W Melbourne trwa pierwszy w tym sezonie Formuły 1 weekend wyścigowy. Już w niedzielny poranek, o godzinie 6.10 polskiego czasu, rozpocznie się rywalizacja o Grand Prix Australii 2019. Po 8 latach, do ścigania w królowej sportów motorowych, wraca nasz rodak – Robert Kubica, którego karierę brutalnie przerwał dramatyczny wypadek w rajdzie Ronde di Andora w 2011 roku.

Czytelnikom, którzy chcieliby, w skondensowanej formie, dowiedzieć się jak wiele wysiłku i determinacji kosztował Polaka ten historyczny powrót, polecam lekturę felietonu zatytułowanego “Dziękuję Ci Robert!”, w którym opisałem drogę, którą musiał pokonać, od mrożącego krew w żyłach wypadku sprzed 8 lat do zakontraktowania jako kierowca wyścigowy Williamsa na sezon 2019 w listopadzie ubiegłego roku.

Dziękuję Ci Robert!

Powrót Roberta do Formuły 1 to wydarzenie rozgrzewające nie tylko serca miłośników motosportów z całego świata, ale również emocje Polaków, którzy na co dzień nie interesują się tak szczegółowo rywalizacją kierowców w najwyższej klasie wyścigów samochodów jednomiejscowych. Słowo “emocje” jest tutaj kluczowe, bowiem, dla mniej zorientowanych w sytuacji Williamsa i specyfice F1, jutrzejszy start Kubicy może okazać się wielkim rozczarowaniem, które zaowocuje falą krytyki pod adresem polskiego kierowcy. Tymczasem, na ostateczny wynik zawodnika składają się tysiące czynników i odpowiednie przygotowanie całego zespołu, a tego drugiego, mówiąc delikatnie, po raz kolejny Williamsowi zabrakło. Ekipa z Grove to brytyjski zespół o wielkich tradycjach, mający na swoim koncie 9 tytułów mistrzowskich w klasyfikacji konstruktorów, którego kierowcy siedmiokrotnie kończyli sezon na najwyższym stopniu podium. Po katastrofalnych wynikach ubiegłorocznej rywalizacji (ostatnie miejsce wśród wszystkich teamów i pozycje 18. i 20. w zestawieniu dwudziestu kierowców), rok 2019 przynieść miał Williamsowi swoiste odrodzenie.

Miast powiewu nadziei, już przedsezonowe testy obnażyły poważne problemy zespołu, który nie zdążył z przygotowaniem bolidu i ostatecznie, z opóźnieniem, dostarczył do Barcelony składaną w pośpiechu konstrukcję, która de facto pozwoliła uniknąć jedynie całkowitej kompromitacji. Podczas gdy kierowcy innych ekip kręcili kolejne testowe kółka, zbierając bezcenne informacje dla swoich zespołów, Robert spacerował pomiędzy garażami i cierpliwie czekał na swój bolid. Warto dodać, że na długo przed przyjazdem do Hiszpanii, krakowianin podkreślał znaczenie odpowiedniego przygotowania do sezonu. Przez te 8 lat przerwy, Formuła 1 (i same bolidy) zmieniła się tak bardzo, że żartobliwie mówił wręcz o swoim drugim debiucie. Choć ostatecznie, ku uciesze licznie przybyłych do Barcelony polskich kibiców, zasiadł za kierownicą FW42 i wyjechał na tor, realizację zadań, które sobie stawiał, ocenił na 20%. Więcej optymizmu miał jego młodziutki partner z zespołu – George Russell, dla którego, niezależnie od wyników, debiutanckie, pierwsze kółka w bolidzie Williamsa i tak były ogromnym przeżyciem. Jak podkreślają eksperci, każdy stracony dzień testów niesie za sobą braki w przygotowaniu, które trudno będzie nadrobić nawet w dalszej części sezonu, bowiem pozostałe ekipy, z każdym kolejnym wyścigiem, będą przecież pracować nad ulepszeniem swoich bolidów. Czyniąc długą historię krótką: zamiast dyskusji o pozycji Williamsa wśród innych ekip, zrodziły się wątpliwości, czy team z Grove w ogóle dostarczy do Australii gotowe pojazdy wraz z niezbędnym zapasem części zamiennych a jego dyrektor techniczny – Paddy Lowe, z “powodów osobistych”, na chwilę przed startem sezonu udał się na urlop. Dzisiejsze kwalifikacje do jutrzejszego wyścigu o Grand Prix Australii kierowcy Williamsa zakończyli na dwóch ostatnich pozycjach a przepaść względem reszty stawki okazała się większą niż przed rokiem. Russell, choć zajął przedostanie miejsce był zadowolony ze swoich przejazdów a starszy inżynier wyścigowy Williamsa – Dave Robson – chwalił go za wyciśnięcie maksimum ze swojego bolidu. Na ostatnim, “szybkim” okrążeniu szansę na poprawienie rezultatu stracił natomiast Robert, który popełnił błąd i przebił oponę. Mimo tego, że chcąc skupić się na dalszej pracy i pozytywach ciężko ich obecnie szukać, podkreśla jeden, tak naprawdę najważniejszy – powrót do ścigania w Formule 1. I ciężko nie przyznać mu racji, bo już dokonał niemożliwego.

Niestety, celowo nie użyłem, w kontekście udziału Roberta w jutrzejszym wyścigu, określenia “po 8 latach przerwy zajmie miejsce na polach startowych”, ponieważ niewykluczone, że wystartuje w nim, wyjeżdżając z alei serwisowej (zespół może wówczas dokonać większych zmian a i tak Kubica zajął w kwalifikacjach ostatnią pozycję). Są jeszcze czarniejsze scenariusze, dlatego pozostańmy przy najskromniejszych oczekiwaniach, że Polak w wyścigu wystartuje i uda mu się przejechać wszystkie okrążenia. Na ten moment, straty do pozostałych kierowców (nawet tych najsłabszych) są tak duże, że mówienie o jakiejkolwiek rywalizacji mija się z celem.

Do czego zmierzam, produkując kolejne, niezbyt optymistyczne akapity tego felietonu? Jak pisałem w tekście “Dziękuję Ci Robert!” (do lektury którego raz jeszcze zachęcam) postawa polskiego kierowcy, szczególnie w ostatnich latach, stała się dla mnie wzorem i niesłabnącą inspiracją. Jako bardziej zorientowany w sytuacji zespołu i specyfice F1 amator, któremu daleko do miana eksperta, czuję się zobowiązany, by zaapelować do wszystkich “niecodziennych”, nomen omen, niedzielnych kibiców Roberta (to w niedzielę odbywają się same wyścigi, które poprzedzają testy, treningi, kwalifikacje), by, widząc same wyniki, nie umniejszali jego tytanicznej pracy, którą wykonał przez te 8 lat, żeby powrócić do bolidu Formuły 1 i ścigać się na najwyższym poziomie. Tym bardziej, że “wystarczająco” zrobił to Williams za sprawą samochodu, jaki “przygotował” dla polskiego kierowcy.

Cały czas mam też w pamięci kazus Arka Milika, który wykazał się niesamowity hartem ducha, podnosząc się po dwóch poważnych, następujących po sobie kontuzjach obu kolan (zerwanie więzadeł). Choć obecnie należy do czołowych strzelców Serie A (pamiętajmy też o ważnych bramkach zdobytych dla reprezentacji), ustępując Cristiano Ronaldo czy uwielbianemu przez wszystkich Krzysztofowi Piątkowi jedynie o 5 bramek (14 strzelonych), pozostaje bohaterem żartów i drwin polskich kibiców. Nawet jeśli ktoś uważa, że z powodu swojej ogromnej determinacji, Robert czy Arek nie zasługują na najwyższe wyrazy uznania, to z pewnością należy im się szacunek, o który raz jeszcze, gorąco apeluję.

Forza Robert!

 

Zachęcam do “podpisania” się pod apelem poprzez jego udostępnienie. Trafił też na Wykop. A wszystkim, którzy poszukują fachowych informacji i opinii ze świata F1 polecam serdecznie relacje Cezarego Gutowskiego i Aldony Marciniak, Mateusza Cieślickiego (Powrót Roberta) i innych dziennikarzy, dzięki którym mam dzisiaj wiedzę pozwalającą mi o cokolwiek apelować.