4 czerwca lewa strona dawnej Solidarności będzie obchodzić 29 rocznicę wyborów czerwcowych, które stały się jednym z mitów mających uzasadniać moralną wyższość owego środowiska nad swoimi oponentami. W przyszłym roku będą oni świętować trzydziestolecie III RP. Jednak, zanim to nastąpi, obie strony postsolidarnościowego sporu wspólnie obejdą Narodowy Dzień Zwycięstwa przypadający 8 maja.
Od odzyskania przez Polskę suwerenności minęło prawie 30 lat. We wrześniu stuknie 25 rocznica wyjścia z Rzeczpospolitej ostatnich wojsk sowieckich, a nasze państwo dalej obchodzi święto narzucone nam przez okupantów. Niewiele zmienia tu odświeżenie Dnia Pobiedy polegające na przesunięciu go z 9 na 8 maja. Uznanie owego święta przez władze polskie pieczętujące się orłem w koronie świadczy o pewnej schizofrenii, która wprowadza zamęt do debaty publicznej. Oto bowiem po ponad siedemdziesięciu latach po zakończeniu drugiej wojny światowej rząd Polski uznaje się niejako za jednego ze zwycięzców, a więc domyślnie i beneficjentów owego konfliktu. To nic, że druga wojna światowa przyniosła największą klęskę w historii naszego narodu i państwowości. Przecież byliśmy w obozie zwycięzców wespół z sojusznikiem naszych lojalnych aliantów zachodnich – Związkiem Sowieckim, który bohatersko pomógł nam pobić nazistowskich zbrodniarzy. Właśnie tak, po stalinowsku, mogłoby brzmieć uzasadnienie konieczności dalszego obchodzenie Dnia Pobiedy.
Polska, wybierając w 1939 roku stanięcie po stronie Wielkiej Brytanii i Francji, broniąc ich interesów imperialnych i przegrywając wojnę obronną we wrześniu nie tylko trwale uzależniła się od aliantów zachodnich. Od tego momentu istniał tylko jeden pozytywny scenariusz rozstrzygnięcia sprawy polskiej w tej wojnie. Byłaby nim powtórka z pierwszej wojny światowej, kiedy to zarówno Rosja jak i Niemcy ponieśli porażki. Było to bardzo trudne do osiągnięcia, tym bardziej że Polska, utraciwszy aparat państwowy i armię miała niewielki wspływ na obrót spraw. Tylko klęska III Rzeszy i Związku Sowieckiego pozwalała myśleć o odbudowie suwerennej Rzeczpospolitej w co najmniej granicach ryskich. Aby stało się to możliwe Niemcy musieli po raz drugi wygrać wojnę na wschodzie i ulec aliantom zachodnim. Zwycięstwo III Rzeszy lub Związku Sowieckiego oznaczało straszliwą klęskę Polski. Niestety władze emigracyjne zdawały się tego nie rozumieć, akcentując przede wszystkim zagrożenie niemieckie, a pomijając sowieckie. Owocem tej bezmyślnej polityki były Akcja Burza i Powstanie Warszawskie, których największym beneficjentem był nie kto inny jak Związek Sowiecki.
Rzeczpospolita poniosła w II wojnie światowej straszliwą klęskę. Była ona o wiele bardziej brzemienna w skutkach niż zabory i utrata niepodległości w drugiej połowie XVIII wieku. Po II wojnie światowej Polska utraciła nie tylko ziemie wschodnie, które od kilkuset lat były związane z naszą państwowością, wnosząc olbrzymi wkład do kultury narodowej, ale też ogromną liczbę obywateli i elitę państwową wychowaną w oparciu o tradycyjny ethos polskości. Została ona zastąpiona przez sowiecką protezę przywiezioną na tankach z Moskwy i Leningradu. Owa podmiana elit była czymś, czego nigdy nie udało się osiągnąć żadnemu z zaborców. Polacy, zostając sprzedani Stalinowi, utracili nie tylko wolność w sferze politycznej, ale też, co miało o wiele gorsze skutki, prywatnej, zostając poddani obróbce sowieckiego aparatu wychowawczego. Dla Polski 8 czy 9 maja nie oznaczał zwycięstw, lecz przekazanie jej Sowietom.
Dla naszych lojalnych aliantów nie miało najmniejszego znaczenia to, że Polska walczyła z Niemcami od pierwszego do ostatniego dnia wojny. Rzeczpospolita została potraktowana o wiele gorzej niż najważniejsi sojusznicy Hitlera – Włochy i Japonia, którym nikt nie narzucał po wojnie obcej władzy na bagnetach i nie mordował obywateli. Rzeczpospolitą spotkał taki sam los jak drugorzędnych sojuszników Niemiec – Węgry, Rumunię czy Bułgarię. Na los Polski nie miały wpływu poniesione przez nią ofiary, a jej realne siły oraz możliwości, geografia i interesy mocarstw. Tracąc państwo, Rzeczpospolita stawała się klientem a nie partnerem mocarstw, świadcząc dla nich wiele usług, które nie mogły w żaden sposób przeważyć nad interesami Anglii i Ameryki. Dlatego też Polska wraz z innymi państwami Europy Wschodniej została oddana Stalinowi przez Roosevelta i Churchilla. Zmiana daty obchodzenia Dnia Zwycięstwa z 9 na 8 maja nie oznacza wyzwolenia się Polski spod obcej narracji propagandowej. Oznacza jedynie przejście spod władzy sowieckiej narracji pod demokratyczną opiekę narracji alianckiej. Jednak w obu tych zmitologizowanych opowieściach o II wojnie światowej Hitler jest jedynym schwarzcharakterem. Natomiast Stalin odgrywa tam rolę dobrego wujaszka Joe’go, który dopomaga w poskromieniu faszystowskiego agresora. W owej narracji nie ma miejsca na pakt Ribbentrop-Mołotow, bowiem włączenie do tej opowieści wątków współpracy III Rzeszy i ZSRS zakłócałoby wewnętrzną spójność i podrażniało sumienia mieszkańców zachodu, którzy nie chcą myśleć, że ich rządy paktowały ze zbrodniarzami. W owej narracji nie ma też miejsca dla polskich bohaterów walczących z sowieckim okupantem po 8 czy 9 maja 1945 roku. „Dobra zmiana” wiele mówiła o powstawaniu z kolan i przywracaniu Polsce godności, ale zdaje się nie dostrzegać tej oczywistej prawdy o Narodowym Dniu Pobiedy.