Od marca wartko zmierzamy w stronę największego kryzysu konstytucyjnego w historii III RP. Przeprowadzenie wyborów prezydenckich w maju poskutkuje podważaniem legalności obranej głowy państwa i rozszerzeniem wojny o praworządność. Dla zwykłych obywateli będzie to wiązać się z koniecznością poruszania się w jeszcze większym chaosie prawnym i to w czasie rekordowego kryzysu gospodarczego.

PiS niezmiennie prze do głosowania pomimo stanu epidemii. Jedynym „ustępstwem” obozu rządowego była zmiana formuły wyborów z normalnych na korespondencyjne, co budzi ogromne wątpliwości konstytucyjne. Zagrożone są tajność (konieczność dołączenia imiennych oświadczeń) oraz powszechność i równość (uniemożliwienie oddania głosu Polakom znajdującym się poza miejscem zameldowania) wyborów.  Nie bacząc na to, Dobra Zmiana dąży do organizacji prezydenckiej elekcji bez większego przygotowania, epatując widzów TVP bliżej nieokreślonym wzorcem bawarskim.

W całym zamieszaniu kompromituje się również Sejm, który wobec wprowadzonych restrykcji, przeszedł w tryb pracy zdalnej. Powoduje to rozmaite problemy. I tak w środę część posłów, wskutek awarii jednej z sieci telefonicznych, nie mogła przez parę godzin nawiązać kontaktu z serwerem.  Jeśli nawet internet działa, to połączenia się urywają. Pojedynczy posłowie często tracą możliwość zabrania głosu w trakcie debat.

To wszystko zalatuje permanentną prowizorką. Na przykład w środę poseł Mieczysław Kasprzak z PSL parę minut zbierał się do zaprezentowania stanowiska swojego Klubu, nie będąc pewnym jakości połączenia. Marszałek Gosiewska musiała udzielać mu porad na wizji. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Po raz kolejny przechodzimy do porządku dziennego nad autokompromitacją naszego państwa.

Jeśli wciąż pojawiają się tego typu problemy, to można było albo zawczasu odpowiednio wszystko zaplanować i przeszkolić parlamentarzystów, albo, wobec braku czasu czy możliwości, zaplanować posiedzenia Sejmu na Stadionie Narodowym lub w innym miejscu  pozwalającym ograniczyć zagrożenie epidemiczne.

Ale nie o to chodziło Dobrej Zmianie. Musiało dojść do nieprzygotowanych, urywanych obrad zdalnych, gdyż w momencie ustalania procedur kilku posłów Zjednoczonej Prawicy byłoby wyłączonych z prac parlamentu w trybie innym niż zdalny. Dobra Zmiana nie chciała, choćby czasowo, zrezygnować z większości w Sejmie.

Senat stosuje obstrukcję wobec ustawy o wyborach kopertowych, co skrupulatnie wyliczają Wiadomości TVP. Dlatego Poczta Polska na organizację głosowania będzie miała mało czasu, co utrudni jej pracę. Aby ułatwić życie listonoszom, karty do głosowania już się drukują. Jeśli to prawda, Dobra Zmiana kolejny raz dała upust swojej pogardzie dla prawa, nawet tego, które sama uchwalała.

Marszałek Sejmu najprawdopodobniej zyska prawo do blisko dwutygodniowego przesunięcia wyborów.  Mimo to, ich przeprowadzenie i tak nastręczy wielu problemów natury organizacyjnej. Elekcja prezydencka będzie więc przypominała obrady Sejmu zdalnego. Pełna dykty i styropianu prowizorka.

Wszystko to pod warunkiem, że Zjednoczona Prawica przetrwa w jednym kawałku. Jarosław Gowin po raz kolejny grozi zablokowaniem wyborów korespondencyjnych. Może się tak stać. Wtedy zostaniemy przy głosowaniu mieszanym. Dla większości obywateli oznacza to głosowanie normalne, w lokalu wyborczym. Natomiast seniorzy i osoby przebywające w kwarantannie będą mogli skorzystać z opcji głosowania korespondencyjnego. W takim wypadku problematyczne okaże się obsadzenie komisji wyborczych, w czym z ochotą dopomogą oddelegowani urzędnicy i żołnierze WOT.

W obu scenariuszach prawdopodobnie zwycięży urzędujący prezydent. Niska frekwencja i wątpliwa legalność skutkować będą podważaniem wyniku wyborów i kwestionowaniem wszystkich aktów urzędowych głowy państwa. Implikowałoby to rozszerzenie wojny o praworządność, ale też prowokowało naszych sojuszników do cofnięcia uznania legalności władz RP i obcej interwencji. Kto wie, do jakich ustępstw skłoniłaby pozakonstytuyjnego Naczelnika Państwa uformowana pospiesznie pod przewodnictwem Georgette Mosbacher rada ambasadorów, aby tylko przyklepać reelekcję Andrzeja Dudy.

Pojawia się pytanie, czy na Nowogrodzkiej do tego stopnia zatracono poczucie rzeczywistości, że nie zdają tam sobie sprawy z realnego zagrożenia presją zewnętrzną. Czyżby Jarosław Kaczyński o tym zapomniał? Możliwe, że w obliczu kryzysu gospodarczego PiSowi chodzi już tylko o minimalizowanie strat bez względu na ewentualne koszty, a więc wyciągnięcie z państwa tyle, ile się da.

A co jeśli nie. Jeśli od dłuższego czasu obserwujemy staranną realizację przemyślanego gambitu Naczelnika Państwa? Planu zemsty zakładającej na końcu wielkie zwycięstwo Dobrej Zmiany?

Taki scenariusz składałby się z trzech elementów. Po pierwsze zachowania władzy, tzn. utrzymania większości w Sejmie i pałacu prezydenckiego przy jednoczesnym przechwyceniu Sądu Najwyższego. Po drugie wywiedzenia w pole całej opozycji. I po trzecie dania, na przykładzie Andrzeja Dudy, nauczki wszystkim ewentualnym buntownikom w obozie Zjednoczonej Prawicy. Wisienką na torcie byłoby udowodnienie całemu społeczeństwu, że nad Wisłą nikt nie może równać się z Jarosławem Kaczyńskim na polu politycznego szachrajstwa.

Na czym miałby polegać taki gambit? Przede wszystkim polskie życie publiczne od dwóch miesięcy ogniskuje się wokół tematu przełożenia wyborów. Mimo epidemii i kryzysu gospodarczego, elekcja pozostaje najważniejszą sprawą. Nie mówi się o problemach ani o tym, kto powinien być prezydentem, tylko kwestionuje się majowy termin wyborów. W ten sposób Dobra Zmiana odsuwa uwagę obywateli od niewygodnych dla siebie kwestii.

Pozostając przy planie zemsty, wybory albo ostatecznie nie zostałyby przeprowadzone, albo odbyłyby się, jednak budząc wiele wątpliwości. Andrzej Duda zostałby wybrany, ale podważano by jego legitymizację. Urząd prezydencki zostałby w końcu opróżniony po upływie kadencji. Pusty fotel przypadłby drugiej osobie w państwie – Marszałek Sejmu Elżbiecie Witek, która do tej pory wykazywała się dużo większą lojalnością wobec Naczelnika Państwa od urzędującego prezydenta.

Wtedy dopiero, przy przesunięciu szczytu epidemii na jesień, Dobra Zmiana sięgnęłaby po konstytucyjny środek pozwalający legalnie przełożyć wybory. Zostałby ogłoszony stan nadzwyczajny, czemu opozycja musiałaby przyklasnąć. PiS obroniłby ośrodek prezydencki bez konieczności odwoływania się do woli ludu. Termin wyborów można by jeszcze parę razy przesuwać, w zależności od prognoz dotyczących szczytu epidemii.

Z prowokacją jest jednak jak z próbą okrążenia przeciwnika. A wiadomo, że okrążający, sam naraża się na okrążenie. Gdyby opozycja przechwyciła Jarosława Gowina i uczyniła go Marszałkiem Sejmu, a wybory prezydenckie nie zostały w konstytucyjny sposób przełożone, właśnie były wicepremier zająłby opróżniony fotel głowy państwa jako P. O. prezydenta. Oczywiście wobec przedłużania epidemii ów stan potrwałby dłużej.