło upadać. A wygranie wojny, gdy walczący w niej żołnierze nie wierzą w sukces, było po prostu nie możliwe.
22 października 1831 roku poddał się ostatni punkt oporu powstańców, twierdza Zamość. Wojna zakończyła się klęską wojsk Polskich. W walce po stronie polskiej udział wzięło około 150 tys. ludzi. Śmierć poniosło około 40 tysięcy z nich. Może to wydawać się niewiele, gdy porównamy to z ogromem strat naszego kraju podczas ostatniej ze światowych wojen. Jednak, gdy ostrożnie przyjmiemy równy procentowy udział kobiet i mężczyzn w społeczeństwie Kongresówki okazuje się, że śmierć poniósł, co 50 mężczyzna kongresówki. A pamiętajmy, że w wojskach polskich służyli głównie obywatele o wysokim statusie społecznym. Niestety, do wojny nie udało się wciągnąć polskiego chłopstwa, głównie przez wrogi stosunek szlachty do proponowanych reform uwłaszczeniowych. Wspomnieć należy także o Wielkiej Emigracji po Powstaniu Listopadowym. Po walkach, za granicą kongresówki znalazło się około 50 tysięcy nie tylko żołnierzy i członków rządu powstańczego. Wśród tej grupy znajdowali się też inteligenci, pisarze, artyści. Około 11-12 tysięcy z nich wybrało tułaczkę za granicami państwa. W tej rzeszy znaleźli się między innymi Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, książę Adam Czartoryski czy Fryderyk Chopin.
Oczywiście nie mogło być mowy o dalszym utrzymywaniu samodzielnej armii Królestwa Polskiego. Jej żołnierze zostali wcieleni do wojsk carskich. Dzieci wojskowych zaś trafiały do kolonii wojennych. Po okresie dojrzewania z automatu stawały się one żołnierzami imperium Romanowów. Dodam tylko, że służba w armii carskiej nie należała do rzeczy łatwych i przyjemnych. Odbywała się w wyjątkowo trudnych warunkach. Szacuje się, że na 17-25 tys. rokrocznie wcielanych do armii do końca służby dożywało ok. 200-300 poborowych. Bynajmniej nie gwarantowało to zwolnienia do domu. Wielu żołnierzy po służbie było przenoszonych do formacji rezerwowych, dzięki temu wojsko rosyjskie zachowywało pod bronią doświadczonych weteranów. Oficjalne dane przyznawały, że w czasach panowania Mikołaja I rocznie z powodu ciężkich warunków bytowania umierało nawet 40 tys. żołnierzy rosyjskich.
Przestała również obowiązywać konstytucja. W jej miejsce wprowadzono Statut Organiczny, który mocno ograniczył wolności obywatelskie w kongresówce. Rusyfikowano także administrację państwową. Zlikwidowano także polskie szkolnictwo. Wprowadzone w jej miejsce szkolnictwo, bazujące na rosyjskich wzorcach, stało na znacznie niższym poziomie. Oprócz tego zamknięto sporą liczbę szkół elementarnych. We wszystkich placówkach oświatowych nakazano również nauczanie języka rosyjskiego. Wspominałem również o epidemii cholery. Liczba jej ofiar jest trudna do ustalenia.
Najgorsze jednak były reperkusje gospodarcze. Na kongresówkę nałożono ogromną kontrybucję. Słynna Cytadela Warszawska, miejsce straceń wielu bohaterów powstania styczniowego, została wzniesiona kosztem pokonanych Polaków. Utracono także wielu wybitych polityków, lojalnych carowi. Takich jak minister Drucki Lubecki. Jego praca z okresu piętnastolecia kongresówki została w dużej mierze zaprzepaszczona. Zlikwidowano instytucje gospodarcze założone przez księcia. Zaczęto pobierać cło na granicy między kongresówką oraz imperium, czym skutecznie zahamowano rozpędzoną gospodarkę królestwa.
Ocenę buntu młodych podchorążych i akademików pozostawiam czytelnikowi. Ja uważam, że na takie wystąpienie było zdecydowane za wcześnie. Stracony czas można było wykorzystać lepiej. Czas ten można było wykorzystać na, rozwijanie i bogacenie społeczeństwa, oraz krzewienie polskości wśród chłopstwa i drobnomieszczaństwa. Bez tych warstw zwycięstwo w wojnie narodowowyzwoleńczej nie było możliwe. Udowodniło to powstanie styczniowe, które również pozbawione szerokiego poparcia społeczeństwa, skazane było na upadek.