„Adrianie, tylko się nie denerwuj” – przy użyciu tych słów sztabowcy mogliby uspokajać zatroskanego w ostatnich dniach prezydenta Dudę. Powodów do niepokoju jest wiele, jak nigdy dotąd, i nic nie zapowiada, by zaczęło ich ubywać. Wręcz przeciwnie, z każdym dniem będą się mnożyć.

Oficjalnie tworzony przez sztab i partię rządzącą wizerunek Andrzeja Dudy przedstawia go jako męża stanu na miarę naszych oczekiwań i możliwości oraz jeden z filarów Dobrej Zmiany, podtrzymujący najważniejsze zdobycze ostatnich pięciu lat. Politycy PiSu i związani z obozem rządzącym dziennikarze z upodobaniem podkreślają socjalną atrakcyjność Dobrej Zmiany, zwłaszcza 500+ i trzynastki, utrzymując, że utrata przez PiS choćby ułamka władzy wiązałaby się z ograniczeniem lub końcem programów rozdawniczych.

Gdy tylko zaczniemy skrobać, okazuje się, iż poza ględzeniem o socjalu, współpracy w ramach NATO i wypełnianiem mglisto zarysowanego politycznego testamentu Lecha Kaczyńskiego, urzędujący prezydent nie miał wielkich osiągnięć. Za największe trzeba uznać popełnienie mniejszej ilości gaf od poprzedników. Został on wystawiony przez PiS jako kandydat na teoretycznie pierwszy urząd w państwie, ale wszyscy wiemy, że w ramach obecnego porządku konstytucyjnego prezydent nie dzierży realnej władzy.

Może być strażnikiem konstytucji (na marginesie pozostawmy pytanie, na ile warto jej strzec), ale nie zawsze udolnym. Jest albo notariuszem, albo wetownikiem/spowalniaczem ustaw. Może ułatwiać życie obozowi rządzącemu, albo je utrudniać, w zależności od relacji między nimi. Ale w praktyce, jeśli rząd dysponuje odpowiednią większością parlamentarną, Prezydent nie zatrzyma forsowanych przez niego zmian w prawie. Ma też, co jest dla Dobrej Zmiany bardzo istotne, uprawnienia dotyczące powoływania sędziów. A właśnie w sądownictwie PiS dokonuje zmian. Tylko, że nie są one strukturalne, a personalne. Średni czas oczekiwania na wyrok ani ani zaufanie obywateli do sądów nie ulegną poprawie, jeśli jednych sędziów zamieni się na innych, dokładając przy okazji nowych stanowisk do obsadzenia.

Choć obóz rządzący potrzebuje pałacu prezydenckiego, to zdaje sobie sprawę z tego, iż Prezydent w ustroju politycznym naszego państwa de facto nie jest najważniejszym urzędem. Skutkuje to częstym lekceważeniem głowy państwa przez polityków Dobrej Zmiany. W ciągu obecnej kadencji obserwowaliśmy co najmniej kilka takich sytuacji. Choćby pielgrzymki Andrzeja Dudy do Naczelnika na Żoliborz. W ostatnim czasie, z uwagi na kampanię, takie epizody zostały wstryzmane.

Lekceważący stosunek obozu rządzącego do prezydenta został podchwycony przez twórców „Ucha prezesa”. Wykreowali oni zabawny wizerunek głowy państwa w swoim serialu. Zakłopotany, niczym dziecko pierwszego dnia szkoły, prezydent musiał tam przesiadywać w poczekalni pod gabinetem prezesa w nadziei na udzielenie audiencji. Politycy partii rządzącej, nie mogąc zapamiętać jego imienia, nazywali go Adrianem. Satyra nie musiała przypaść do gustu Andrzejowi Dudzie.

Zasadniczo, pełniąc urząd prezydencki, wiernie realizował on interesy Dobrej Zmiany. Był posłusznym wykonawcą politycznej woli partii, co zaowocowało nadaniem mu przez warszawską ulicę miana pierwszego notariusza RP. Tylko raz, w 2017 roku, zawetował ważne ustawy dotyczące Sądu Najwyższego i Krajowej Rady Sądownictwa. Złośliwi podkreślali, że miało to miejsce po odbyciu rozmowy telefonicznej z kanclerz Niemiec Angelą Merkel.

Pomimo wzajemnych pretensji i narosłych antagonizmów w okresie wyborczym Andrzej Duda musi być wyjątkowo lojalny wobec partii, gdyż nie posiada własnego, niezależnego od PiSu, środowiska politycznego, zdolnego do prowadzenia kampanii wyborczej. Wyobraźmy sobie tylko, jak wyglądałoby jego ubieganie się o reelekcję bez wsparcia TVP i innych powiązanych z Dobrą Zmianą mediów oraz bez funduszy PiSu. Daleko by w ten sposób nie zajechał.

Na początku epidemii wszystko zdawało się sprzyjać sztabowi prezydenta. Ograniczenia w poruszaniu się zawężały kampanię jego oponentów do internetu. Ekspozycja medialna głowy państwa wielokrotnie przebijała ekspozycję poszczególnych kontrkandydatów. Przeciwnicy siedzieli w Warszawie, a Andrzej Duda mógł, oczywiście w ramach obowiązków, podróżować po kraju, co pokazywały media, przydając jego kampanii rozgłosu.

Sondażowe słupki poszybowały w górę, a w pałacu i na Nowogrodzkiej chłodzono szampana. W wyborach 10 maja realne stawało się osiągnięcie niespotykanego nad Wisłą poparcia na miarę wyborów w Rosji czy Białorusi, a może i w Korei Północnej. Jednak ówczesna elekcja nie doszła do skutku, a wskutek pogarszającej się sytuacji ekonomicznej kraju, wpadek polityków Dobrej Zmiany i pojawiających się afer poparcie prezydenta zaczęło niebezpiecznie spadać.

Obustronna irytacja na linii pałac – Nowogrodzka przełożyła się na przywrócenie Jacka Kurskiego do Zarządu TVP. Kilka miesięcy temu został on pro forma złożony z urzędu prezesa TVP w ramach spełniania oczekiwań Andrzeja Dudy, któremu dzięki temu łatwiej było podpisać ustawę przekazującą dwa miliardy na państwowe media. Wszyscy wiedzieliśmy, że pomimo usunięcia Jacek Kurski zachował znaczne wpływy na Woronicza. Teraz jego obecność w TVP na powrót nabrała realnych kształtów. Andrzejowi Dudzie pokazano w ten sposób miejsce w szeregu. Prezydent nie może teraz okazywać złości,  ale może zapamiętać i w przypadku reelekcji okazywać niezadowolenie.

Na niekorzyść obozu rządzącego i kampanii Andrzeja Dudy zadziała również afera braci Szumowskich. Minister Zdrowia na początku epidemii cieszył się wysokim, jak nikt inny, zaufaniem społecznym. Jego zmęczona twarz stała się niemal symbolem walki z wirusem. Obóz rządzący starał się wykreować go na kolejnego zbawcę narodu. Jednak szybko wydało się, że jaki kram, taki pan. Zagrożenie dla wizerunku okazało się na tyle poważne, że Szumowskiego w obronę wziął san Naczelnik Państwa.

Sytuacja nieuchronnie zmierza do przesilenia. Doskonale zdają sobie z tego sprawę na Nowogrodzkiej. Stąd parcie do przeprowadzenia wyborów właśnie 28 czerwca. W końcu nie po to tyle pracy propagandowej wykonano, by wszystko poszło jako krew w piach, a pałac przepadł. Niemniej Senat, po raz drugi stosując obstrukcję, liczy na odsunięcie w czasie prezydenckiej elekcji. Opozycja próbuje w ten sposób zmaksymalizować swoje szanse wyborcze, grając na obniżenie poparcia dla Dobrej Zmiany wskutek dalszego pogarszania się sytuacji ekonomicznej kraju.

Niewątpliwie Jarosław Kaczyński zbiera teraz plon w postaci burzy, której ziarna sam zasiał. Dobra Zmiana miała w marcu w swoich rękach wszystkie karty. Mogła upierać się przy wyborach i je skutecznie zorganizować albo konstytucyjnie odsunąć prezydencką elekcję, posługując się uzasadnionym wprowadzeniem stanu nadzwyczajnego. PiS parł do wyborów, ale niekonsekwentnie. Mieli dwa miesiące na ich organizację, a wyłożyli się na ostatniej prostej, utrzymując cały czas, że to zrobią. Blefowali albo w ostatniej chwili zdali sobie sprawę, iż ich działania skończyłyby się jeszcze większą kompromitacją i pozakonstytucyjnie opóźnili termin  wyborów poprzez ich nieodbycie.

Sytuacja czerwcowa zaczyna przypominać majową. Pytanie, jak będzie tym razem? Wygląda na to, że po raz drugi, wbrew zapowiedziom,  dojdzie do pozakonstytucyjnego przesunięcia terminu wyborów. Skąd to przypuszczenie? Czas upływa. Senat ponownie stosuje obstrukcję, ograniczając możliwości przeprowadzenia elekcji prezydenckiej 28 czerwca. Do tego dochodzi artykułowany sprzeciw samorządów, który sparaliżuje proces wyborczy i państwo. Rzeczywistość zdaje się powoli wymykać z ram nakreślonych przez Naczelnika, chyba że oto właśnie realizuje się jego podstępny plan utrzymania pałacu prezydenckiego bez konieczności odwoływania się do woli ludu.

Kontrkandydaci Andrzeja Dudy zwietrzyli świeżą krew i intensyfikują kampanię. Zdają sobie sprawę, że wejście do drugiej tury może się okazać biletem do pałacu prezydenckiego. Prawdopodobnie wówczas będziemy mieli do czynienia z wielkim plebiscytem: za lub przeciw Dobrej Zmianie. Opozycyjni kandydaci przekażą poparcie najsilniejszemu spośród siebie. Tak stanie się, gdy Andrzej Duda stoczy batalię z Rafałem Trzaskowskim, Szymonem Hołownią lub Władysławem Kosiniak-Kamyszem. Ciekawe, co będzie, jeśli poparcie kandydatów opozycyjnych rozłoży się tak, że do drugiej tury wejdzie Krzysztof Bosak. Czy wówczas przedstawiciele opozycji w ramach walki z PiSem przekażą swoje poparcie posłowi Konfederacji, czy może wesprą Andrzeja Dudę, zachęcając do bojkotu lub oddania głosów nieważnych. Bardziej wierzę w drugą opcję.

Być może urzędujący prezydent już jakiś czas temu wszedł na równię pochyłą lub Dobra Zmiana mu w tym pomogła. Jeśli przegra wybory, nikt w PiSie nie będzie go żałował. Narobił sobie wielu wrogów. Będzie żył na uboczu świata polityki z tego, co ugrał piastując najwyższy urząd, a jego udział w niej ograniczy się do goszczenia od czasu do czasu w programach typu „Prezydenci i premierzy”.