Polskiej polityce zagranicznej od dawna brakuje realizmu. Nasi przedstawiciele zwykli wygłaszać frazesy w obronie praw człowieka, wolności obcych narodów czy pokoju na świecie. Nic nas to nie kosztuje. Gorzej gdy, co jest niestety w Polsce dość częste, tubylczy statyści nie poprzestają na deklamacjach i przechodzą do czynu, angażując aparat państwowy i naród w inicjatywy nieprzynoszące wymiernych korzyści (darmowy udział polskiej armii w amerykańskich wojnach w Afganistanie i Iraku) lub jawnie godzących w interes Polski, czego najbardziej jaskrawym przykładem jest wspieranie banderowskiej Ukrainy.

Musimy jako naród wreszcie nauczyć się myśleć i działać realnie. 27 września 2017 roku zdymisjonowany niedawno minister Antoni Macierewicz odwiedził Helsinki, gdzie spotkał się ze swoim fińskim odpowiednikiem Jussim Niinistö oraz generałem Jarmo Lindbergiem. Jeśli wierzyć oficjalnym komunikatom, panowie mieli rozmawiać o sytuacji w regionie, współpracy militarnej oraz o doświadczeniach w zakresie wojsk obrony terytorialnej. Podczas wizyty nieustępliwy reformator naszej armii złożył kwiaty na grobie fińskiego marszałka Carla Gustafa Mannerheima. Myślę, że postać fińskiego wojskowego i polityka mogłaby być wzorem politycznego realizmu dla nadwiślańskich statystów.

Carl Gustaf Mannerheim odegrał olbrzymią rolę w powstaniu państwa fińskiego i obronie jego niepodległości w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Urodzony w 1867 roku w szwedzko-niemieckiej rodzinie arystokratycznej zamieszkującej Wielkie Księstwo Finlandzkie, które od 1809 roku stanowiło część Imperium Romanowów,  służył w rosyjskiej armii. Walczył w wojnie rosyjsko-japońskiej (1904-1905) oraz w I wojnie światowej, osiągając stopień generała-lejtnanta. Jego karierę w carskiej armii przerwała rewolucja bolszewicka, po której Mannerheim powrócił do Finlandii, gdzie parlament powierzył mu organizację armii. Dowodząc nią, doprowadził w 1918 roku do zwycięstwa białych Finów w wojnie o niepodległość z bolszewicką Czerwoną Gwardią. Warto odnotować, że po stronie białych, oprócz Niemców i Szwedów, walczyli również Polacy – żołnierze byłej armii rosyjskiej zgrupowani w Legionie Polskim w Finlandii, którzy  powrócili potem do Polski, by bronić niepodległości naszej ojczyzny.

Wojna białych z czerwonymi w Finlandii w 1918 roku bywa też określana mianem wojny domowej, a zwycięskie siły antybolszewickie są krytykowane za brak tolerancji wobec lewicowych oponentów i krwawą rozprawę z nimi. Owa ideologiczna narracja nie wytrzymuje próby zetknięcia z rzeczywistością. Gdyby wówczas zwyciężyli czerwoni, Finlandia nie uzyskałaby niepodległości. Gorzej – stałaby się kolejną republiką sowiecką, której mieszkańcy poznaliby wszystkie „dobrodziejstwa”  władzy ludowej z Gułagiem na czele. Apologetom Czerwonej Gwardii polecałbym zapoznanie się z historią Związku Sowieckiego, zwłaszcza z terrorem rewolucyjnym i przemianami społeczno-gospodarczymi lub wycieczkę do Korei Północnej, która stara się urzeczywistniać komunistyczne ideały.

Powstająca w 1918 roku Finlandia wiązała swoją przyszłość z państwami centralnymi. Jej królem miał zostać niemiecki książę Fryderyk Karol Heski. Jednak porażka II Rzeszy w I wojnie światowej zmieniła sytuację. Mannerheim, który wobec konfliktu z proniemieckim parlamentem podał się do dymisji po zakończonej w maju wojnie, został w grudniu 1918 roku powołany na regenta Finlandii. Ową funkcję pełnił przez rok, aż do wyborów prezydenckich w 1919, w których wystartował i przegrał, po czym wycofał się z życia politycznego, odmawiając przyjęcia stanowiska dowódcy armii. Angażował się natomiast w działalność fińskiego Czerwonego Krzyża i innych organizacji społecznych. W 1931 powrócił do armii, zostając szefem Rady Obrony. W przypadku wybuchu wojny miał pełnić funkcję Naczelnego Wodza. Doprowadził do wybudowania linii umocnień na granicy fińsko-sowieckiej, nazwanej linią Mannerheima.

W naszej debacie publicznej często zwraca się uwagę na fatalne położenie geopolityczne Polski, która znajduje się pomiędzy dwoma mocarstwami niechętnie spoglądającymi na istnienie suwerennego państwa pomiędzy nimi. Położenie Finlandii również nie jest zbyt dogodne. Podobnie jak państwa nadbałtyckie leży ona de facto na przedpolach Petersburga – drugiego największego miasta Rosji. Interes państwa rosyjskiego wymaga zabezpieczenia grodu Piotra I, co Moskale próbowali zazwyczaj osiągać, podporządkowując sobie narody znajdujące się w jego niedalekim sąsiedztwie. W 1939 roku Finlandia miała więc tylko jednego zdeklarowanego wroga. Jednak jej zasoby i możliwości manewru politycznego były zdecydowanie mniejsze niż Polski. O ile II Rzeczypospolita mogła grać na czas, unikać  wojny na dwa fronty, o tyle Finlandia musiała sama bronić swojej niepodległości przed przeważającymi siłami sowieckimi.  Helsinki uzyskały niepodległość, wykorzystując rozpad carskiego imperium i anarchię panującą w Moskwie. Jednak po ponad dwudziestu latach Związek Sowiecki szykował się do podboju Europy, co wymagało zabezpieczenia przemianowanego na Leningrad Petersburga. Stalin dążył do wywołania wojny między kapitalistami, do której Związek Sowiecki mógłby zwycięsko przystąpić na końcu. Środkiem do realizacji owych zamierzeń było podpisanie paktu Ribbentrop – Mołotow, w którym poza podziałem Polski była też mowa o pozostawieniu Sowietom wolnej ręki w Finlandii.

12 października 1939 władze sowieckie przedstawiły Finlandii ultimatum, w którym zażądały korekty granicy oraz zniszczenia linii Mannerheima. Rząd fiński odmówił jego przyjęcia. Sowiety bez wypowiedzenia wojny zaatakowały Finlandię 30 listopada 1939 roku. Komuniści postąpili wedle ich ulubionej metody – ogłosili, że nikogo nie atakują, a wspomagają rząd Fińskiej Republiki Demokratycznej utworzony z sowieckich agentów. Armia fińska dowodzona przez marszałka Mannerheima pomimo ogromnej dysproporcji sił (dla porównania Sowieci dysponowali 6000 pojazdów pancernych i 3000 samolotów, a Finowie mieli 60 czołgów i niewiele ponad 100 samolotów) stawiła najeźdźcom zaciekły opór i zadała im dotkliwe straty. Finowie bronili się, wykorzystując głębię linii Mannerheima. Dysproporcję sił starali się równoważyć znajomością terenu, korzystaniem z maskującego umundurowania oraz pomysłowością. Często stosowali, tak skutecznie wykorzystywaną przez Stefana Czarnieckiego w czasie potopu szwedzkiego, taktykę wojny podjazdowej. Starali się unikać starć z przeważającymi siłami wroga, atakując mniejsze grupy i przecinając linie zaopatrzenia. Ich strategia okazała się niezwykle skuteczna, do czego przyczyniły się też katastrofalnie słaba organizacja sowieckiej armii i ułatwiająca Finom obronę mroźna zima. W końcu, wobec zdecydowanej przewagi sowieckiej i kurczących się zasobów, Finlandia zgodziła się przystąpić do rozmów pokojowych. Na mocy podpisanego w Moskwie w marcu 1940 traktatu pokojowego Finowie w zamian za akceptację swojej niepodległości odstąpili Sowietom część terytorium. Jego mieszkańcy (ponad 400 tys. ludzi) woleli zostawić domostwa i uciec w głąb kraju niż zostać obywatelami sowieckimi.

Po wojnie zimowej Finlandia starała się utrzymać neutralność. Jednak wobec gwałtownie zmieniającej się sytuacji geopolitycznej stawało się to coraz trudniejsze. Niemcy pokonali Francję i szykowali się do operacji Barbarossa. Wcześniej, zajmując Norwegię, uzyskali granicę z Finlandią, co drastycznie zmniejszało jej szanse na zachowanie neutralności w nadchodzącym konflikcie. Finlandia znalazła się między dwoma totalitarnymi mocarstwami, które zmierzały do konfrontacji. Obie strony starały się na niej wywrzeć presję i zmusić ją do akceptacji żądań. Sowieci wstrzymali dostawy ropy i żywności na teren Finlandii, co miało ją zmusić do ustępstw. Niemcy żądali, aby Finowie wzięli udział w ataku na Związek Sowiecki, kierując natarcie w stronę Leningradu. Marszałek Mannerheim, który w przeciwieństwie do naszych polityków był realistą, a nie fantastą, zażądał od Niemiec rzeczywistej pomocy – dostaw broni i zaopatrzenia, jednak odmówił wzięcia udziału w wojnie, jeśli Finlandia nie zostanie zaatakowana. Wobec koncentracji sowieckich sił na granicy, 17 czerwca 1941 roku marszałek Mannerheim wydał rozkaz o rozpoczęciu mobilizacji. 22 czerwca Niemcy rozpoczęli operację Barbarossa, atakując na Związek Sowiecki. Tego samego dnia Armia Czerwona ponownie napadła Finlandię, a trzy dni później lotnictwo sowieckie zbombardowało Helsinki. Wobec rosyjskiej agresji i postępów Wermachtu, marszałek Mannerheim nakazał 10 lipca rozpoczęcie ofensywy, która została nazwana wojną kontynuacyjną (fin. Jatkosota). Niemcy zażądali od Finów wzięcia udziału w oblężeniu Leningradu, jednak Mannerheim odmówił, rozkazując, by armia fińska nie posuwała się dalej niż do granic sprzed wojny zimowej, które osiągnęła we wrześniu. Nieugiętość fińskiego marszałka wobec niemieckich żądań może nam imponować, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę naszych londyńskich polityków, którzy, lojalnie realizując sugestie angielskie, zapominali o sowieckiej agresji na Polskę z 17 września 1939, forsując zwodniczą narrację o sojusznikach naszych sojuszników.

W 1943 roku wobec strategicznego odwrócenia sytuacji na froncie marszałek Mannerheim był przekonany, że Finlandia powinna się jak najszybciej wycofać z wojny. Rząd fiński rozpoczął negocjacje ze Stanami Zjednoczonymi i zażądał od Niemców wycofania swoich sił z kraju, na co ci zareagowali zmuszeniem Finlandii do zerwania rozmów z Amerykanami i zobowiązania, że nie zawrze ona separatystycznego pokoju. W 1944 roku sytuacja Finlandii była coraz gorsza. Armia Czerwona spychająca Wermacht na zachód  szykowała się do ofensywy na froncie fińskim, którą rozpoczęła w czerwcu. Pod koniec tego miesiąca Sowieci wystosowali – przez Szwecję – ofertę separatystycznego pokoju, w której żądali od Finów kapitulacji. W tym samym czasie niemiecki minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop wymógł na prezydencie Risto Rytim podpisanie gwarancji, że Finlandia nie zawrze separatystycznego pokoju. Sytuacja Finów poprawiła się po powodzeniu operacji Overlord.  Sukcesy Aliantów we Francji przestraszyły Stalina, który chciał by Armia Czerwona zagarnęła możliwie najwięcej terytorium na zachodzie. Dlatego nakazał wycofanie części dywizji z frontu fińskiego. Pod koniec lipca zobowiązany wobec Niemiec prezydent Ryti zrezygnował z urzędu, a jego miejsce zajął marszałek Mannerheim, zachowując przy tym stanowisko naczelnego wodza.  Celem mającego wówczas 77 lat starego wojskowego było wycofanie Finlandii z wojny.

Pod koniec sierpnia 1945 roku prezydent Mannerheim rozpoczął przez Szwecję negocjacje z Sowietami. Zrezygnowali oni z kapitulacji Finlandii. Chcieli natomiast, aby Finowie na wstępie zerwali stosunki dyplomatyczne z Niemcami, zażądali od nich wycofania wojsk ze swojego terytorium oraz zaakceptowali granicę z traktatu moskiewskiego. Mannerheim nie miał wielkiego wyboru. Aby uratować niepodległość kraju, musiał przystać na sowieckie warunki. Zażądał od Niemców wycofania ich sił, zerwał stosunki dyplomatyczne oraz nakazał przemieszczenie części własnych wojsk na północ w celu zabezpieczenia się od ataku byłego sojusznika. W czasie wrześniowych rokowań Stalin do starych dołączył nowe żądania – przekazania Związkowi Sowieckiemu regionu Petsamo na północy, wydzierżawienia bazy na półwyspie Porkkala położonym niedaleko Helsinek na 50 lat oraz zapłacenia 300 milionów dolarów reparacji wojennych. Finowie zaakceptowali sowieckie warunki i zaatakowali Niemców, którzy stacjonowali na północy kraju. Na tym zakończyli swój udział w II wojnie światowej.

Przykład niewielkiej Finlandii mógłby być idealną szkołą realizmu politycznego dla bujających w obłokach nadwiślańskich Peryklesów. W przeciwieństwie do naszych sanacyjnych przywódców, którzy deklarowali, że nie ustąpią sąsiadom ani guzika, by potem wiać na Zaleszczyki, Finowie nie narażali państwa na udział w wojnie bez zastanowienia. Walczyli, gdy musieli. Zostali dwukrotnie napadnięci i dwukrotnie stawiali bohaterski opór, by w końcu za cenę cesji terytorialnych ratować niepodległość. W przeciwieństwie do Polski mieli minimalne możliwości manewru politycznego. Potrafili jednak je wykorzystać. Inaczej niż nasi statyści pojmowali politykę. Rozumieli, że możliwości manewru politycznego państwa bardziej niż od poniesionych ofiar, strat w ludziach czy budynkach lub wygłoszonych frazesów, zależą od potencjału militarnego i gospodarczego jakim ono w danej chwili dysponuje. Wiedzieli, iż mężowie stanu nie kierują się w swoim działaniu chęcią zyskania w oczach „najwierniejszych” sojuszników kosztem narodowych interesów, ale właśnie te interesy pomimo sprzeciwu owych sojuszników starają się realizować. Nie traktowali raz zawartych sojuszy jako świętych i nienaruszalnych umów, które należy przestrzegać, nawet jeśli zaczynają godzić w interes państwa.