Anarchizowanie własnego państwa ma nad Wisłą długą tradycję. Za jej prekursora można by uznać Miecława, który w czasie kryzysu monarchii wczesnopiastowskiej w pierwszej połowie XI wieku starał się wykroić dla siebie z pogrążonego w chaosie państwa Mazowsze. Kontynuatorów jego dzieła, czyli polityki robionej pod siebie w imię w prywatnych interesów, było niestety wielu.

Wtrąciło to Polskę na drogę samozagłady. Samowola szlachty i magnaterii w XVIII wieku sparaliżowały nasze państwo i umożliwiły sąsiadom jego parcelację. Utrata niepodległości była ciosem, z którego, wbrew urzędowej propagandzie spod znaku hurapatriotyzmu, polska państwowość nie podniosła się do dnia dzisiejszego.

Przez kolejne lata po rozbiorach wśród Polaków pojawiła się refleksja nad przyczynami upadku własnego państwa, której częścią była krytyka narodowej skłonności do swawoli. Czas leciał, a anarchizowanie państwa zostało nam we krwi. Co więcej, zapowiada się, że już niedługo, przy okazji wyborów prezydenckich owa tendencja znów da o sobie znać.

Już przed nadejściem epidemii mieliśmy nad Wisłą do czynienia z narodzinami dualizmu prawnego. Nie będę tu rozstrzygał, kto zaczął i czyja wina. Faktem jest, że obie strony postsolidarnościowego sporu wraz ze swoimi zapleczami medialnymi i prawniczymi doprowadziły do sytuacji, gdzie jedna część sędziów nie uznaje drugiej. Zwykły obywatel i bez tego często miał problem z wyegzekwowaniem w sądzie sprawiedliwości. Teraz jeszcze musi się liczyć, że korzystny wyrok zostanie zakwestionowany z powodu nielegalności sędziego.

Koronawirus wyciszył emocje w sądownictwie. Ale nie na długo. W związku z unikaniem wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i przejściem w tryb pocztowych wyborów wzrasta prawdopodobieństwo, iż Sąd Najwyższy albo jego stary skład (bo prezes Gersdorf wkrótce upływa kadencja) nie zatwierdzi wyniku majowej elekcji, której faworytem wydaje się urzędujący prezydent.

Wtedy dopiero zacznie się cyrk. Niezależne, każdy od kogo innego, Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny zaczną wydawać sprzeczne decyzje i wzajemnie oskarżać się o łamanie prawa. W ich ślad pójdą kolejne organy państwa. I tak Rzecznik Praw Obywatelskich niechybnie poprze Sąd Najwyższy, a Rzecznik Praw Dziecka Trybunał Konstytucyjny. Urzędy centralne, rząd i większość sejmowa staną na gruncie legalności reelekcji Andrzeja Dudy. Odmiennego zdania będzie opozycja w Sejmie i większość w Senacie.

Na kryzys epidemiczny i gospodarczy nałoży się paraliż państwa w postaci kwestionowania legalności wyborów. Dojdzie do prawdziwej, krwistej konfrontacji, czy skończy się na wzajemnych połajankach? Na pewno jedna ze stron zawezwie na pomoc UE. Bruksela zmaga się teraz z o wiele poważniejszym kryzysem niż zwykłe przepychanki nad Wisłą. Może okazać się zbyt zajęta, by przesądzić o sprawie. Tak naprawdę nikt nie wie, co stanie się w Polsce po wyborach. Wszystkie karty w ręku ma prezes Kaczyński, który zdecyduje o wyhamowaniu emocji lub ich podgrzaniu i konfrontacji.

Na razie poinformowano nas o stopniowym odmrażaniu państwa. Od dziś możemy znów legalnie wejść do lasu. Są zapowiedzi większego luzowania kagańca, ale bez określania terminów. Może więc rząd pozoruje odmrażanie gospodarki i normalizowanie stosunków społecznych, aby przekonać obywateli do udziału w wyborach korespondencyjnych. Potem mielibyśmy nawrót do retoryki ostrej epidemii, a być może i prawdziwą zapaść w służbie zdrowia. Wszystko w myśl demokratycznej zasady „po nas choćby i potop”. A jeśli potop, to czemu nie pogłębianie anarchii aż do wykolejenia państwa.

Tu dochodzimy do samorządów. Nie od dziś wiadomo, że często chadzają one innymi ścieżkami niż rząd. W Polsce od dawna władza centralna dokładała samorządom kolejnych zadań, nie zwiększając ich budżetów o odpowiednie środki. Stąd irytacja i wzajemne pretensje. Na to nakłada się spór polityczny. Wszak Dobra Zmiana nie dotarła jeszcze do większych miast i części sejmików. Gdy sytuacja zacznie się komplikować, to właśnie sprzeciw samorządów może podgrzać napięcie, przesądzając o kierunku konfrontacyjnym.

Już kilka lat temu mieliśmy do czynienia z pierwszą, jeszcze nieśmiałą, próbą sondowania gruntu pod ewentualne nieposłuszeństwo samorządowe. Mam na myśli wspólną deklarację prezydentów dwunastu miast (Białystok, Bydgoszcz, Gdańsk, Katowice, Kraków, Lublin, Łódź, Poznań, Rzeszów, Szczecin, Warszawa, Wrocław) popierającą sprowadzanie uchodźców, co stało w sprzeczności z linią polityki rządu. Wówczas władze centralne nie wyciągnęły żadnych konsekwencji. Skończyło się na tromtadrackich połajankach w mediach.

Trzy lata temu poparcie społeczne było po stronie polityki rządu, a nie samorządów. W maju, gdy przyjdzie do konfrontacji na tle organizacji wyborów prezydenckich w trybie pocztowym, Dobra Zmiana pójdzie przeciw oczekiwaniom społecznym, co może tylko bardziej ośmielić samorządy. Do tego trzeba liczyć się z prawdopodobieństwem pogorszenia się sytuacji w służbie zdrowia i gospodarce.

Narastający spór może mieć poważne konsekwencje. W przypadku wyboru Andrzeja Dudy na drugą kadencję, nawet przy stosunkowo wysokiej frekwencji, tryb wyborów korespondencyjnych i czas ich organizacji przesądzi o podważaniu ich legalności. Możemy być wtedy świadkami czegoś na kształt wojny domowej.

Samorządy, których część już sygnalizowała chęć uniemożliwienia organizacji wyborów, odegrają tu ważną rolę. Włożenie przez nie szprych w tekturowe kółka rozpędzonego, biało-czerwonego składaka Dobrej Zmiany może przesądzić o katastrofie III RP. Nie myślę, by czekał nas konflikt naprawdę gorący, prawdziwa wojna domowa. Raczej, biorąc poprawkę na kondycje intelektualne obu partii i społeczeństwa oraz epidemię, byłaby to wojna operetkowa. Strony sporu wzajemnie szczekałyby na siebie, a odpowiednie organy państwa, zgodnie z interesami i sympatiami, wzajemnie by się sabotowały.

Śledząc internet, można odnieść wrażenie, iż sporo ludzi liczy, że opór samorządowców uratuje sytuację. To są poronione nadzieje. Samorządy bowiem są soczewką, w której jak pod mikroskopem można zobaczyć wszystkie błędy systemowe i niedomagania III RP. To właśnie tam obywatel może się do woli napatrzeć i nasłuchać, jak bezcelowo są marnotrawione środki publiczne.

Trójstopniowy podział administracyjny kraju to biurokratyczny, niewydolny i przepłacony horror, który zapewnia zapleczom partii politycznych możliwości zbijania kokosów w oparciu o aparat państwa. Oczekiwanie od ludzi, pragnących tylko żyć z państwa, że uzdrowią sytuację jest daremnym trudem. Jeśli Obywatelskie samorządy staną w szranki z centralną Dobrą Zmianą, to efektem starcia, bez względu na rozstrzygnięcie, będzie tylko poszerzenie chaosu, w którym my wszyscy będziemy musieli żyć i jeszcze go finansować z podatków.