Morderstwo Pawła Adamowicza w trakcie gdańskiego finału WOŚP zapoczątkowało nowy etap walki z nienawiścią i jej mową. Do tamtej pory o wzbierającej fali hejtu mówili raczej sympatycy jednej, aktualnie opozycyjnej, strony postsolidarnościowego sporu. Obecnie uległo to zmianie, gdyż do grona walczących z nienawiścią dołączył też obóz “dobrej zmiany”. 

Od dawna mogliśmy obserwować, jak zawodowi łowcy faszystów roztaczają przed mieszkańcami miast i wsi wizje krwawych zbrodni, do jakich doprowadzi tolerowanie języka nienawiści. W ich wykoślawionych fantasmagoriach hejterzy niemal biegali z toporami, maczetami i innymi narzędziami mającymi im dopomóc w wyżywaniu się na ofiarach, gdyż od słów do czynów jest niedaleko. Aby zapobiec tak drastycznym wydarzeniom, postulowali oni podjęcie szeroko zakrojonych działań przeciwko mowie nienawiści, a właściwie ludziom, którzy ośmielają się po nią sięgać.

W ich mniemaniu należałoby wyłapać hejterów, odpowiednio nagrodzić i poddać koniecznej reedukacji. Na podorędziu od dawna czekają katalogi „przekleństw”, które ułatwiłyby identyfikację takich kryminalisty. Nietrudno jest domyślić się, jakie wyrazy i sformułowania można by znaleźć w takim słowniku mowy miłości w rubryce: zakazane.

Po incydencie gdańskim „dobra zmiana” zdecydowała się włączyć w walkę z nienawiścią. Jej zaplecze medialne ochoczo podchwyciło temat. Obecnie obie postsolidarnościowe ekipy wojują ze sobą na wzajemne oskarżenia, kto jest większym siewcą hejtu, a kto jego niewinną ofiarą. PiS, wchodząc na tą drogę, próbuje przechwycić narzędzie drugiej strony i zużytkować je dla swoich celów.

Nie uda mu się to jednak. Wojna na nienawiść nie pomoże „dobrej zmianie”. Walka z nienawiścią i jej mową to konstrukt lewicowych  intelektualistów stworzony dla opresjonowania przeciwników za pomocą chwytających za serduszka bon motów o walce z niegodziwymi postawami i ludźmi, którzy mają czelność się ich dopuszczać. Wszystko w myśl zasady, że prawdziwa tolerancja (czyli represywna) nie toleruje nietolerancji.

W polskim prawodawstwie karzemy za podżeganie do popełniania czynów zabronionych, groźby, zastraszanie czy uporczywe nękanie. Doprawdy nie ma więc sensu ustanawiać osobnej kategorii prawnej dla hate speech. Wbrew temu, co da się usłyszeć z ust różnych dobrodziejów, nie poprawiłoby to naszego bezpieczeństwa czy komfortu psychicznego, a znacząco zawężałoby przestrzeń dyskusji publicznej i tak ostentacyjnie bronioną przez wszystkich demokratów wolność słowa.

Chwytając się tego instrumentu PiS liczy na to, iż przy jego pomocy zapanuje nad polem bitwy politycznej. Walka z nienawiścią miałaby się stać jednocześnie mieczem i tarczą. Mechanizm jej stosowania byłby zbliżony do narracji o ruskich trollach. W praktyce wyglądałoby to tak, że wszyscy uznani za zagrożenie dla obozu rządowego byliby mniej lub bardziej przedstawiani jako szerzyciele nienawiści, nawołujący do podziałów narodowych. Natomiast krytyka poczynań tegoż środowiska byłaby z automatu klasyfikowana jako mowa nienawiści. Zaprawdę przypomina to słynne hasło drogiego Bredzisława: „nie ma zgody na brak zgody”.

„Dobra zmiana” lekceważy lub w ogóle nie zauważa, że w żadnym stopniu nie ma ani nie będzie miała ułamka kontroli nad tym, co zostanie uznane za hate speech, a kto za jej głosiciela. Ta narracja została stworzona gdzie indziej i służy komu innemu. Dlatego też niezależnie od tego, jak bardzo hajducy obozu rządzącego będą się starali ją zużytkować na antenach telewizyjnych, radiowych i szpaltach gazet, to i tak przegrają tę konfrontację. Mogą do woli przywoływać ataki werbalne i fizyczne na reprezentantów ich obozu, obarczając winą za to swoich przeciwników i wzywając ich do opamiętania. Wcale im to nie pomoże, a jedynie zaszkodzi.

Utrwalając narrację o mowie nienawiści, będą bowiem dokładać kolejne cegiełki do misternej konstrukcji Hate Tower, którą zwieńczy oko Saurona, bacznie obserwujące, czy wszyscy bogobojnie posługują się językiem miłości. W tej narracji PiS znajduje się po złej stronie mocy, będąc przeciwnikiem szerzycieli prawdziwej (nietolerancyjnej) tolerancji. Mógłby oczywiście przesuwać się w lewo, co zresztą i tak robi od dawna. Nie zmieni to jego położenia, ponieważ nie prześcignie oponentów w wyścigu na tzw. lewicową wrażliwość. Do tego nikt nie lubi dzielić się władzą i wpływami, gdy nie musi.

Nietrudno domyślić się, jakie skutki przyniesie wzmożenie walki z nienawiścią. Wraz z kolejnymi postępami w ściganiu hejterów będziemy coraz bliżsi sytuacji, w której dziecko w szkole za skwitowanie wygłoszonej przez Ewę Kopacz dykteryjki o dinozaurach uwagą „głupia baba” stałoby się obiektem zainteresowania organów zwalczających hate speech. I to od razu za dwa brzydkie słówka.