Kiedy byłem dzieciakiem, w telewizji tryumfy święcił serial o mężnym jeźdźcu i sprawnym szermierzu, który pod osłoną nocy pędził przez step na swym czarnym jak smoła i prędkim niczym wicher rumaku zwanym Tornado.

Bohater gnał w tumanach kurzu, by po raz tysięczny z rzędu wyrwać zastraszonych wieśniaków z rąk parszywych żołdaków i obronić cześć damy swego serca. Jeździec znany był jako Zorro, a jego znakiem rozpoznawczym oprócz długiej, lśniącej peleryny i gustownego wąsika była czarna maska. Gdy przebiegły niczym lis obrońca uciśnionych zapobiegł już kolejnej katastrofie, wyrwał omdlewającą białogłowę z rąk podchmielonych wojaków i wyciął szpadą swój znak rozpoznawczy na obwisłym tyłku sierżanta Garcii, wracał jak gdyby nigdy nic do swej zacisznej jaskimi.  Uwielbiałem ten serial. Z zapartym tchem śledziłem wszystkie popisy zamaskowanego mściciela. Robiłem maślane oczy, ilekroć na ekranie pojawiła się ognista wybranka serca bohatera i zaśmiewałem się w głos, za każdym razem, gdy ociężały sierżant Garcia dawał wystrychnąć się na dudka. Jednego, jako żywo pojąć nie byłem w stanie. Ilekroć bohaterski Zorro zdejmował maskę natychmiast zamieniał się w nieco niezdarnego, popełniającego liczne faux pas, lekkoducha i szlachcica Diego de la Vegę. Po kiego czorta? – pytałem sam siebie. Po co ta cała szopka? Dlaczego młody, sprawny szlachcic nie stanie z otwartą przyłbicą i nie oznajmi światu, że to on jest obrońcą uciśnionych i dobrodziejem całego miasteczka? Wystarczyło zdjąć maskę, by zdobyć tym samym przychylność mieszkańców, miłość wybranki i aprobatę ojca. Tajemniczy Zorro daleki był jednak od tego czynu.

Jakiś czas później moją wyobraźnią zawładnęły komiksowe postacie. Posągowy Superman, mroczny Batman, ognisty Ghost Rider, czy twardy, niby stal Iron Man. Moim ulubieńcem był jednak rzutki i zabawny Spiderman. I znowu, zagłębiając się w obrazkową historię jego przygód, przekonałem się, że o ile odziany w niebiesko-czerwony trykot i skryty pod maską Spiderman jest  bohaterem pełną gębą (sprawny, szybki, błyskotliwy, a do tego zabawny), o tyle jego alter ego, czyli Peter Parker to nastoletni nieudacznik, wciąż popełniający błędy. Kiedy tylko Peter Parker ściągał z twarzy maskę,  natychmiast zderzał się z problemami w pracy, stawiał czoła kłopotom osobistym, mierzył się z brakiem gotówki czy kłopotami mieszkaniowymi. Nade wszystko przyjmował kolejne ciosy, jakie nieprzejednany los serwował mu w związku z jego pokręconą relacją z płomiennowłosą Mary Jane.

Kiedy zachwycałem się komiksowymi historyjkami byłem już nieco starszy i łatwiej przychodziło mi zrozumieć, skąd u scenarzystów ten zabieg artystyczny. Prawdziwy sens sprawy w pełni jestem w stanie docenić dopiero teraz, gdy każdego dnia widzę ludzi zakładających swe pracownicze uniformy i zasłaniających twarze maskami, pozwalającymi im na iście bohaterskie czyny. Uważam, że dziś na miano prawdziwych bohaterów zasługują pani sprzedawczyni, która w higienicznej maseczce obsługuje klientów, ratownik medyczny, skrywający twarz za przyłbicą, pędzący do wezwania, czy wolontariusze zakładający ochronne maseczki i gumowe rękawiczki, by odwiedzić pobliskie osiedle i dostarczyć samotnym ludziom ciepły posiłek. Dziś, jak nigdy wcześniej, mamy prawdziwy wysyp bohaterów, którzy zakładają maski, by czynić dobro. Czynią to, by pomagać innym, ale też by chronić siebie i swoich bliskich.

Dla wielu młodych ludzi, także dla mnie przez lata bohaterem był znany z ról twardych gości Arnold Schwarzenegger. Ten popularny aktor i gubernator Kalifornii zdobył jeszcze więcej mojej sympatii po opublikowaniu filmiku, w którym zwraca się do ludzi pracujących w szpitalach, urzędach i sklepach. Swe słowa kieruje do lekarzy, pielęgniarek, sprzedawców, kierowców, dostawców, opiekunów, których nazywa prawdziwymi bohaterami. Podzielam jego zdanie. Dziś prawdziwych bohaterów spotkać można niemal na rogu każdej ulicy.

Jeden z moich ulubionych hip-hopowych artystów Zeus, w utworze zatytułowanym Będziemy dziećmi trafnie konkluduje, że w ciągu swojego życia ludzie często zakładają maski, by ukryć swoje  prawdziwe uczucia i słabości:

„ … od urodzenia co krok, codziennie mamy tu mniej siebie,

co doświadczenie wkładamy na siebie kolejną warstwę, maskę, tarczę, plaster,

nie da się być przecież dzieckiem zawsze…”

I faktycznie przez lata utarło się, że określenie „założyć maskę”, oznacza schować swoje uczucia, ukryć prawdziwe intencje. Dziś, dzięki poświęceniu wszystkich tych ludzi, którzy zakładają maseczki ochronne, by służyć i pomagać innym, określenie to nabiera nowego znaczenia. W obecnej sytuacji stwierdzenie „założyć maskę” oznacza pokazać prawdziwe człowieczeństwo.

Bohaterowie zakładają maski.